Genesis Rangramila - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Rangramil,
Widzisz, ja widzę to tak ( w końcu muszę bronić swojego punktu widzenia, chociażby po to, żeby polec z chwałą...): Rasa Jedynego jest z założenia nieśmiertelna, dzięki tak wysokiemu poziomowi ewolucji. A został sam, gdyż nie było go na ojczystej planecie, gdy resztę jego pobratymców szlag trafił, z powodu jakiegoś tajemniczego kataklizmu. I chociaż Jedyny jest wybitnym przedstawicielem swojej rasy, jak każda istota obdarzona inteligencją, załamuje się pod wpływem tych wydarzeń. Człowiek pewnie szybko by w tym stanie umarł, ale Jedyny dysponuje statkiem, którego komputer praktycznie na siłę podtrzymuje go przy życiu, a Jedyny nawet nie ma w sobie dość woli działania, by go wyłączyć i umrzeć. Ponieważ jednak ma przed sobą czasu fiu, fiu, fiu, no wieczność, jego myśli w końcu wpadają na tor pewnych eksperymentów, które z nieważnych teraz przyczyn zarzucono. A prawda, rasa Jedynego nie chciała bawić się w Boga, chociaż mogła... (postanowiłem pozbawić ją arogancji, tak typowej dla wszystkiego, co wysoko rozwinięte...) Ale Jedyny jest w rozpaczy i ma to chwilowo gdzieś, chce znowu z kimś porozmawiać, śmiać się, słowem, żyć. W swoim myśleniu pozostaje jednak tradycjonalistą i zamiast stworzyć sobie jednego kompana, bądź dwóch, on stwarza całe rasy, zasiedla całą planetę. Nie chciał, by osobnik, którego by stworzył, czuł się samotny w swej inności, sam znał to uczucie zbyt dobrze.

Ale czemu nie odtworzył swojej własnej rasy, tylko stwarza nowe? Cóż, jest kilka powodów. Po pierwsze, jego DNA jest tak skomplikowane, że nawet największe komputery i maszyny, ledwie radziły sobie z jego obróbką, a Jedyny ma dostęp tylko do komputera pokładowego i kilku maszyn badawczych statku. Reszta osiągnięć tej rasy przepadła. Po drugie, każde spojrzenie w twarz kogoś swojej rasy, sprawiałby mu ból, bo przywoływałby tamto wspomnienie, w końcu on też miał rodzinę, przyjaciół... Po trzecie, a może i najważniejsze, bał się, że gdzieś popełni błąd i stworzy rasę ułomną, która na dodatek będzie w stanie zrozumieć swoją ułomność i przekląć swojego twórcę. Sumienie i dusza Jedynego już są udręczone, kolejny cios by go unicestwił, przynajmniej jeżeli chodzi o osobowość, gdyż komputer pokładowy mógłby podtrzymywać jego ciało przy życiu w nieskończoność.

W końcu jednak pęka i decyduje się na stworzenie rasy podobnej sobie, jednak dość różną i zdecydowanie prostszą "w budowie". Tak powstały elfy, jak napisałem w pracy, zbyt do niego podobne, a jednocześnie wtłoczone przez Jedynego w kompleks niższości, gdyż fakt, że nie są najdoskonalsze, wielce je rozsierdził, tak, że aż go odrzuciły. Ale dlaczego nie oszalał wtedy do reszty, skoro napisałem, że kolejny cios by go zniszczył? No cóż, po prostu też się zdenerwował. I na złość elfom, chciał stworzyć rasę, która by go przyjęła i zgodziła się by im przewodził... Historia jasno głosi, jak mu to wyszło...


No i oczywiście dziękuję za uznanie.
Miveda,
Dziwne dla mnie jest to, że Jedyny dopiero po czasie odkrył, że nie musi żyć sam. Mój pomysł jest taki: jego rasa jest na wymarciu, a on szuka na to lekarstwa - trwa to tak długo, iż zostaje sam, ale nie poddaje się, póki jeszcze jego czas nie nadszedł. Próbuje stworzyć rasę na podobieństwo swoich pobratymców, ale nie udaje mu się - ci giną szybko, więc postanawia zacząć od początku - wedle słów, iż niczego nie można przyspieszać. Reszta mi się podoba i nie ma co doszukiwać się tam na siłę niczego. Brawo
Rangramil,
Chyba dla każdego miłośnika fantastyki nadchodzi taki czas, że w jego głowie formuje się własny, miejmy nadzieję, oryginalny świat i postanawia go opisać. Ten jest mój, choć na razie jest to jedynie wstęp do niego, który z czasem być może obrośnie kolejną historią. Tym niemniej zapraszam do lektury


Historia stworzenia

Wszystko wzięło swój początek od Jedynego. A właściwie wszystko na naszym świecie. Bo kosmos jest pełen innych planet, innych cywilizacji i stworzeń. Tak przynajmniej przekazał nam Jedyny u zarania dziejów. Podobno on sam miał wywodzić się z prastarej rasy, mądrej i dobrej, będącej jednak na wymarciu. Miał być ostatnim z nich. Ostatnim Podróżnikiem, jedynym wciąż żyjącym adeptem podróży gwiezdnych.
Jedyny miał żyć wiecznie, tak jak było pisane reszcie jego rasy, gdyby nie wydarzyło się coś, o czym nigdy nie chciał wspomnieć. Bardzo szybko zrozumiał, że cały ten czas spędzi samotnie. Popadł w rozpacz i marazm na wiele tysiącleci zawładnął jego życiem. Wybudził się dopiero, gdy pojął, że nie musi być sam. Miał w sobie moc, by stworzyć nową rasę, nowych Podróżników.
Znalazł zatem planetę, która nigdy nie widziała życia i zaczął ją zmieniać, powoli i dokładnie, jak wielki kompozytor przy układaniu wstępu do swojej największej uwertury. Sprowadził na nią wodę, rośliny i zwierzęta, jak najdokładniej kopiując wygląd swojego starego świata. Świata, który już raz pozwolił swoim mieszkańcom tak się rozwinąć...
W końcu nadszedł czas, by przestać kopiować i zacząć Tworzyć. I wtedy Jedyny popełnił pierwszy błąd. Chciał wszystko przyspieszyć i od razu stworzył istoty mądre i praktycznie nieśmiertelne. A, jak powiadają księgi, krótsza droga nie zawsze jest lepsza. Tak było i tym razem. Elfy, w swej próżności, nie chciały mieć nad sobą żadnego władcy, ani przewodnika i odwróciły się od Jedynego.
Dzisiaj, po wielu tysiącleciach, nawet najstarsze z nich, nie pamiętają nawet o jego istnieniu.
Wtedy Jedyny zrozumiał, że musi być cierpliwy. Pomyślał, że może należy zacząć od początku. Stworzyć istoty, które będą miały przed sobą długą drogę do doskonałości, po której będzie mógł je poprowadzić. Z tego, co wiedział, pierwsze życie na jego planecie wyszło z wody. Więc swoją kolejną próbę, zaczął właśnie od niej. Używając swojej mocy, stworzył istoty zdolne oddychać pod wodą i tak prymitywne, jak to tylko możliwe w przypadku istot myślących. I to był drugi, może nawet najstraszniejszy błąd Jedynego. Verdoni okazali się rasą dziką i wojowniczą, kochającą rozlew krwi, zarówno zwierzęcej, jak i swojej nawzajem. Do tego ich prymitywne mózgi nie mogły pojąć istoty Jedynego i obwołały go bogiem, składając mu krwawe ofiary i zabijając z jego imieniem na rybich ustach.
Jedyny znów musiał zacząć wszystko od początku. Postanowił odtworzyć rasę, która już kiedyś istniała. Zaborczą i dumną, silną jako całość, ale składającą się ze słabych osobników. Każdy z nich żył śmiesznie krótko, ale to sprawiało, że życie nabierało intensywności, nie marnowała się żadna chwila. Na swojej ojczystej planecie w ciągu zaledwie kilku tysięcy lat, opanowali potęgę atomu i rozpoczęli eksplorację kosmosu, zawsze otwarci na nowe odkrycia. Zostali jednak zniszczeni, gdy inne cywilizacje zobaczyły w nich zagrożenie. Teraz, kiedy innych cywilizacji już nie było, nastąpił najlepszy czas, na wskrzeszenie ludzi.
Nikt dotąd tego nie robił. Nikt nie wskrzeszał poległych ras, sądząc, że ich czas po prostu się skończył. Można było uznać to za oznakę desperacji Jedynego. To zadanie zajęło mu dwa tysiące lat. Kiedy pierwszy człowiek stanął na ziemi, elfy od dawna tworzyły kwitnącą cywilizację, a Verdoni doszli w swej ewolucji społecznej do organizacji plemiennej. I znowu Jedyny się przeliczył. Ludzie, których stworzył, nie posiadali wiedzy swoich protoplastów i kiedy objawił im się po raz pierwszy, uznali go za boga.
Jednak ich religia, która wokół niego narosła, była zdecydowanie inna od tej, jaką stworzyli Verdoni. Ludzi stawiali mu świątynie, ale nie żądali niczego w zamian. Mimo to, Jedyny stworzył małą grupę ludzi, którzy posiadłszy wiele cennych umiejętności, zostali wysłani na planetę. Historia zapamiętała ich jako Nauczycieli, pierwszych kapłanów Jedynego. Ludzie robili szybkie postępy, w ciągu paruset lat osiągając poziom wiedzy technicznej elfów. Jedyny po raz pierwszy zrozumiał, że jest nadzieja, chociaż być może przyjdzie mu czekać jeszcze długie wieki. Uzbroił się zatem w cierpliwość i wciąż na nas czeka.

Krótka historia świata, spisana ręką Seavela,
z powołania pokornego sługi Jedynego.
Wczytywanie...