Świat bez granic

4 minuty czytania

Ach... być korsarzem! Ciągłe życie na krawędzi, smak słonego morza i rozwodnionego rumu w ustach, zapach prochu i krwi o poranku oraz obietnica niebywałych bogactw, które są na wyciągnięcie ręki. Któż nie marzył o rzuceniu w kąt korporacyjnego krawata uciskającego pragnienia i porzucenia ciągłego wyścigu szczurów na rzecz nowego początku, gdzieś na krańcu świata? Taka rajska wizja świeżego startu i przygód na granicy prawa nieprzerwanie kusi człowieka duszącego się w "betonowej dżungli", więc straszliwie dziwi, że szeroko pojęta kultura zazwyczaj omija ten temat zgrabnym łukiem, a jak się już za niego bierze, to efekt jest mocno przeciętny.

Tym bardziej cieszy fakt, że najnowsza powieść Tomasza Kopeckiego, w której wątek kaperski jest ważnym elementem, całkiem sprawnie wybija się z grona szarzyzny, choć niestety po przewróceniu ostatniej stronicy można wyczuć delikatny posmak rozczarowania. "Świat bez granic" miał olbrzymi potencjał, lecz nie wykorzystał wszystkich asów, jakie posiadał.

W czasie potężnego sztormu w morze wychodzi niewielki statek. Załoga zdecydowała się na tak szalony krok z powodu enigmatycznego ładunku, który znajduje się w posiadaniu jej kapitana. Marynarski tornister o nieznanej zawartości nie może wpaść w niepowołane ręce, a bezlitośni myśliwi już zwietrzyli trop swojej zwierzyny – desperacki ruch jest ostatnim sposobem na ucieczkę. Niestety, pomimo hartu ducha i doświadczenia marynarzy, łajba przegrywa z rozszalałą naturą, a jedynym ocalałym z tej masakry jest właściciel plecaka, którego morski żywioł rozbija o jedną z anonimowych i odciętych od świata duńskich wysepek. Mężczyzna jest zdeterminowany, aby odnaleźć zagubiony skarb, gdyż w przeciwnym wypadku dalsze losy świata staną pod dużym znakiem zapytania.

Z kolei w innej części krainy duet niezależnych łowców nagród, Andreas Hardt i Vanessa Edbergh, ścigają nieuchwytnego hiszpańskiego banitę, który mocno napsuł krwi angielskiemu królestwu. Po udanej obławie wchodzą w posiadanie tajemniczego magicznego tornistra, wartego ponoć niebotyczną fortunę. Radość z dodatkowego łupu okazuje się przedwczesna, albowiem chrapkę na zgarnięcie tego skarbu ma wiele osób – elitarni duńscy egzekutorzy, możnowładcy i spowity mgłą tajemnicy Korpus Czarnej Wiary. Zwierzyna się zmieniła, lecz pościg rozpoczyna się na nowo.

Zdecydowanie najmocniejszymi elementami tej powieści są intrygujący świat, ciekawie zarysowani bohaterowie oraz soczyste opisy, które z łatwością pozwalają nam zobaczyć oczyma wyobraźni ich perypetie. Autor idealnie dopasował realia XVI-wiecznej Europy i powiązanych z nią sporów o kolonie z nietuzinkową historią, jaką pragnął przedstawić. Obok przygody z tornistrem, cały czas lawirujemy wokół nieustannych waśni o cenne wyspy, intryg i kuluarowych wojen interesów, jakie toczą ze sobą takie potęgi jak Anglia, Hiszpania, Dania czy Korpus Czarnej Wiary (w tym przypadku inspiracje poczynaniami inkwizycji są nazbyt widoczne). Jest to niesamowicie smakowite tło, które dodaje kolorytu całej opowieści. Nie szukałbym tutaj jednak drobiazgowości historycznej znanej z "Galeonów Wojny" Komudy czy epatowania elementami fantastycznymi. Pisarz traktuje te aspekty bardziej jako przyprawę, nie zaś motor całej opowieści – zwyczajnie nagina je na własne potrzeby, na co niektórzy mogą kręcić nosem. Bohaterowie częściej muszą opierać się na swoim sprycie i rozumie niż na nadnaturalnych zdolnościach czy uzbrojeniu. Zdrowy rozsądek i doświadczenie w bitwach morskich więcej tutaj znaczą niż telekineza czy kuloodporne wdzianka.

Jak wspomniałem wcześniej, na uznanie zasługują bohaterowie, którzy nie są bezbarwną i nudną jak flaki z olejem zgrają żołdaków, ale gromadą niebanalnych postaci z własną historią, ambicjami czy charakterem. Ich kreacje zapadają w pamięć i są to ludzie, z którymi błyskawicznie można się utożsamić. Szczególnie miły jest fakt, że większość z nich skrywa w głębi swego serca smutną historię, determinującą ich do działania i mającą niebagatelny wpływ na przyszłe reakcje. Nieodwzajemniona miłość, ofiara dyskryminacji, niespełnione marzenie, chorobliwe dążenie do perfekcji czy nieposkromiona ambicja... Szkoda tylko, że zostało to nie do końca wykorzystane i zamiast wprowadzić do poczynań bohaterów kilka odcieni szarości (zachowania niejednoznaczne moralnie), autor zdecydował się na sztampowy podział na dobro i zło. Szczególne apogeum osiąga ono pod sam koniec historii, gdy jedna strona zamienia się w uosobienie cnót wszelkich i ostatnich sprawiedliwych, a druga gubi gdzieś chłodny profesjonalizm oraz rozwagę, bez większego powodu zaczynając działać niczym amoralne skurczybyki, dla których dyplomatyczne załatwienie danych kwestii nie ma racji bytu. Paranoja.

Szkoda również, że różnorodność bohaterów nie jest równoznaczna ze sprawiedliwym rozdysponowaniem czasu dla każdego z nich. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że pierwsze skrzypce grają tutaj Andreas i Vanessa, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reszta interesujących kreacji została potraktowana po macoszemu. Fragmenty skupiające się na postaciach Holbrooka, Patriarchy czy kapitana Hooda są zbyt krótkie oraz za rzadko serwowane, aby dostatecznie dobrze zaznajomić się z nimi i wywrzeć jakieś głębsze wrażenie, które pozwoli na sprawiedliwą ocenę ich poczynań. Efekt tego jest taki, że pod koniec opowieści poczułem, jakby część z tych fragmentów była w pewnym sensie bezcelowym zapełniaczem, który niewiele wniósł do całej draki z tornistrem.

Boli też rozczarowujące zakończenie, które pojawiło się w momencie, gdy cała intryga zaczęła się porządnie rozkręcać. Wyglądało to tak, jakby autor przypomniał sobie nagle w amoku twórczym, że trzeba w końcu domknąć ten tom, bo terminy gonią. Przewidywalny i raptowny finał jest największym grzechem tego tytułu, psującym dobry koncept fabularny o ogromnym potencjale.

"Świat bez granic" to nierówna książka. Z jednej strony mamy ciekawy świat, frapujących bohaterów i historię, która potrafi wciągnąć na długie godziny. Każda chwila spędzona nad tą lekturą sprawiała mi autentyczną przyjemność i podchodziłem do niej bardziej z ciekawości niż z poczucia obowiązku. Niestety, finał tej przygody sprawił mi mocny niedosyt i po przewróceniu ostatniej stronicy wyczułem w ustach posmak rozczarowania. Nie ulega jednak wątpliwości, że Tomasz Kopecki nie powiedział ostatniego zdania w kwestii tego uniwersum i całość sprawia wrażenie preludium przed czymś zdecydowanie lepszym. Dlatego też warto dać szansę i nie skreślać od razu ponętnej Vanessy Edbergh oraz cwanego kapitana Hardta.

Choć jeżeli nie jesteście wielkimi fanami powieści awanturniczo-przygodowych z nutką fantastyki i na widok słów "Wybrać szoty przednich sztaksli! Marsle na pracę wstecz! Ster w prawo!" reagujecie alergicznie, to najlepiej poczekajcie aż pojawi się drugi tom. Wtedy okaże się, czy faktycznie warto poświecić temu światu część ze swojego cennego czasu, czy wrzucić go w otchłań rozszalałego morza. Na chwilę obecną jest to tylko "przyjemne czytadło", a apetyty były większe.

Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...