Podróż z Doliny Harshdell

4 minuty czytania

podróż z doliny harshdell, okładka

Nie wiem, czym nagrzeszyłem, ale widocznie nazbierały się przewiny wszystkich dotychczasowych wcieleń, skoro w moje dłonie wpadają takie arcydzieła jak „Podróż z Doliny Harshdell” autorstwa Beaty Grynczel. Już przewertowawszy kilka pierwszych stron, zorientowałem się, z jak dennym typem literatury przyszło mi się zmierzyć. Nie mogłem jednak podejrzewać, że po zatrzaśnięciu książki z niesmakiem będę miał pełne prawo ochrzcić ją jako jedną z najgorszych, które miałem nieprzyjemność czytać.

Powieść rozpoczyna się od niebywale emocjonującej sceny batalistycznej, w której jeden z głównych bohaterów kryje się za piecem, przez co unika wykrycia i zamordowania. Naprawdę szkoda, iż nie przycupnął za firanką lub nie założył rondla na głowę i nie zaczął udawać modernistycznej rzeźby w salonie. Dla ścisłości – wyobraźmy sobie sytuację, w której włamywacze napadają na nasz dom, a my chowamy się w szafie. Logika akurat tej powieści nie doznałaby żadnego uszczerbku, gdyby takie wydarzenie miało miejsce, z jednego prostego powodu – tutaj najmniejszego przejawu logiki po prostu nie ma. Przykłady na to można mnożyć w nieskończoność – wspomnę chociażby o przygodach z dalszej części, kiedy to jedna z bohaterek zostaje pojmana i uwięziona. Obudziwszy się w swojej celi, pozbywa się więzów, otwiera drzwi (prześladowcy najwyraźniej zapomnieli je zamknąć. Zapewne zdawali sobie sprawę z bezsensowności tego czynu; gdyby nawet to zrobili, prawdopodobnie postać rozbroiłaby zamek zębami) i po prostu ucieka, przy okazji oszałamiając dwóch bandytów kamieniami.

Genialne. A to dopiero preludium.

Dziury warsztatowe są ogromne, widoczne i towarzyszą nam przez całą męczarnię czytania. „Frodo wziął pierścień i razem z Samem poszli do Rivendell. Później jeszcze wzięli kilku towarzyszów i poszli jeszcze dalej, aż do mrocznego Mordoru”. Właśnie zaprezentowałem fragment „Władcy Pierścieni”, napisany w stylu, w którym stworzona jest „Podróż z Doliny Harshdell”. Błędy, powtórzenia, zdania na poziomie trzynastolatka oraz (wzbijam się na wyżyny dyplomacji, docenić proszę!) nieprzystająca porządnej powieści lapidarność formy.

frodo

Postacie są tak miałkie i jednowymiarowe, że ciężko w ogóle zapamiętać ich imiona. Łączy ich jedno – wszystkich spotyka w życiu tragedia. Mała dygresja, jako kolejny przykład logiki powieści – jedna z bohaterek, członkini tajnego Bractwa, wspięła się nazbyt wysoko w hierarchii stowarzyszenia. W związku z tym, przywództwo postanawia ją wyeliminować. Szczęśliwym trafem, podsłuchuje ona rozmowę szefa z egzekutorem, po prostu przez przypadek przechodząc obok drzwi. Miejmy nadzieję, że Putin również omawia swoje plany przy otwartych drzwiach, może jakiś agent KGB go sprzątnie i zapanuje pokój. Żyjąc w świecie wykreowanym przez panią Grynczel, właśnie tej opcji moglibyśmy spodziewać się jako najbardziej prawdopodobnej.

W każdym razie, bohaterowie, których życie zmieniła niesamowita tragedia, wyruszają do Doliny Harshdell. Po prostu. Czemu akurat tam, pozostaje nierozwiązalną zagadką. I ponownie – wyobraźmy sobie, że spotyka nas wielkie nieszczęście. Wychodzimy więc z domu i idziemy do Białegostoku. Albo do Konina. Bo tak.

Bodajże O. Wilde wymyślił aforyzm, pod którym podpisuję się obydwoma rękami – „Największym, niewybaczalnym grzechem ludzkości jest nuda”. Chciałbym go nieco usprawnić – dopisując końcówkę „i głupota”, tym samym odnosząc do recenzowanej przeze mnie powieści. „Podróż z Doliny Harshdell” to mix owych dwóch rzeczy. Pisząc coś tak infantylnego i głupiego, pani Grynczel wyrządza krzywdę właściwie całemu środowisku fantastycznemu. Bo jeżeli ktoś będzie chciał zapoznać się z gatunkiem i niefortunnie sięgnie właśnie po „Podróż z Doliny Harshdell”, zapewne nie przeczyta nic więcej z fantastyki. Jeżeli zaś ktoś jest zatwardziałym przeciwnikiem uwielbianego przeze mnie rodzaju literatury, dostaje właśnie do ręki potężny, śmiercionośny oręż. Może na tym przykładzie wypunktować wszystkie wady i niedociągnięcia nurtu oraz bezlitośnie wyśmiać braki warsztatowe, infantylność, szczątkową fabułę, papierowych bohaterów i wiele, wiele innych.

baldur's gate

Dialogi są drewniane do tego stopnia, że od ich czytania mogą człowieka rozboleć zęby. Mówiąc szczerze, gdzieś w okolicy setnej strony przerwałem na chwilę czytanie i począłem szukać informacji o autorce w nadziei, iż nie przekroczyła ona jeszcze dziesiątego roku życia, co w jakikolwiek sposób mogłoby uzasadniać jej beznadziejny styl. Po przekopaniu się przez najciemniejsze zakamarki Internetu, odnalazłem archiwalny numer popularnego czasopisma, w którym pani Grynczel opublikowała opowiadanie (nauczony doświadczeniem nie czytałem). Moje nadzieje okazały się płonne – autorka liczy sobie 21 lat! Niebywałe, zważywszy na sposób formułowania myśli, historii… W ogóle wszystkiego, z czego składa się książka.

Przygody bohaterów najbardziej przypominają „questy” z gier cRPG. Maksymalne uproszczenia, nie uświadczymy chociażby minimalnych wątków pobocznych, zero złożoności – ogólny brak jakichkolwiek pozytywnych cech. O ile grając w „Baldur's Gate” pójdziemy, sprzątniemy kogoś i zgarniemy zapłatę, nie będzie to nic specjalnie nadzwyczajnego. Niemniej takie wydarzenie, opisane na kartach powieści, ma minimalne szanse na zaciekawienie czytelnika. Styl poszczególnych historyjek jest taki sam – bohaterowie dostają zlecenie od tajemniczego nieznajomego, napotkanego w karczmie; muszą wykraść pierścień z domu niziołka. Więc proszę – idą, okradają, wracają, inkasują nagrodę, walą przemowę na koniec. Wszyscy zadowoleni, następny rozdział.

elminster

Nuda, sztampa i brak oryginalności wręcz biją z kart powieści. Mamy elfa – ze stuprocentowym prawdopodobieństwem możemy założyć, że będzie strzelał z łuku. Mag – niespodzianka, uderza przy pomocy kul ognia. Trafimy także do podziemnego miasta, zamieszkanego w głównej mierze przez drowy! Istoty mogą przełączać wzrok, dzięki czemu widzą zarówno na powierzchni ziemi, jak i pod nią. Napotkana drowka okazuje się kapłanką, słyszymy o istotach, potrafiących przejąć umysł i ciało przeciwnika… A wszystkie te atrakcje rozpoczynają się oczywiście od wizyty w karczmie. Byłem przekonany, że niedługo zza winkla wypadnie Elminster, rzucający śmiercionośne zaklęcia. Rzecz jasna, zanim skończy inkantować, zostanie oszołomiony. Kamieniem. Albo się potknie.

Zawsze byłem zdania, iż każda książka może czegoś nauczyć. Za sprawą pani Grynczel zmuszony jestem zweryfikować ten pogląd. Nudna, nielogiczna, źle napisana, z błędami, infantylna, nieciekawa – taka właśnie jest „Podróż z Doliny Harshdell”. Nie dostrzegam żadnych zalet, natomiast wady… Wymieniłem tylko te najbardziej znaczące i zapadające w pamięć, bowiem właściwie na każdej stronie można znaleźć coś głupiego bądź nielogicznego. „Podróż z Doliny Harshdell” to kilka godzin zmarnowanego czasu, podczas którego można oglądać telewizję, dłubać w nosie, spać lub gapić się w sufit. Nie wiem, czy w historii Game Exe kiedykolwiek została wystawiona ocena „1”, ale właśnie dzisiaj jestem zmuszony ją przyznać. Ta powieść powinna zostać tematem głównym wszystkich poradników pt. „Jak NIE pisać książek”.

Albo po prostu pogrzebmy ją na cmentarzysku zapomnienia.

Dziękujemy wydawnictwu Novae Res za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
1
Ocena użytkowników
3.79 Średnia z 7 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...