Fragment książki

12 minut czytania

1
Pan

– Poproszę tylko kawę.

Kelnerka uniosła pomalowane brwi.

– Nic do jedzenia? – spytała z silnym akcentem i wyraźnie rozczarowaną miną.

Simon Lewis wcale się jej nie dziwił; pewnie miała nadzieję na większy napiwek niż za jedną filiżankę kawy. To jednak nie była wina wampirów, że nic nie jadły. Czasami w restaurac­jach zamawiał jedzenie, żeby zachować pozory normalności, ale w ten późny wtorkowy wieczór, kiedy „Veselka” była prawie pusta, uznał, że nie warto się trudzić.

– Tylko kawę.

Kelnerka wzruszyła ramionami, wzięła od niego menu i poszła zrealizować zamówienie. Simon odchylił się na twarde oparcie plastikowego krzesła i rozejrzał po sali. „Veselka”, tania restauracja na rogu Dziewiątej Ulicy i Drugiej Alei, była jednym z jego ulubionych miejsc na Lower East Side: stara knajpka o ścianach pokrytych biało-czarnymi muralami, w której można było siedzieć przez cały dzień, jeśli co pół godziny zamawiało się kawę. Podawano w niej również jego niegdyś ulubione pierogi wegetariańskie i barszcz, ale tamte czasy już się dla niego skończyły.

Była połowa października, przy wejściu już umieszczono dekoracje na Halloween: krzywą wywieszkę z napisem „Barszcz albo psikus!” i kartonową postać wampira o przezwisku hrabia Blinula. Kiedyś Simon i Clary uważali te tandetne świąteczne rekwizyty za komiczne, ale teraz hrabia ze sztucznymi kłami i w czarnej pelerynie już nie wydawał mu się taki zabawny.

Simon spojrzał za okno. Noc była chłodna, wicher gonił liś­cie po Drugiej Alei niczym garść confetti. Ulicą szła dziewczyna w ciasno zawiązanym trenczu, o długich czarnych włosach, które powiewały na wietrze. Ludzie odwracali się za nią, kiedy ich mijała. Simon też kiedyś gapił się na takie dziewczyny i dla zabicia czasu zastanawiał się, dokąd idą, z kim się spotykają. Na pewno nie z takimi facetami jak on, tyle wiedział.

Ta jedna była wyjątkiem. Zabrzęczał dzwonek, kiedy drzwi restauracji się otworzyły i do środka weszła Isabelle Lightwood. Uśmiechnęła się na widok Simona i ruszyła w jego stronę, zdejmując po drodze płaszcz. Rzuciła go na oparcie krzesła i usiadła. Pod spodem miała „strój typowy dla Isabelle”, jak określała go Clary: krótką, obcisłą sukienkę z aksamitu, kabaretki i wysokie buty. Z lewego wystawał nóż, który widział tylko Simon, ale i tak wszyscy obecni obserwowali ją, jak siadała, odrzucając włosy do tyłu. W każdym stroju Isabelle przyciągała uwagę niczym pokaz fajerwerków.

Piękna Isabelle Lightwood. Kiedy Simon ją poznał, od razu doszedł do wniosku, że ta dziewczyna nie znajdzie czasu dla takiego faceta jak on. Okazało się, że prawie miał rację. Isabelle lubiła chłopców, którzy nie znajdowali uznania u jej rodziców, co w jej świecie oznaczało Podziemnych: faerie, wilkołaki i ­wampiry. To, że spotykali się regularnie od paru tygodni, nadal go zdumiewało, nawet jeśli ich znajomość ograniczała się głównie do nieczęstych randek, takich jak dzisiejsza. I wciąż się zastanawiał, czy, gdyby nie stał się wampirem, gdyby całe jego życie nie zmieniło się w jednej chwili, w ogóle by się umawiali?

Isabelle odgarnęła kosmyk włosów za ucho i powiedziała z olśniewającym uśmiechem:

– Ładnie wyglądasz.

Simon zerknął na swoje odbicie w szybie. Odkąd zaczęli ze sobą chodzić, wpływ Isabelle zaznaczył się przede wszystkim w jego wyglądzie. To ona zmusiła go do porzucenia bluz z kapturami na rzecz skórzanych kurtek, a adidasów na rzecz designerskich butów, które, nawiasem mówiąc, kosztowały trzysta dolarów za parę. Simon nadal nosił ulubione koszulki z napisami – ta, którą teraz miał na sobie, głosiła: „Egzystencjaliści robią to na próżno” – ale dżinsy już nie miały dziur na kolanach i oberwanych kieszeni. Zapuścił również włosy, tak że teraz opadały mu na oczy, to jednak była bardziej konieczność niż wpływ Isabelle.

Clary żartowała sobie z jego nowego wyglądu, ale, z drugiej strony, wszystko w nowym miłosnym życiu Simona uważała za prawie komiczne. Nie mogła uwierzyć, że Simon na poważnie umawia się z Isabelle. Oczywiście nie mogła też uwierzyć, że jej przyjaciel spotyka się, również na serio, z Maią Roberts, która, tak się składało, była wilkołakiem. A największe zdziwienie budziło w niej to, że Simon jeszcze żadnej z nich nie powiedział o tej drugiej.

On sam nie był pewien, jak właściwie do tego doszło. Maia lubiła odwiedzać go w domu i korzystać z jego Xboxa – w opuszczonym komisariacie, gdzie mieszkało stado wilkołaków, nie mieli takiego sprzętu – ale dopiero za trzecim czy czwartym razem pocałowała go na pożegnanie. Simon od razu zadzwonił do Clary i spytał ją, czy powinien wyznać prawdę Isabelle. „Najpierw się zastanów, co jest między tobą i Isabelle, a potem jej powiedz”, doradziła przyjaciółka.

Okazało się to złą radą. Upłynął miesiąc, a on nadal nie był pewien, co dzieje się między nim i Isabelle, więc nic jej nie mówił. Im więcej czasu mijało, tym bardziej kłopotliwe stawało się wyznanie prawdy. Do tej pory jakoś mu się udawało lawirować. Isabelle i Maia nie były bliskimi koleżankami i rzadko się widywały, ale niestety, to miało się zmienić. Matka Clary i jej długoletni przyjaciel Luke pobierali się za kilka tygodni i zaprosili obie dziewczyny na ślub. Ta perspektywa przerażała Simona bardziej niż myśl, że po ulicach Nowego Jorku ściga go wściekły tłum łowców wampirów.

– Dlaczego tutaj, a nie w „Taki”? – spytała Isabelle, wyrywając go z rozmyślań. – Tam podają krew. Simon się skrzywił. Izzy nie grzeszyła subtelnością. Na szczęście, nikt ich nie słyszał, nawet kelnerka, która właśnie się zjawiła i z trzaskiem postawiła filiżankę kawy na stoliku przed Simonem, zmierzyła wzrokiem Isabelle i odeszła, nie przyjmując od niej zamówienia.

– Podoba mi się tutaj – odparł Simon. – Clary i ja przychodziliśmy do „Veselki”, kiedy ona miała zajęcia w Tisch. Mają świetny barszcz i bliny, coś w rodzaju słodkich serowych plac­ków. A poza tym są otwarci przez całą noc.

Isabelle spojrzała ponad jego ramieniem.

– Co to jest?

Simon podążył za jej wzrokiem.

– Hrabia Blinula.

– Hrabia Blinula?

Simon wzruszył ramionami.

– To dekoracja na Halloween. Hrabia Blinula jest dla dzieciaków. Jak hrabia Chocula albo Liczyhrabia z „Ulicy Sezamkowej”. – Uśmiechnął się szeroko, widząc jej puste spojrzenie. – No wiesz, ten, który uczy dzieci liczyć.

Isabelle pokręciła głową.

– Jest w telewizji program, w którym wampir uczy dzieci liczyć?

– Zrozumiałabyś, gdybyś zobaczyła – wymamrotał Simon.

– Ten pomysł ma mitologiczne podstawy – stwierdziła Isabelle, przybierając mentorski ton Nocnego Łowcy. – Niektóre legendy mówią, że wampiry mają obsesję na punkcie liczenia i że jeśli rozrzuci się przed nimi ziarna ryżu, przestaną robić to, co robią, i zaczną je liczyć. Oczywiście nie ma w tym krzty prawdy, podobnie jak w tych historiach z czosnkiem. Wampiry nie powinny uczyć dzieci. Wampiry są przerażające.

– Dziękuję – powiedział Simon. – To był żart, Isabelle. Ten Liczyhrabia lubi liczyć, rozumiesz. „Co hrabia dzisiaj zjadł, dzieci? Jedno ciasteczko czekoladowe, dwa ciasteczka czekoladowe, trzy ciasteczka czekoladowe...”.

Kiedy drzwi restauracji się otworzyły i do środka wszedł kolejny gość, zrobił się przeciąg. Isabelle zadrżała i sięgnęła po czarny jedwabny szal.

– To jest mało realistyczne.

– A co byś wolała? „Co hrabia dzisiaj zjadł, dzieci? Jednego bezradnego wieśniaka, dwóch bezradnych wieśniaków, trzech bezradnych wieśniaków...”.

– Cii. – Isabelle otuliła szyję szalem, nachyliła się i położyła dłoń na nadgarstku Simona. Jej ciemne oczy nagle ożyły, tak jak wtedy, gdy polowała na demony albo myślała o polowaniu na demony. – Spójrz tam.

Simon podążył za jej wzrokiem. Przy szklanej gablocie pełnej wypieków – grubo lukrowanych ciastek, rogalików i babeczek z kremowym nadzieniem – stali dwaj mężczyźni, ale żaden z nich nie wyglądał na zainteresowanego słodyczami. Obaj byli niscy i tak wychudzeni, że kości policzkowe sterczały w ich bezkrwistych twarzach jak noże. Obaj mieli cienkie mysie włosy i jasnoszare oczy, a na sobie długie do podłogi płaszcze w kolorze łupku.

– Jak myślisz, kim oni są? – zapytała Isabelle.

Simon zerknął na nich, mrużąc oczy. Obaj odwzajemnili jego spojrzenie. Ich oczy pozbawione rzęs wyglądały jak dziury.

– Przypominają złe ogrodowe krasnale.

– To ludzcy niewolnicy – syknęła Isabelle. – Należą do wampira.

– Należą...?

Izzy prychnęła ze zniecierpliwieniem.

– Na Anioła, ty nic o nich nie wiesz, prawda? A w ogóle masz pojęcie, jak powstają wampiry?

– No cóż, kiedy mama wampirzyca i tatuś wampir bardzo się kochają...

Isabelle skarciła go wzrokiem.

– Wampiry nie potrzebują seksu, żeby się rozmnażać, ale założę się, że tak naprawdę nie wiesz, jak to działa.

– Wiem – obruszył się Simon. – Jestem wampirem, bo wypiłem trochę krwi Raphaela, zanim umarłem. Picie krwi plus śmierć równa się wampir.

– Niezupełnie – powiedziała Isabelle. – Jesteś wampirem, bo wypiłeś trochę krwi Raphaela, potem zostałeś ugryziony przez inne wampiry, a jeszcze potem umarłeś. W którymś momencie tego procesu musiałeś zostać ugryziony.

– Dlaczego?

– Ślina wampirów ma... pewne właściwości. Właściwości transformacyjne.

– Fuj! – mruknął Simon.

– Nie mów tak. Ty też masz magiczną ślinę. Wampiry trzymają przy sobie ludzkich niewolników i żywią się nimi, kiedy brakuje im krwi. To dla nich chodzące automaty z przekąskami. – Izzy mówiła z niesmakiem. – Można by sądzić, że ci ludzie będą słabi z powodu utraty krwi, ale ślina wampirów ma właściwości lecznicze. Zwiększa u nich liczbę czerwonych krwinek, wzmacnia ich i czyni zdrowszymi, dzięki czemu żyją dłużej. Dlatego wampir żywiący się krwią człowieka nie łamie Prawa, bo tak naprawdę nie robi mu krzywdy. Oczywiście, kiedy wampir uzna, że potrzebuje czegoś więcej niż przekąski, zaczyna karmić niewolnika niewielkimi ilościami swojej krwi, żeby przywiązać go do siebie. Niewolnicy kochają swoich panów, uwielbiają im służyć. Chcą zawsze być blisko nich. Ty też wróciłeś do hotelu Dumort, bo przyciągał cię tam wampir, którego krwi spróbowałeś.

– Raphael – rzucił Simon ponurym głosem. – Nie powiem, żebym ostatnio czuł palącą potrzebę jego bliskości.

– Bo ta potrzeba mija, kiedy sam stajesz się w pełni wampirem. Czują ją tylko niewolnicy, którzy wielbią swoich panów i nie są w stanie ich nie posłuchać. Nie rozumiesz? Kiedy wróciłeś do Dumort, klan Raphaela osuszył cię z krwi, a ty umarłeś i stałeś się wampirem. Gdyby zamiast tego dali ci trochę krwi wampira, stałbyś się niewolnikiem.

– To wszystko jest bardzo interesujące – stwierdził Simon – ale nie wyjaśnia, dlaczego tamci się na nas gapią.

Isabelle obejrzała się na nowych gości.

– Gapią się na ciebie – zauważyła. – Może ich pan umarł i szukają innego właściciela. Mógłbyś mieć swoich pupilów. – Uśmiechnęła się szeroko.

– Albo przyszli tutaj na ziemniaki z cebulą – podsunął Simon.

– Ludzcy niewolnicy nie jedzą. Żyją dzięki mieszance krwi wampira i zwierzęcej. Nie są nieśmiertelni, ale starzeją się bardzo powoli.

– To smutne. – Simon zmierzył mężczyzn wzrokiem. – Nie wyglądają najlepiej.

Isabelle usiadła prosto.

– I idą do nas. Chyba zaraz się dowiemy, czego chcą.

Ludzcy niewolnicy poruszali się jak na kółkach. Wydawało się, że nie stawiają kroków, tylko bezgłośnie suną naprzód. Przejście przez salę zajęło im sekundy. Kiedy zbliżyli się do stolika, Isabelle wyjęła z buta sztylet ostry jak szpilka i położyła go na stole. Zrobiony z ciężkiego, ciemnego srebra, z krzyżami wypalonymi po obu stronach rękojeści, lśnił w blasku świetlówek.

Większość broni przeciwko wampirom jest ozdobiona krzyżami, jakby z góry zakładano, że wszystkie wampiry są chrześcijanami, pomyślał Simon. Czyżby wyznawanie innej religii mogło choć raz okazać się korzystne?

– Wystarczy – rzuciła Isabelle, kiedy dwaj niewolnicy dotarli do stolika. Rękę trzymała obok sztyletu. – Mówcie, o co wam chodzi.

– Nocna Łowczyni – przemówił syczącym szeptem osobnik stojący po lewej stronie. – Nie wiedzieliśmy o twojej obecności.

Isabelle uniosła brew.

– I co z tego?

Drugi niewolnik wskazał na Simona długim, szarym palcem o pożółkłym i ostrym paznokciu. – Mamy sprawę do Chodzącego za Dnia.

– Nie mam pojęcia, kim jesteście – odezwał się Simon. – Nigdy was nie widziałem.

– Ja jestem pan Walker – przedstawił się pierwszy mężczyzna. – Obok mnie stoi pan Archer. Służymy najpotężniejszemu wampirowi Nowego Jorku. Głowie największego klanu na Manhattanie.

– Raphaelowi Santiago – domyśliła się Isabelle. – W takim razie musicie wiedzieć, że Simon nie należy do żadnego klanu. Sam sobie jest panem.

Pan Walker się uśmiechnął.

– Mój pan ma nadzieję zmienić tę sytuację.

Simon popatrzył na Isabelle. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Czy Raphael nie przykazał ci, że masz trzymać się z dala od jego klanu? – spytała.

– Może zmienił zdanie – powiedział Simon. – Wiesz, jaki on jest. Kapryśny. Nieprzewidywalny.

– Nie wiem. Nie widziałam go od tamtego czasu, kiedy zagroziłam, że zabiję go świecznikiem. Ale całkiem dobrze to przyjął. Nawet nie drgnął.

– Fantastycznie – rzucił Simon. Dwaj niewolnicy wpatrywali się w niego jasnymi oczami o białawo-szarym odcieniu brudnego śniegu. – Najwyraźniej Raphael czegoś ode mnie chce. Możecie mi powiedzieć, o co chodzi.

– Nie jesteśmy zaznajomieni z planami naszego pana – oświadczył pan Archer wyniosłym tonem.

– A więc nie ma mowy – skwitował Simon. – Nigdzie nie pójdę.

– Jeśli z nami nie pójdziesz, jesteśmy upoważnieni do tego, żeby doprowadzić cię siłą.

Wydawało się, że sztylet sam wskoczył w dłoń Isabelle. Nie wykonała żadnego widocznego ruchu, a mimo to trzymała go w ręce. Obróciła nim lekko.

– Nie robiłabym tego na waszym miejscu.

Pan Archer obnażył zęby.

– Odkąd to dzieci Anioła są stróżami Podziemnych? Sądziłem, że jesteście ponad takie rzeczy, Isabelle Lightwood.

– Nie jestem jego stróżem, tylko dziewczyną – oznajmiła Isabelle. – Co daje mi prawo kopnąć was w tyłek, jeśli będziecie go niepokoić. Tak to działa.

Dziewczyną? Simon spojrzał na nią z osłupieniem, ale ona patrzyła na dwóch niewolników. Jej ciemne oczy płonęły. Z jednej strony, nigdy wcześniej nie przedstawiła się oficjalnie jako jego dziewczyna, a z drugiej, jakie dziwne stało się jego życie, skoro najbardziej tego wieczoru zaskoczyły go jej słowa, a nie fakt, że właśnie został wezwany na spotkanie z najpotężniejszym wampirem Nowego Jorku.

– Mój pan ma propozycję dla Chodzącego za Dnia – powiedział pan Walker tonem, który zapewne uważał za pojed­nawczy.

– On ma na imię Simon – warknęła Isabelle. – Simon Lewis.

– Propozycję dla pana Lewisa. Mogę zapewnić, że pan Lewis uzna ją za bardzo korzystną, jeśli raczy nam towarzyszyć i wysłuchać mojego pana. Przysięgam na honor mojego pana, że nie stanie ci się żadna krzywda, Chodzący za Dnia, a jeśli postanowisz odrzucić propozycję mojego pana, twój wybór.

„Mój pan, mój pan”. Pan Walker wymawiał te słowa z mieszaniną adoracji i nabożnego lęku. Simon lekko zadrżał. Jakie to straszne być do kogoś tak przywiązanym i nie mieć własnej woli.

Isabelle pokręciła głową i bezgłośnie powiedziała „nie” do Simona. Prawdopodobnie miała rację. Była doskonałym Nocnym Łowcą. Polowała na demony i łamiących Prawo Podziemnych – wampiry renegatów, czarowników praktykujących czarną magię, zdziczałe wilkołaki, które kogoś zjadły – odkąd skończyła dwanaście lat i zapewne była lepsza w tym, co robiła, niż inni Nocni Łowcy w jej wieku, z wyjątkiem jej brata Jace’ego. A Sebastian był jeszcze lepszy od nich obojga. Ale on już nie żył.

– Dobrze, pójdę – zadecydował Simon.

Oczy Isabelle zrobiły się okrągłe.

– Simon!

Obaj niewolnicy zatarli ręce jak łotry z komiksu. Nie sam gest był niepokojący, ale to, że wykonali go jednocześnie i w taki sam sposób, jakby byli marionetkami, których sznurki zostały pociągnięte w tym samym momencie.

– Doskonale – ucieszył się pan Archer.

Isabelle z brzękiem cisnęła nóż na stół i pochyliła się. Jej lśniące ciemne włosy zamiotły blat.

– Simon, nie bądź głupi – wyszeptała pośpiesznie. – Nie ma powodu, żebyś z nimi szedł. Raphael to dupek.

– Raphael to główny wampir – przypomniał jej Simon. – Jego krew zrobiła ze mnie wampira. Jest moim... nie wiem, jak to nazywają.

– Stwórcą, ojcem, rodzicielem... jest milion określeń na to, co zrobił – z roztargnieniem odparła Isabelle. – I może jego krew uczyniła cię wampirem, ale również Chodzącym za Dnia. – Spojrzała mu w oczy ponad stołem. „Jace uczynił cię Chodzącym za Dnia”. Nie powiedziała tego na głos; tylko ich garstka znała całą prawdę, kim jest Jace i kim z tego powodu stał się Simon. – Nie musisz robić tego, co on każe.

– Oczywiście, że nie muszę – odparł Simon ściszonym głosem. – Ale jeśli odmówię, myślisz, że Raphael się z tym pogodzi? Nie. Przyjdzie po mnie. – Zerknął na niewolników. Mieli takie miny, jakby się z nim zgadzali, a może tylko tak mu się zdawało. – Znajdą mnie wszędzie. Kiedy będę poza domem, w szkole, u Clary...

– I co? Clary sobie nie poradzi? – Isabelle uniosła ręce z rezygnacją. – Dobrze. Przynajmniej, pozwól, że pójdę z tobą.

– Wykluczone – wtrącił się pan Archer. – To nie jest sprawa Nocnych Łowców, tylko Nocnych Dzieci.

– Ja nie...

– Prawo pozwala nam załatwiać nasze sprawy bez obcych ingerencji – oświadczył sztywno pan Walker. – Wśród swoich.

Simon zmierzył ich wzrokiem.

– Dajcie nam chwilę, proszę. Chcę porozmawiać z Isabelle.

Zapadła cisza. Wokół nich toczyło się dalej restauracyjne życie. Po ostatnim seansie w pobliskim kinie zaczął się wieczorny ruch. Kelnerki biegały z parującymi talerzami, na zapleczu kucharze przekazywali sobie zamówienia, pary śmiały się i rozmawiały przy sąsiednich stolikach. Nikt na nich nie patrzył ani nie zauważył, że dzieje się coś dziwnego. Simon był przyzwyczajony do czarów, ale w obecności Isabelle czasami nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest uwięziony za niewidzialną szklaną ścianą, odcięty od reszty ludzkości i jej codziennych spraw.

– Dobrze – zgodził się pan Walker, robiąc krok do tyłu. – Ale mój pan nie lubi czekać.

Obaj mężczyźni wycofali się pod drzwi. Najwyraźniej nie przeszkadzały im zimne podmuchy powietrza, kiedy ktoś wchodził do restauracji albo z niej wychodził. Stali nieruchomo jak posągi. Simon odwrócił się do Isabelle.

– Wszystko będzie dobrze, nic mi nie zrobią – zapewnił. – Raphael wie o... – Niezręcznym gestem wskazał na swoje czoło. – O tym.

Isabelle sięgnęła przez stół i odgarnęła mu włosy. Jej dotyk był nie tyle czuły, ile kliniczny. Zmarszczyła brwi. Simon czasami sam patrzył na Znak, w lustrze, i dobrze wiedział, jak on wygląda. Jakby ktoś wziął cienki pędzelek i narysował prosty wzór tuż nad oczami. Jego kształt czasami się zmieniał jak układ chmur pędzonych wiatrem, ale zawsze był wyraźny, czarny i trochę groźny, niczym ostrzeżenie skreślone w obcym języku.

– To naprawdę... działa? – zapytała szeptem Isabelle.

– Raphael tak uważa – odparł Simon. – A ja nie mam powodu sądzić, że nie działa. – Chwycił ją za nadgarstek i odsunął jej rękę od swojej twarzy. – Wszystko będzie dobrze, Isabelle.

Dziewczyna westchnęła.

– Moje wyszkolenie i doświadczenie mówią mi, że to nie jest dobry pomysł.

Simon ścisnął jej palce.

– Daj spokój. Sama jesteś ciekawa, czego chce Raphael, nie?

Isabelle poklepała go po dłoni i odchyliła się na oparcie krzesła.

– Opowiesz mi wszystko, kiedy wrócisz. Do mnie zadzwoń najpierw.

– Dobrze. – Simon wstał, zapiął kurtkę. – Wyświadczysz mi przysługę? A właściwie dwie przysługi. Isabelle spojrzała na niego z ostrożnym rozbawieniem.

– Jakie?

– Clary mówiła, że będzie dzisiaj cały wieczór trenować w Instytucie. Gdybyś się na nią natknęła, nie mów jej, dokąd poszedłem. Będzie się martwić bez powodu.

Isabelle przewróciła oczami.

– Dobrze, dobrze. A druga przysługa?

Simon nachylił się i pocałował ją w policzek.

– Spróbuj barszczu, zanim wyjdziesz. Jest fantastyczny.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...