Fragment książki

8 minut czytania

Rozdział 2

Wszystko z tobą w porządku? – zapytała pani Cormaci, wsypując proszek do pralki.

– Tak, nic mi nie jest – odparł Gregor, pocierając głowę. Podniósł monetę, opierając się pokusie wyjęcia zwoju z kratki. Jakby nigdy nic, zwrócił monetę właścicielce.

Pani Cormaci wrzuciła ją do pralki i włączyła pranie.

– Gotowy na coś do zjedzenia?

Nie pozostało mu nic innego, jak odprowadzić ją do windy. Nie mógł zabrać zwoju w jej obecności. Chciałaby wiedzieć, co to jest, a ponieważ już i tak nie wierzyła w opowiastki, którymi się tłumaczył z czasu spędzanego w Podziemiu, wątpił, by mógł wymyślić przekonujące ją kłamstwo. W końcu nawet nie potrafił znaleźć wymówki, by uniknąć pójścia do pralni!

Gdy wrócili do mieszkania, pani Cormaci odgrzała rosół z kurczaka i nalała duże porcje. Gregor przełykał mechanicznie, próbując podtrzymywać rozmowę, choć słuchał tylko jednym uchem. Po zjedzeniu ciasta na deser pani Cormaci spojrzała na zegar i powiedziała:

– Chodnik już chyba trzeba przełożyć do suszarki.

– Ja to zrobię! – Gregor poderwał się tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło. Postawił je z powrotem, jakby nic się nie stało. – Przepraszam. Ja mogę się zająć dywanikiem.

Pani Cormaci popatrzyła na niego podejrzliwie.

– Dobrze.

– To znaczy… nie potrzeba dwóch osób, żeby uprać chodnik. – Gregor wzruszył ramionami.

– Racja. – Wsunęła mu kilka ćwierćdolarówek w dłoń, uważnie go obserwując. – A właściwie dlaczego twoja rodzina już nie korzysta z naszej pralni?

– Co?

Wzięła go z zaskoczenia.

– Jak to się stało, że ty i twoja mama chodzicie z praniem aż do tej pralni przy rzeźniku? Cena jest taka sama. Sprawdziłam.

– Bo… pralki… tam… są większe – odpowiedział Gregor. To była prawda. Nie kłamał więc, chociaż nie mówił całej prawdy.

Pani Cormaci wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.

– Idź już przełożyć ten dywanik.

Winda jeszcze nigdy nie poruszała się tak wolno. Ludzie wsiadali, wysiadali, jakaś kobieta przytrzymywała drzwi całą wieczność, kiedy jej dziecko pobiegło do mieszkania po czapkę. Gdy wreszcie Gregor dotarł do pralni, musiał czekać, aż jakiś gość, który najwyraźniej nie robił prania od miesiąca, załaduje sześć pralek.

Gregor wepchnął chodnik do suszarki obok kratki wentylacyjnej i kręcił się w pobliżu, póki facet nie wyszedł. Kiedy horyzont opustoszał, pochylił się i wyciągnął zwój. Wsunął go do rękawa bluzy i opuścił pralnię. Minął windę, wszedł na klatkę schodową i zamknął za sobą drzwi. Wspiął się o jedno piętro wyżej i usiadł na półpiętrze. Nikt nie będzie mu tu przeszkadzał, kiedy winda jest czynna.

Wysunął zwój z rękawa, rozwinął go drżącymi dłońmi i zaczął czytać:


Drogi Gregorze!

Musimy jak najszybciej się spotkać. Gdy na zegarach w Naziemiu wybij e czwarta, będę przy schodach, tam gdzie zwykle zostawia Cię Ares. Jesteśmy zdani na Twoją łaskę. Przepowiednia Krwi nas dosięgła.

Proszę, nie zawiedź swoich przyjaciół,

Vikus


Gregor przeczytał tę wiadomość trzy razy, zanim jej sens zaczął do niego docierać. Nie tego się spodziewał. Nie dowiedział się niczego o Luksie i innych zaginionych przyjaciołach. Nie było w tym liście ani słowa o losie Aresa. Było natomiast wyraźne błaganie o pomoc.

„Przepowiednia Krwi nas dosięgła”.

Zaczęło się, pomyślał. Poczuł łomot własnego serca i ogarniające go przerażenie. Przepowiednia Krwi.

Nie potrzebował już lustra, żeby ją odczytać, chociaż widok konkretnych wersów czasem pomagał mu zrozumieć poszczególne części. Teraz już znał cały tekst na pamięć. Było coś w rytmie tych słów, co sprawiało, że kołatały się w głowie, tak jak to jest z niektórymi melodiami z reklam telewizyjnych. Teraz przepowiednia odezwała się w jego mózgu, swoim rytmicznym brzmieniem wpasowując się w takt jego kroków po schodach.


Wnet stałocieplnych spustoszy śmierć,
Straszna zaraza skazi ich krew,
Na skórze piętno losu zostawi,
Całe Podziemie na żer wystawi.

Obrót i obrót, i jeszcze jeden.
Widzisz „co”, lecz nie widzisz „kiedy”.
Krzywda się z panaceum łączy
Jak pędy, co z jednego pnącza.

Wojownik z góry potrzebny nam
Z miłością w sercu, lecz nie on sam.
Musi z nim przybyć też księżniczka,
Aby pełzaczy pomoc uzyskać.

Obrót i obrót, i jeszcze jeden.
Widzisz „co”, lecz nie widzisz „kiedy”.
Krzywda się z panaceum łączy
Jak pędy, co z jednego pnącza.

Ci, w których krąży gorąca krew,
Zjednoczą siły, odnajdą lek.
Tam antidotum, gdzie zarazy źródło.
Tam skazić krew nie było trudno.

Obrót i obrót, i jeszcze jeden.
Widzisz „co”, lecz nie widzisz „kiedy”.
Krzywda się z panaceum łączy
Jak pędy, co z jednego pnącza.

Człowiek czy zębacz, odrzućcie precz
Nienawiść, co was od środka żre.
Bo kiedy wojny buchną płomienie,
Utracą stałocieplni Podziemie.

Obrót i obrót, i jeszcze jeden.
Widzisz „co”, lecz nie widzisz „kiedy”.
Krzywda się z panaceum łączy
Jak pędy, co z jednego pnącza.


Gregor miał już do czynienia z dwiema innymi przepowiedniami tego samego autora. Bartholomew Sandwich sprowadził Podziemnych w głąb ziemi i pod terenem, na którym obecnie rozciąga się Nowy Jork, założył miasto, które nazwano Regalią. Gdy zmarł, pozostało po nim kamienne pomieszczenie, którego wszystkie ściany były całkowicie pokryte wyrytymi tekstami przepowiedni – jego wizji przyszłości. Nie tylko ludzie, ale wszyscy mieszkańcy Podziemia wierzyli, że Sandwich potrafi ł przewidzieć, co ich czeka.

Gregor przypomniał sobie swoje uczucia związane z przepowiedniami Sandwicha. Czasem ich nienawidził. Czasem był wdzięczny za wskazówki, chociaż przepowiednie były tak niejasne, że można je było różnie rozumieć. Jednak na ogół te pełne treści zwrotki dawały ogólne pojęcie, czego należy się spodziewać. Jak choćby ta…


Wnet stałocieplnych spustoszy śmierć,
Straszna zaraza skazi ich krew,
Na skórze piętno losu zostawi,
Całe Podziemie na żer wystawi.


Doszedł do wniosku, że chodzi o jakąś chorobę, i to śmiertelną, która dosięgnie wielu ludzi. Nie tylko ludzi, ale wszystkich stworzeń stałocieplnych. Wszystkich ssaków. W Podziemiu to mogło objąć nietoperze i szczury… nie bardzo wiedział, ile innych zwierząt. I co może znaczyć ta przerażająca ostatnia linijka? Że wszyscy zostaną pożarci?


Wojownik z góry potrzebny nam
Z miłością w sercu, lecz nie on sam.
Musi z nim przybyć też księżniczka,
Aby pełzaczy pomoc uzyskać.


Wojownikiem był Gregor, nie było sensu oszukiwać się w tej kwestii. Nie chciał być wojownikiem. Nienawidził walki, nienawidził też tego, że jest w niej taki dobry. Ale po pomyślnym zakończeniu dwóch wypraw, w których wystąpił jako wojownik, przestał wierzyć, że wybrano niewłaściwego człowieka.

Dalej była mowa o księżniczce… Gregor miał tylko nadzieję, że nie chodzi o Botkę. Pełzacze – tak w Podziemiu określano karaluchy – nazywały ją księżniczką, ale ona przecież nią nie była. Może pełzacze miały jakąś własną księżniczkę do sprowadzenia.

Pozostałe zwrotki zdawały się sugerować, że ludzie i zębacze – szczury – połączą siły, by znaleźć lekarstwo na tę chorobę. Oho, to im się nie spodoba! Od wieków myśleli tylko o tym, żeby się wzajemnie wybić. Dalej następowało typowe dla Sandwicha proroctwo, że jeśli to się nie uda, nastąpi całkowite zniszczenie i wszyscy zginą.

Gregor zaczynał wątpić, czy Sandwich kiedykolwiek napisał jakąś wesołą przepowiednię. Coś o pokoju i radości ze szczęśliwym zakończeniem. Chyba nie.

Z całej Przepowiedni Krwi najbardziej intrygowała go ta zwrotka, która powtarzała się cztery razy. Zupełnie jakby Sandwich chciał ją wyryć w jego mózgu.


Obrót i obrót, i jeszcze jeden.
Widzisz „co”, lecz nie widzisz „kiedy”.
Krzywda się z panaceum łączy
Jak pędy, co z jednego pnącza.


Co to znaczy? To zupełnie nie ma sensu! Gregor uznał, że musi porozmawiać z Vikusem. Poza tym, że był dziadkiem Luksy i jedną z najbardziej wpływowych osób w Regalii, Vikus okazał się też niezrównanym interpretatorem przepowiedni Sandwicha. Jeśli ktokolwiek był w stanie wyjaśnić ten fragment, to tylko on.

Chłopiec zorientował się, że stoi na swoim piętrze, ściskając poręcz. Nie był pewien, od jak dawna już tu jest. Teraz jednak musiał się pożegnać z panią Cormaci i wracać do domu.

Jeśli nawet nie było go dość długo, pani Cormaci chyba tego nie zauważyła. Dała mu jak zwykle czterdzieści dolarów oraz dużą miskę zupy dla całej rodziny. Kiedy wychodził, owinęła mu szyję dodatkowym szalikiem, mówiąc:

– Mam tu tyle szalików, że mogłabym udusić konia. – Pani Cormaci nigdy nie wypuszczała go od siebie z pustymi rękami.

W domu, gdy tylko udało mu się przyłapać tatę samego w kuchni, wsunął mu do ręki list od Vikusa. Twarz ojca spochmurniała, gdy go przeczytał.

– Przepowiednia Krwi. Wiesz, co to jest?

Gregor bez słowa podał ojcu zwój z tekstem przepowiedni. Był wymięty i trochę zabrudzony od częstego czytania.

– Jak długo to masz? – zapytał tata.

– Od Bożego Narodzenia – wyznał Gregor. – Nie chciałem cię martwić.

– Zacznę się martwić, jeśli uznam, że coś przede mną ukrywasz – stwierdził tata. – Koniec z tajemnicami, dobrze?

Gregor skinął głową. Tata rozwinął zwój i oniemiał ze zdumienia.

– To jest napisane od tyłu – wyjaśnił Gregor. – Ale znam już na pamięć. – Wygłosił cały tekst przepowiedni.

– „Wnet stałocieplnych spustoszy śmierć”. No cóż, to nie brzmi dobrze – zauważył tata.

– Aha, jakby wielu ludzi miało zginąć – stwierdził Gregor.

– Vikus chyba uważa, że znowu jesteś potrzebny tam na dole. Wiesz, że mama na to nie pozwoli.

Wiedział. Nietrudno było sobie wyobrazić przerażenie mamy, gdyby dowiedziała się o tej przepowiedni. Kiedy tata zniknął, całymi nocami przesiadywała samotnie przy kuchennym stole. Najpierw płakała. Potem milczała… i tylko przesuwała palcami po wzorach na obrusie. Potem siedziała nieruchomo. I chyba było to o wiele gorsze niż to, co przeżywali on i Botka. Czy może znowu kazać jej przez to przechodzić? Nie, nie mogę, stwierdził w duchu. Wtedy jednak ujrzał w myślach swoich przyjaciół z Podziemia. Mogli umrzeć – wszyscy – jeśli do nich nie pójdzie.

– Muszę pójść, żeby przynajmniej wysłuchać, co Vikus ma do powiedzenia – oznajmił roztrzęsiony. – Muszę się dowiedzieć, co tam się dzieje! To znaczy… nie mogę tak po prostu o wszystkim zapomnieć i udać, że nic się nie wydarzyło!

– Dobrze, synu, dobrze, pójdziemy z nim porozmawiać. Ja tylko mówię, żebyś nie składał mu obietnic, których nie możesz dotrzymać – odparł tata.

Poprosili panią Cormaci, żeby do nich przyszła – wyjaśnili, że chcą się wybrać do kina. Sąsiadka wyglądała na zadowoloną, że spędzi trochę czasu z siostrami Gregora i jego babcią. Wyposażona w talię kart „Idź na ryby” i słoik popcornu znacząco wskazała Gregorowi i jego ojcu drzwi.

– No, idźcie już. Potrzebujecie trochę czasu dla siebie.

Może i racja. Ale raczej nie spędzanego w ten sposób.

Zanim wyszli, Gregor zadbał o to, by mieć przy sobie dobrą mocną latarkę. Widział, jak tata wsuwa łom pod kurtkę. W pierwszej chwili pomyślał, że to do obrony, ale tata szepnął:

– Do zdjęcia pokrywy.

Miejsce, w którym Ares zostawiał Gregora, znajdowało się pod Central Parkiem. Wejście do tuneli zakrywała duża kamienna płyta. Przy tej pogodzie mogła przymarznąć.

Żeby zdążyć na spotkanie z Vikusem o czwartej, musieli pojechać do parku taksówką. Gregor i tak uważał, że spacer do metra byłby dla jego taty zbyt wielkim wysiłkiem. Nawet dojście od ulicy do kamiennej płyty ukrytej wśród drzew wyraźnie go zmęczyło.

Z powodu zimna Central Park był prawie pusty. Nieliczni przechodnie przemykali skuleni, z rękami w kieszeniach. Nikt nie zwracał uwagi na Gregora, który poluzował pokrywę i odsunął ją, odsłaniając wejście.

– Jesteśmy kilka minut przed czasem – zauważył Gregor, zaglądając w ciemność.

– Może Vikus też. Chodźmy. Przynajmniej schronimy się przed wiatrem – odparł tata.

Opuścili się w głąb. Gregor pamiętał, żeby zabrać łom – płyta prawdopodobnie natychmiast przymarznie, a on nie chciał utknąć pod ziemią. Przesunął płytę z powrotem na miejsce, odcinając dopływ światła. Znaleźli się w całkowitych ciemnościach. Gregor włączył latarkę i oświetlił długie zejście po schodach.

– Ares zwykle zostawia mnie na dole – powiedział Gregor. Ruszył w dół, a jego tata szedł ostrożnie za nim.

Schody prowadziły do dużego tunelu, który wyglądał na opuszczony. Powietrze było tam stęchłe, zimne i wilgotne. Nie docierały żadne dźwięki z parku, ale spod ścian dobiegał cichy tupot mysich łapek.

Kiedy był już prawie na samym dole, Gregor obejrzał się przez ramię na tatę, który znajdował się dopiero w połowie schodów.

– Nie spiesz się. Jeszcze go nie ma.

Ledwie to powiedział, poczuł silny cios w nadgarstek i latarka wypadła mu z ręki. Obrócił głowę akurat w chwili, gdy z ciemności skoczyła na niego olbrzymia futrzasta postać.

Ten szczur czekał tu na niego.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...