Sesja krzyslewego

[ Ilustracja muzyczna ]

Siedząc na twardym krześle w parszywym barze, sączyłeś jakiś nędzny trunek za bandyckie pieniądze. Nic w tym dziwnego, na Tatooine trudno wszak o bar inny, niż parszywy, trunek lepszy, niż nędzny, a także o cokolwiek po pieniądzach niższych, niż bandyckie.
Skoro o bandytach mowa, nie brakowało ich wokół ciebie. Gammoreańscy najemnicy, Rodianie przemycający przyprawę przez kontrolę celną Imperium, nawet podejrzane droidy o zapewne zabójczych priorytetach. Patrzyłeś na nich wszystkich jednym okiem, drugim spoglądając na wejście, w którym spodziewałeś się spotkać swojego ulubionego przemytnika. Kolejny interes dla miejscowego Hutta pozwolił wam spotkać się w tym galaktycznym "kurorcie", jakim było Mos Ila, zaś konieczność targowania się o paliwo inne, niż ciepłe szczyny banthy, pozwoliły ci pozostawić mistrza wśród miejscowych cwaniaków i wyskoczyć na coś mocniejszego do pierwszej z brzegu kantyny, gdzie oprócz pocących się w pancerzach żołnierzy Sithów napotkałeś pewną przemiłą zabójczynię.
- Nienawidzę Tatooine... - powiedziała po raz piąty w ciągu ostatnich dwudziestu minut, z pogardą spoglądając na piaszczysty kurz, który leniwie osiadał na krawędzi jej przybrudzonej szklanki.
Odpowiedz
- Ta. Tatooine to jednak wielka kupa piachu. - łyknąłem trunek i powiedziałem z niesmakiem, zwracając przy tym uwagę innych bywalców baru - Ależ to nie dobre!
Gdy się do nich odwróciłem, większość spuściła wzrok i wróciła do swoich czynności takich jak rozmowa czy picie tego... cholernego trunku! Rozejrzałem się za mym przyjacielem i powiedziałem - Znowu się spóźnia... Ja go kiedyś zabije!
Odpowiedz
- Ty? - w głosie Sugi zabrzmiała nuta drwiny - Strażnik dobra i pokoju w galaktyce? Rycerz jasności, Mocy i czego tam jeszcze miałbyś zabić niewinnego przemytnika, od lat wspierającego pokątnie morderczą machinę kartelu i jego ropuchowatych władców? - uśmiechnęła się półgębkiem i wychyliła łyk tego, co wedle języka miejscowych określano mianem whisky, lecz znacznie bliżej było temu do zużytego oleju silnikowego, niż koreliańskich trunków. - Co on w ogóle robi na tym zadupiu? Tu nawet nie ma komu czego sprzedawać, nawet Łowcom ciężko tu z robotą. A, i jak się miewa twój kołtuniasty przyjaciel? Nie rozpuścił się już w podwójnym słońcu pustyni?
Odpowiedz
- Dziwne, ale nie narzeka na upał. Jego obojętność na większość rzeczy - jak temperatura - mnie zachwyca. - zmarszczyłem czoło, mówiąc - Ale jaki interes ma dla mnie mój ukochany przemytnik, wie NA RAZIE tylko on. A Ty co tu porabiasz? - zapytałem z ciekawością. W końcu Sugi rzadko bywa w miejscach, które nie cierpi. A z tym nie jest inaczej.
Odpowiedz
- To co zwykle. - odparła wzruszywszy ramionami, kóre okrywały płyty lekkiego pancerza o wypłowiałym, niegdyś seledynowym kolorze. - Szukam zlecenia. Ostatnio gorzej stoję z kredytami, a że każda sieć ogłoszeń jest przypisana do konkrenego miejsca, postanowiłam skorzystać z miejscowej gościnności. - skrzywiła się lekko i spojrzała na szklankę, w której przelewała się mętna ciecz. Szkło było na tyle nędzne i brudne, że światło lamp i neonów z trudem przebijało się przez nie, rozmajuąc na jego powierzchni. Sugi bez namysłu cisnęła szklanką w stronę stojącego za barem Jawy, ale chybiła nieco i szklanka odbiła się od blatu, najwyraźniej zbyt brudna by się potłuc. Łowczyni westchnęła.
- A co z tobą? Czemu twój mistrz zaciągnął cię tutaj? Chyba nie po to, żebyś ćwiczył dyscyplinę w piaskach pustyni?
Prawdę mówiąc, mniej więcej tak to wyglądało. Twój mistrz, Zal-Zin, podobnie jak ty był Zabrakiem i w odróżnieniu od ciebie nad wyraz spokojnym, opanowanym i przykładnym Jedi. Za przyzwoleniem Rady postanowił zabrać cię na Tatooine, licząc, że ciężkie warunki życia na planecie wpłyną zbawiennie na twój charaker. Przy okazji zabrał na pokład waszego statku rodiańskiego rycerza Ar-Sarama, który w swoich sprawach również wybierał się na piaszczystą planetę. Nie był to zbyt uciążliwy towarzysz, raczej życzliwy i cichy, lecz przez dwa tygodnie podróży nie poznaliście się szczególnie dobrze, a po wylądowaniu w Mos Ila wszyscy rozeszliście się w swoich kierunkach.
Odpowiedz
Ha! Mój mistrz zamierza mnie "oswoić". Uważa, że jestem jakąś tresowaną małpką. - powiedziałem z lekkim gniewem. Ale zaraz się rozchmurzyłem na myśl o nim, bo mimo, ze czasem "daje mi w kość", to jest porządnym człowiekiem i prawie przyjacielem. Prawie. - Ale lubię go - przyznałem tym razem nie w myślach, lecz na głos. - Za pół godziny wychodzę do najbliższej kantyny. Zamierzam pościgać się. O ile nie zjawi się nasz spóźnialski. Pójdziesz ze mną? Może znajdziesz tam jakieś zlecenie.
Odpowiedz
Ponownie wzruszyła ramionami.
- Taki też był plan. W najgorszym razie popatrzę chociaż jak rozbijasz się o skałę w trefnym złomie za swoje ostatnie kredyty. - zadrwiła i puściła do ciebie oko, przenosząc wzrok na wejście do kantyny. - Oho, o kim to była mowa?
Powiew suchego, palącego wiatru wpadającego z zewnątrz do środka lokalu wzbił tuman wszechobecnego, piaszczystego pyłu, przez który przebił się roześmiany, cwaniacki głos wchodzącego Koreliańczyka.
- Aaaach! Oto i mój ulubiony rycerz w lśniącej zbroi! Jakże się ma galaktyczny pokój, gdy ty siedzisz tutaj beztrosko popijając brandy? - zawołał od wejścia, wyciągając do ciebie ręce i nie bacząc zupełnie, że robi z siebie widowisko. - A oto i moja ukochana, zabójcza piękność...!
- Ciszej, idioto...
- ... co was sprowadza do tej gościnnej metropolii?
- ciągnął niezrażony i upił łyk z twojej szklanki, co okazało się błędem. - Uhh... bo chyba nie specjalność miejscowego baru?
Odpowiedz
Co? To jest świetne. Barman, dolej temu panu! - powiedziałem z uśmiechem. I jaką znowu robótkę masz dla mnie? Chyba nie uszycie ci szalika na ten mróz? - odparłem z sarkazmem.
Odpowiedz
- Koniecznie! - ciągnął Mart niezrażony, rzucają kartę kredytową na bar i zamawiając szklankę kolejnej bryndzy. - Ale dopiero po tym, jak skończysz dla mnie letnią koszulę na wczasy na Hoth. A poważnie, jestem tu z misja kulturalno-dyplomatyczną.
- Miało być poważnie.
- wtrąciła Sugi z przekąsem.
- Ależ jest! W wymiarze kulturalnym podejmuje działania mające na celu zaopatrzenie autochtonicznej ludności planety w najnowsze zdobycze techniki, których ekspansywny, imperialny świat odmawia im z egoistycznych pobudek, uniemożliwiając bronienie swojej odrębności i tożsamości. W wymiarze dyplomatycznym autochtoni, gdy już zaopatrzę ich w rzeczony sprzęt, będą mogli przedefiniować aktualną sytuację polityczną mając wymierny wpływ na stosunki wewnętrzne w tych rejonach, gdyż nareszcie będą mieli po temu stosowny argument.
Spojrzałeś na niego jak na wariata. Kątem oka widziałeś, że Łowczyni robi to samo. Spojrzałeś na Sugi, mrugając raz za razem w totalnym oszołomieniu usłyszanym bełkotem. Odwzajemniła gest, przenosząc wzrok z powrotem na Marta i podjęła próbę przetłumaczenia z bzdurnego na galaktyczny.
- Kisk, czy ja dobrze rozumiem? Zamierzasz opchnąć Ludziom Piasku ładunek jakiejś trefnej broni, żeby za jej pomocą mogli zrobić rozpierduchę w najbliższych osadach i przy odrobinie hipotetycznego szczęścia pozabijać kilku imperialnych?
- Och, to kalumnie i potwarz.
- odparł niby urażonym tonem, siadając między wami i wspierając podbródek na złączonych palcach. - Broń wcale nie jest trefna, mogą o tym zaświadczyć sami imperialni. A dokładniej - mogliby, gdyby w niewyjaśnionych okolicznościach dwa kontenery nie zginęły z ostatniego transportu. - dodał znacznie głośniej, niż należało.
Martin Kisk - stary cwaniak, cinkciarz, kombinator, oszust, krętacz i dusigrosz. Bezczelny złodziej, świetny improwizator, jeden z lepszych pilotów i definitywnie najbardziej koreliański Koreliańczyk, jakiego znałeś. To, co wkurzało cię w nim znacznie bardziej, niż jego nieustająca gadanina, to jego wkurzająca tendencja do stawiania cię w sytuacjach takich, jak ta.
- Przepraszam państwa. Pozwolicie państwo z nami na słówko? - zapytał niezbyt uprzejmym tonem jeden z rzeczonych imperialnych, który wraz z kolegą wstał od drinka po ostatnich słowach Marta i z kamienną twarzą podszedł do waszego stolika. Nie po raz pierwszy zastanawiałeś się, co wkurza cię bardziej: czy to, że Kisk jest na tyle głupi, by stawiać cię w takich okolicznościach, czy to, że jest dość cwany, by robić to umyślnie i dobrze się bawić wiedząc, że zawsze sobie w nich radzisz.
Odpowiedz
- Nie. My już wychodzimy. Kolega - wskazałem na Marta - źle się czuje i gada głupoty. Tylko mi tu nie mdlej ani nie rzygaj! Nie zamierzam płacić za sprzątanie tego lokalu!
- Siostro - zwróciłem się do Sugi, która na słowo "siostra" lekko się skrzywiła. - To moja siostra - powiedziałem rzeczowym tonem. - A to właśnie mój... przyjaciel. Za dużo wypił. I przyszedł do kolejnego baru, bo pewnie z poprzedniego go wywalili. Choć pomożesz mi go wynieść Sugi.
Odwróciłem się do Marta i szepnąłem mu do ucha - Udawaj pijanego. Aby sytuacja wyglądała bardziej wiarygodnie, walnąłem go otwartą pięścią, celowo mocniej niż powinienem. - Następnym razem cię tutaj zostawię, abyś narobił sobie więcej kłopotów! - krzyknąłem. I zacząłem go z Sugi wynosić z baru.
Odpowiedz
We trójkę wytoczyliście się w oślepiający blask i zgiełk Mos Ila. Wykrztusiwszy z ust palący pył, który wraz z podmuchem żaru i piachu natychmiast skoczył na was spomiędzy straganów rzuciliście wciąż lekko nieprzytomnego Marta pod ścianę pierwszego zacienionego budynku.
- Mamy pierdolone szczęście, że tamci dwaj odpuścili. - warknęła Sugi przez zęby, spomiędzy których wypluwała grudki piasku. - Najwyraźniej byli po służbie, inaczej mielibyśmy niezłą rozpierduchę za bardzo marne pieniądze... A skoro o pieniądzach mowa, to chyba czas na mnie odwiedzić miejscowego ropucha. Idziesz ze mną, czy zostajesz z tym pajacem?



Miasto. "Miasto" było zdecydowanie zbyt dumnym określeniem jak na zawszoną, zapchloną dziurę, którą było Mos Ila. Jedynym jego "atutem" był port, w którym rozmaici handlarze i przemytnicy ze wszystkich układów przewozili, odbierali i sprzedawali swoje lewe lub bardzo lewe towary. Widziałeś właśnie kolejną, dużą jednostkę, lądującą gdzieś na obrzeżach osady.

Przemyt i handel rozkwitły tu na nowo za sprawą Jawów, którzy odrestaurowali tutejszą ruinę. Garnizon imperium wysłany tu Moc jedna raczy wiedzieć po co, spełniał swą porządkową funkcję tylko nominalnie. Przyprawa i inne narkotyki, broń, handel żywym towarem - wszystko to miało się świetnie, bo Sithowie nie mieli prawa do kontroli towarowej, co strasznie ich wkurzało. Starali się odbijać to na lokalnych bandziorkach, ale to też marnie im szło. Zwłaszcza, że tutejszy Hutt zarządzał hazardem, wyścigami i zleceniami dla łowców nagród na tyle sprawnie, że do Mos Ila napływały kolejne fale tatooińskich męt.

Bandyci, szmuglerzy, żołnierze zesłani jak na zsyłkę, płatni złodzieje, płatni mordercy, handlarze, złomiarze, kierowcy wyścigowi i inny galaktyczny chłam. Witamy w Mos Ila.
Odpowiedz
- W dupę. - Koreliańczyk splunął w piach czerwoną śliną i przetarł usta dłonią. - Nie mogłeś sobie odmówić, co? Ja muszę iść do portu, umówiłem się tam z jednym Toydarianinem, ma mi załatwić transport, którym będzie można przewieźć towar.
Odpowiedz
- I mówi to ktoś, kto nie mógł sobie odmówić głupoty - powiedziałem i pokazałem mu języka. Po długim namyśle rzekłem - Pójdę z Martem. Wybacz Sugi, ale nie chcę mieć go na sumieniu - uśmiechnąłem się. - Do zobaczenia.
Odpowiedz
Pożegnawszy się z Łowczynią skręciliście w wąską alejkę między piaskowo białymi domostwami i wyszliście na coś, co przy odrobinie ryzyka można by nazwać główną aleją. Budynki, lepianki i wszawe rezydencje miejscowych gangsterów wyrastały po obu jej stronach niczym zasuszone chwasty po obu stronach jałowego koryta rzeki, dlatego też oba słońca paliły tu jeszcze bardziej niemiłosiernie. Pewne wytchnienie dawały jednak parkany wszechobecnych straganów, rozrastające się na odległości kilkuset metrów w niezwykle długi, szmatławy namiot, pełen gwaru, duszącego gorąca i oblepiającego zapocone twarze pyłu.
- Prowiant na drogę? - zapytał sympatyczny Sullustanin, patrząc na strój Marta, zdradzający fach podróżnika. - Może kilogram suszonego mięsa banthy? Tylko 8 kredytów. Albo trochę owoców, świeże Tato, 2 kredyty za sztukę - wskazał piaskowo-zielone coś, przypominające ziemniaka - Mamy też pożywne korzenie Tanga - wskazał na pomarańczowo zielone korzonki - 7 kredytów za kilogram, bardzo dobre Jeżoowoce, niezwykle słodkie i energetyzujące, trzeba tylko uprzednio wypalić ich kolce... - uprzedził, demonstrując niestrudzenie asortyment. - Jedyne 2 kredyty sztuka. No, chyba że woli pan coś syntetycznego...
Koreliańczyk śledził jego ruchy, drapiąc się z namysłem po zarośniętej szczęce.
- Hmmm... a może jakieś przyprawy...? - zaczął, konfidencjonalnie obniżając głos.
Odpowiedz
Przyprawy? - powiedziałem cicho gapiąc się głupio na niego. Może sprzedawca jednak zrozumie jego dialekt... w przeciwieństwie do mnie.
Odpowiedz
Sprzedawca popatrzył na niego milcząco wielkimi, czarnymi oczami. Nie znałeś się zbytnio na mimice Sullustian, więc bardziej wyczułeś niż spostrzegłeś jego narastającą irytację.
- Nie handluję tu narkotykami. Za niedozwolone substancje trafia się natychmiast pod sąd imperialny. Czy wy wszyscy ludzie musicie przyjeżdżać tutaj w jednym celu? Powinienem natychmiast to zgłosić, żeby więcej takich jak wy...
- Dooobra, dobra... - twój towarzysz zbył go machnięciem ręki i skrzywił się z niesmakiem. - To już nawet zapytać nie można? Co za wszawa planeta, jak słowo daję... - marudził, odwracając się do sprzedawcy plecami. Równocześnie ty, patrząc nad jego ramieniem, dostrzegłeś kilka straganów dalej mistrza Zal-Zina pochłoniętego rozmową z toydariańskim sprzedawcą.
Odpowiedz
- O kurwa... - zdołałem z siebie wykrztusić. Mistrz na pewno nie będzie zachwycony, że pomagam przemytnikowi w wykonaniu nielegalnego zadania. - To ten Toydarian ma załatwić transport? - spytałem mego przyjaciela z nadzieją, że odpowiedź będzie przecząca, choć szanse na to były nikłe.
Odpowiedz
Koreliańczyk rzucił okiem w tamtą stronę.
- Hmmm.... Taak, chyba ten sam, oni wszyscy są jednakowo szpetni. A co? Masz z tym jakiś problem? - zapytał i natychmiast rozpromienił się w uspokajającym uśmiechu. - Nic się nie martw, cała ta rasa to oszuści i krętacze, ale nie z takimi radziłem sobie w życiu. - zapewniał najgorszy ze znanych ci oszustów i krętaczy. - Miałem spotkać się z nim w porcie, a nie tutaj, bo trudniej tam o parę nieproszonych uszu, ale skoro już go przyuważyłeś...
Odpowiedz
Raz kozie śmierć. Poker face - jest. No to lecimy... Albo nie...
- Idź sam. Ja tutaj sobie poczekam i będę się przyglądał z daleka - powiedziałem. - W razie czego, pomogę ci - zapewniłem go i pchnąłem naprzód.
Odpowiedz
← Sesja SW 3

Sesja krzyslewego - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...