[300: Początek imperium] Recenzja

Zapraszamy do zapoznania się z recenzją filmu "300: Początek imperium"!

Szczerze mówiąc, do niedawna nie miałem w ogóle pojęcia o tym, że trwają jakiekolwiek prace nad kontynuacją pamiętnego i kultowego już dzieła Zacka Snydera z 2006 roku. Kiedy w naszym pięknym kraju ruszyła machina reklamowa i wieści o niechybnej premierze "300: Początek imperium" dotarły do mych uszu, to miałem trochę mieszane uczucia. Oczywiście, oryginalnych "300" było w mojej ocenie fantastycznym widowiskiem, łączącym w sobie nie tylko przeprowadzone z rozmachem sceny walki, ale także mroczny klimat starożytnej Hellady wraz z nieskomplikowaną, mimo to jednak posiadającą to "coś" fabułą. Mimo tego, iż film był dobry i w konsekwencji tego chciałoby się jeszcze kiedyś w przyszłości zobaczyć coś w tym stylu, to zdaje się, że formuła "300" wyczerpała się kompletnie wraz ze śmiercią dzielnego króla Sparty i jakiekolwiek sequele nie mają racji bytu. Cóż, zdaje się, że jeśli idzie o grubą kasę, to nigdy nie ma nic niemożliwego, dlatego też uraczeni zostaliśmy – na dobre lub złe – dalszym ciągiem komiksowej opowieści o wojnach grecko-perskich.... Czytaj dalej!

Komentuj, dyskutuj, dziel się z innymi swoim zdaniem!

Odpowiedz
Okey, zgadzam się. Temu filmowi brakuje dramaturgii, narracja jest jakaś dziwna i pocięta (te poetyckie wstawki królowej Gorgo faktycznie pożal-się-Boże), Murro ewidentnie mieli tego samego kotleta sprzed ośmiu lat, natomiast Stapleton jako Temistokles wypada strasznie blado przy Leonidasie Butlera...

...no i co z tego, skoro czuć w tym filmie MOC? Potyczki są znakomicie zrealizowane i dopieszczone do totalnej perfekcji, czego doskonałym przykładem są pierwsze minuty produkcji, przedstawiające bitwę pod Maratonem. Pełnokrwiste męskie kino, które najzwyczajniej w świecie doskonale się ogląda. Czas mija błyskawicznie, a po seansie miałem lekkie uczucie niedosytu, bo chciałem więcej. "Początek Imperium" jest obrazem czystego hedonizmu i gloryfikacji fizyczności człowieka, którego najwyższym celem było doprowadzenie kinomana do ekstazy oraz zatracenia go w kulcie bezkompromisowej wojny. Z tego zadania Murro wywiązał się koncertowo - w oparach potu, hektolitrów posoki, latających kończyn oraz slow-motion. Każdy fan "300" powinien obowiązkowo wybrać się do kina, mimo że to "już nie jest to samo".

No i zjawiskowa Eva Green, która kradnie praktycznie każdą scenę - wprost idealna do roli zimnej, skrzywdzonej i opętanej żądzą zemsty suki Bardzo spodobał mi się również specyficzny ukłon w stronę fanów i rozwinięcie kilku wątków bohaterów, których poznaliśmy w "300". Nawet tak trzecioplanowych postaci jak perski poseł, w którego ponownie wcielił się Peter Mensah.

Co do małego udziału Kserksesa, to cóż... na początku filmu jest idealnie wyjaśnione, że tak naprawdę facet jest tylko przydupasem Artemizji, która wykorzystała go do wypełnienia swoich egoistycznych celów. Stąd też, jego marginalna rola w tym przedsięwzięciu trzyma się mocno kupy. Nie rozumiem również, dlaczego krytykujesz jego przemianę - według mnie, całkiem zręcznie i plastycznie to rozkminili. Osobiście, nie widzę żadnego sensu w głębszym eksponowaniu i rozwijaniu tej kwestii, bo nie o to w tym filmie chodziło, gdzie indzie należy kłaść nacisk. Taka konwencja.

Cytat

Gdzie tu logika? Gdzie godność człowieka?


Spoko, powiedz wdowie zaraz po stracie męża i najbliższych przyjaciół, aby wysłała wszystkich swoich synów oraz całe wojsko na mocno niepewną sprawę Ateńczyków, których jej lud ma w sumie głęboko w poważaniu, a co za tym idzie, o ocierającą się o samobójstwo, bitwę. Z pewnością zgodzi się natychmiastowo

Cytat

Prócz standardowych ginących z prędkością światła wojowników perskich i znanych już Nieśmiertelnych, w zasadzie brak jakichś innych adwersarzy.


Nooo... nie zgodzę się. Patrz na bitwę, gdzie główną rolę gra Dziki Ogień i samobójczy oddział Artemizji

Cytat

Zabrakło mi też jakiejś szczególnie zapadającej w pamięć sceny, jak ta z setkami tysięcy (jeśli nie milionami) strzał przysłaniających całkowicie słońce.


Rzecz gustu. Mi bardzo podobała się scena z tonącym Temistoklesem okrążonym przez szczapy statków jego floty i trupy współtowarzyszy, które spokojnie szamały sobie rozszalałe potwory morskie. Mistrz! Polecam ją w 3D.

Shaveras miał niewdzięczne zadanie porównania przygód Leonidasa ze zmaganiami Temistoklesa, bo takie są prawidła recenzji i musiał to zrobić. Strasznie niewdzięczne zadanie. Według mnie tych dwóch filmów nie powinno się ze sobą zestawiać, gdyż obraz Snydera obrósł już taką legendą, że cokolwiek się nie pojawi, ludzie i tak będą kręcić nosem. Ja również kręciłem podczas seansu, ale im dłużej myślę o tym filmie, tym bardziej mi się on podoba. Ważne jest to, że "Początek Imperium" trzyma naprawdę wysoki poziom tam, gdzie powinien i jest bardzo solidną kontynuacją. Życzyłbym sobie, aby każdy "totalnie zbędny sequel stworzony dla odcięcia kuponów" był skonstruowany tak dobrze i z takim szacunkiem dla marki.
Odpowiedz
Fakt, film jest zacny i w swojej własnej lidze wręcz bardzo dobry, no ale... jakoś ciężko mi było nie porównywać tego z jedynką w momencie, gdy film cały czas jechał nawiązaniami do tejże.

No i Kseksesa to im nigdy nie wybaczę Jakkolwiek Artemizja nie była genialna to jednak wolałem tą wizję świata, w której to on pociągał za wszystkie sznurki siedząc sobie na swoim tronie niesionym przez hordy niewolników, zamiast obecnej sytuacji kiedy tak naprawdę jest po prostu kretynem nieświadomym nawet tego, że się go wykorzystuje. Cała aura "boskiego" Kseksesa sie poszła bujać po prostu.

Swoją drogą z serii co by było gdyby, ciekawe czy jakby Temistokles faktycznie przyłączył się Artemizji i stanął u jej boku - Kserses by się może zbuntował? skojarzył, że to przecież ten jegomość zamordował mu ojca czy może dalej by się potulnie dawał prowadzić jak dziecko?

No cóż, nie obrażę się jak powstanie kiedyś trójka 300: coś tam coś tam Kserkses
Odpowiedz



Sygnaturowy elementarz gifów awaryjnych - używać tylko w ekstremalnych przypadkach:

SPOILER







Jak masz w poście kaczeńcowyˆ dopisek, istnieje duża szansa, że jest on mojego autorstwa.

Odpowiedz
Ja z kolei zastanawiam się nad powodem, dla którego miałbym ten film obejrzeć. Gdy tylko usłyszałem, że takowy sequel powstaje, wiedziałem, że to jest właśnie ta produkcja, której nie chcę oglądać, a powyższa recenzja w dużej mierze potwierdza moje przypuszczenia na temat wyglądu tego obrazu.

"300" było świetnym filmem nie za sprawą kosmicznych mega-cyców Spartan, najdłuższego slooooooo-mmmmmooooo eeeeeveeeeeeerr.... czy wodospadu kończyn i juchy roztartych na ekranie. Było świetnym filmem, ponieważ doskonale ekranizowało i realizowało koncepcję obrazującą wyobrażenia współczesnych Leonidasowi na temat ich potyczki oraz dokonania. Ten film przedstawiał wyobrażenie twórców o wyobrażeniach Greków na temat starcia tych 300 herosów z niezbadaną, nieznaną, więc z całą pewnością upiorną i nadprzyrodzoną potęgą największego imperium ówczesnego świata. Wszystkie elementy tej wizji, zawarte w rysunkowym pierwowzorze, były na to dowodem - studium ruchu, skopiowane żywcem z antycznych przedstawień widocznych na ceramice, reliefach, płaskorzeźbach, campowa estetyka, nadająca całości jeszcze bardziej mitologicznego, onirycznego wręcz charakteru. Pamiętam oburzenie mojego profesora historii starożytnej na "niehistoryczność" tego filmu, na jego szkodliwość względem ludzi nieobeznanych z faktami. A także moje oburzenie i politowanie na jego bezmyślność i niezdolność do rozumienia metafory.

A potem, kiedy ten obraz zrealizowano, powstaje "Trzystu Dwa"!

Mhm. Czyyyyli... Jeszcze więcej gołych klat, jeszcze więcej slo-mo, jeszcze więcej dziwnego filtra na obiektywie, jeszcze więcej absurdalnych sekwencji walki oraz amerykańskiego gang-bangu na mitologicznej stylistyce, bo właśnie tym, po pełnej realizacji założeń "300" jawi mi się dokooptowywanie kolejnego przedłużenia, ogona lub odnogi do pełnej, zamkniętej historii. Mam iść na ten film bo "Ma MOC"? Bo będzie w nim jeszcze więcej darcia ryja, kopania w klaty i skakania z pelerynami, tylko tu już będzie to tylko twardzielstwo i tandeta, a nie wyraz artystyczny? W sumie mogę, ale już chyba lepiej obejrzeć "Untouchables" i nie zżymać się, że ktoś udaje, iż podaje nam w tej gołej klacie jakąś treść oprócz waty.
Odpowiedz
Jak dla mnie trochę za dużo tutaj filozofii, Wiktul Co oczywiście nie oznacza, że nie masz prawa interpretować go na swój własny sposób (tak samo jak ja mam prawo interpretować go swoją pokrętną metodą, że film ma "MOC"), bo Twoje postrzeganie dzieła Snydera ma sens i jest frapujące, ale idąc tą samą logiką, czy taka bitwa pod Maratonem czy Salaminą nie obrosła podobnym mitem jak Termopile? Jestem przekonany, że tak. Natomiast, jak wspomniałem i co zaznaczył Shaveras także w recenzji, narracja (wiele wręcz poetyckich wstawek, zahaczających o mitologizowanie bohaterów) i walki (wspomniane studium ruchu oraz pietyzm większy niż w pierwowzorze), zawierają analogiczną stylistykę jak w "300". Ba, rzekłbym nawet, że "Początek Imperium" jest bardziej nastawiony na tę formę i przebija pod jej względem poprzednika.

Widzisz, zwyczajnie nie podoba mi się Twój komentarz, bo razi on otwartą krytyką i uprzedzeniami w stronę czegoś, czego nawet nie widziałeś i nie bardzo masz zamiar oglądać Takie to niemiłe.
Odpowiedz

Cytat

czy taka bitwa Maratonem czy Salaminą nie obrosła podobnym mitem jak Termopile


O ile mogę wyrokować o świadomości ludzi żyjących tysiące lat temu, robiąc to na podstawie źródeł, które miałem do dyspozycji ucząc się na ten temat, to nie. Te bitwy były już realnymi starciami realnej potęgi zjednoczonych miast przeciw realnemu, ludzkiemu przeciwnikowi. Nie ma tam fantasmagorycznych zapisów o trzystu ludziach stawiających czoła milionowi. Nie ma tam innej symboliki, która w wypadku Termopil jest zawarta choćby w tych liczbach, tak odbiegających od stanu faktycznego, stanowiących jak biblijne "siedem" czy "dwanaście" synonim "garstki" i "niepoliczalności".

Cytat

Jak dla mnie trochę za dużo tutaj filozofii, Wiktul


Prove me wrong Nie znajduję innej interpretacji sensu takiego przedstawienia tamtego komiksu, a później jego ekranizacji. Oczywiście pomijając chęć narysowania przez faceta fajnej opowiastki o kolesiach z siłowni, później ładnie ubarwionej o grafikę komputerową.

Cytat

Widzisz, zwyczajnie nie podoba mi się Twój komentarz, bo razi on otwartą krytyką i uprzedzeniami w stronę czegoś, czego nawet nie widziałeś i nie bardzo masz zamiar oglądać


A ja dokładnie takiej puenty się spodziewałem I szkoda, bo wydało mi się oczywiste, że jako człowiek, który nie oglądał recenzowanego filmu, czytam recenzję właśnie po to, by dowiedzieć się, czy warto go zobaczyć i czy moje obawy, uprzedzenia, oczekiwania względem niego są uzasadnione. Tymi obawami, uprzedzeniami i oczekiwaniami dlatego też się dzielę, licząc, że odpowie mi na nie zarówno recenzent, jak i komentatorzy jego recenzji, którzy ów film widzieli, więc również mogą mi doradzić. A nie mieć mi za złe, że posiadam wątpliwości, które odstręczają mnie od tego czy tamtego
Odpowiedz
Jednak jakimś mitem tam obrosły i to musisz przyznać Termopile, Salamina czy Maraton - nieważne. Sęk w tym, że każda z tych bitew stworzyła jakąś legendą, która wykuła odrealnionych herosów, dopuszczających się niemożliwych czynów i mrożących krew w żyłach antagonistów, natomiast wątki rzeczywiste, przeplatały się tutaj ze sprawami boskimi. Ja tam się cieszę, że jakiś młody łebek obejrzy film i potem, gorliwy wiedzy, sięgnie po źródła z twardymi danymi, o których wspomniałeś. Nie zamierzam się z Tobą kłócić też o interpretację, bo to nie ma absolutnie żadnego sensu i stworzyłoby ścianę zbędnego tekstu, gdzie moja racja jest "mojsza niż twojsza". Coś jak tematy o religii. Zresztą, w kolejnym zdaniu napisałem o dowolności interpretacji, na co pozwala materiał bazowy.

Cytat

A ja dokładnie takiej puenty się spodziewałem


Sorry, Twój komentarz wykroczył daleko poza neutralną opinię z obawami i uprzedzeniami, ale to tylko z moje zdanie - stąd taka a nie inna pointa
Odpowiedz
Byłem, widziałem (w CZY-DE) - jak dla mnie bomba. Miałem obawy co do niego, ale koniec końców okazał się kawałem porządnego widowiska. W sam raz do obejrzenia w kinie. Nie liczyłem na skomplikowaną fabułę czy te inne duperele - do kina chodzę tylko na filmy widowiskowe.

Po filmie jednak musiałem stwierdzić, że najbardziej szkoda mi konika
Odpowiedz
Tak. Tego konika co był ślepy i głuchy najwyraźniej.

Poza tym muszę się zgodzić - film taki do obejrzenia i pochrupania czegoś przy nim, chociaż może momentami trochę aż za dużo tej epiki było i brakowało małej przerwy, żeby złapać dech. I jak nie znosiłam do tej pory Evy Green, tak w tym filmie mi się bardzo spodobała - wreszcie ta walcząca kobieta była zimną suczą z krwi i kości, a nie jakimś papierowym czymś, co w sumie chyba tylko walczy, żeby faceci mieli się do czego poślinić.

I tak, w filmie jak najbardziej jest MOC. Ale ją można poczuć (chyba) tylko właśnie w kinie (może nawet nie koniecznie w CZY-DE). Dla mnie trochę podobnie jak z Grawitacją - będzie dużo gorsze na monitorze, czy telewizorze, bo nie będzie tego impaktu obrazu wcieranego w twarz i ogłuszającej muzyki (przez którą trochę chyba za głośno wykrzykiwałam swoje komentarze ).
Odpowiedz
Miałem się na to nie wybierać, ale stwierdziłem, że stanowczo za długo nie było mnie w kinie (pomijając gnioty typu "Kamienie na szaniec", na które poszła cała szkoła), a ostatecznie przekonał mnie komentarz Ati o MOCY odczuwalnej jedynie na dużym ekranie.

Na sam początek zostałem uraczony dołującymi zwiastunami francuskich i włoskich dramatów. Coś o jakimś włóczędze torturującym małżeństwo, a następnie je mordującym i uprowadzającym ich dziecko przez jakieś kanały. Uff, to tak bardzo odbiegało od mojego celu przyjścia, które stanowiło obejrzenie porządnej widowiskowej sieczki, że mój dobry nastrój gdzieś prysł. Powrócił dopiero przy zwiastunach "Niesamowitego Spider-Mana 2", "Noego", "Kapitana Ameryki" i "Need for Speeda".

Po tak długim początku (mało osób było w kinie, więc czekali, czy ktoś jeszcze nie przyjdzie, dlatego uraczyli mnie taką ilością zwiastunów i do tego nudnych reklam), wreszcie przyszedł czas na "300: Początek imperium". Byłem trochę pesymistycznie nastawiony, bo oceny jednak są dość niskie, a pierwszej części wielkim fanem nie jestem. Ale szybko okazało się, że drugiej zdecydowanie będę - powtórzę słowa Tokara, bo znakomicie oddał sens tego widowiska: doprowadzenie widza do ekstazy. Kompletnie zatraciłem się w podziwianiu rozgrywającej się przed moimi oczami orgii przemocy przy akompaniamencie fantastycznej, epickiej, dodającej jeszcze większego rozmachu ścieżki dźwiękowej. Tak, to mógł być dobry film, mógł, gdyby nie Artemizja i Eva Green.

Szczerze mówiąc, odstawienie Kserksesa na dalszy plan było świetnym posunięciem, bo dzięki temu lepiej można było zarysować Artemizję, nową główną złą. Tak, Kserkses jest królem-bogiem mimo wszystko - według mnie jego reputacja w oczach widza nie powinna wcale stracić, choćby ze względu na końcówkę, podczas której Kserkses, choć ewidentnie szalony i przerażający, wykazuje się rozwagą w przeciwieństwie do Artemizji. Poza tym film znakomicie przedstawia jego przemianę, a odstawienie na rzecz Artemizji zostało uargumentowane - to w końcu ona go stworzyła. Ale teraz jest na odwrót - to on ma nad nią władzę, jest jedynie jego poddaną, która ma mu przynieść zwycięstwo, bo jemu samemu nie chce się ruszyć tyłka z tronu.

Artemizja to jedna z niewielu postaci, której zadaniem w filmie nie jest tylko wygłaszanie patetycznych przemów oraz siekanie wrogów. To zimna, okrutna oraz mściwa kobieta, największy atut "Początku imperium". W każdej scenie przyciąga uwagę, a kiedy jej nie ma, z niecierpliwością czeka się na jej pojawienie. Jednak w ogóle by się to nie udało, gdyby nie Eva Green, niezwykle przekonywująco odgrywająca królową zemsty. Po seansie stwierdziłem, że bardzo chętnie zobaczyłbym ją w ewentualnej ekranizacji książki "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" Abercrombiego w roli głównej postaci - sądzę, że i tam świetnie uwydatniłaby szaleństwo pałającej nienawiścią bohaterki. Powiem więcej, Green tak zaimponowała mi swoją rolą, że jak dla mnie mogłaby dostać za nią nawet Oscara. Tylko że Akademia jest głucha na blockbustery, a szkoda.

9/10. "300: Początek imperium" to spektakularne widowisko, które swoim rozmachem wcisnęło mnie w fotel. Nie spodziewałem się tego, bo jak wcześniej wspominałem, raczej nie jestem wielbicielem sieczek. Może ta MOC faktycznie działa jedynie w kinach (oglądałem w CZY-DE i nie żałuję), może to Eva Green mnie tak omamiła... Nie wiem, ja daję jedną z wyższych ocen, bo z kina wyszedłem szczęśliwy, wciąż czując emocje z niedawno oglądanych starć.
Odpowiedz
Również wydaje mi się, że warto poświęcić chwilę i obejrzeć ten film Emocji nie brakuje, a niedociągnięcia wcale nie są aż tak zauważalne.
Odpowiedz

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Trzeci Kur dnia niedziela, 30 marca 2014, 20:58 napisał

Chyba czegoś Ci tu brakło, bo takie zdanie sugeruje, że ją skrytykujesz, a jest inaczej;)

Wiem, ale tak brzmi bardziej dramatycznie

No i od siebie również polecam obejrzeć w kinie. Już pisałem podobnie koledze, którego nie udało mi się namówić na wyjście do kina - w domu zachwycać się Evą Green będziesz tak samo, ale nie poczujesz tych emocji z oglądanych starć
Odpowiedz
Ja również. Bardzo.

W największym skrócie - przypomnijcie sobie ten utwór: https://www.youtube.co...?v=2V7tCMo6Hpk

Ten film był wszystkim oprócz tego, co stanowi i wyraża ten utwór i poprzednia część filmu.

Na Teutatesa, jakież to było nudne! Rozciągnięte, rozwleczone, absurdalnie nieciekawe. Zamordowano ten film jego własną konwencją, tutaj wyolbrzymioną do piramidalnych rozmiarów, bez krztyny wyczucia, smaku czy sensu, jakie zapewniły sukces poprzedniej odsłonie. Wszystko miało być "fajowe", "ŁAaał!", wszystko z cyklu "Widziałeś jak on to ZROBIŁ?" "Ehejś!".
Dwadzieścia lat wcześniej uznałbym to pewnie za mroczny, FAJNY film. Dziś była to dla mnie rozwleczona ponad wszelkie wytłumaczenie telenowela z Evą Green w marnym makijażu, usiłującą wiadrami zagrywać rolę, której nikt jej nie napisał. Pomijam wsteczne biegi greckich okrętów, ognio-kulo-absurdoodporne konie pokładowe i tego typu dyrdymałki, bo faktycznie nie o to chodzi, aczkolwiek nawet w tym aspekcie zatracono spójność konwencji, jaka była podstawą MOCY, prawdziwej MOCY pierwszego filmu.

Tu mieli być fajni faceci, a nie było. Miała być akcja, a zabrakło. Początek filmu zapowiada się dobrze, ale z czasem ten początek rozciąga się na resztę produkcji i trwa do napisów końcowych. Czekam, czekam i doczekać się nie mogę, aż wyjdziemy wreszcie z preludium i jego konwencji do czegoś, co będzie tak samo nastrojowe, dynamiczne i spójne, jak część poprzednia. I nie doczekam się. Mogę być już spokojny, że jak złego, nudnego i grafomańskiego opowiadania bym w życiu nie popełnił, nie będzie gorsze, nudniejsze i bardziej patetyczne od narracji, jaką tutaj przyjęto. Bezsensowne sloooooooooooooooooooooooooo moooooooooooooooooooooooooo, w odróżnieniu od części poprzedniej nie podkreślające zajefajności choreografii ani męskiej muskulatury, tutaj nużą i rażą... tandetnością wykonania. Efekty specjalne i grafika są tu dużo, dużo gorsze od wcześniejszych. W "Expendables" fontanny krwi i eksplodujące głowy wyglądają FAJNIE w tej właśnie konwencji popcornowej, podstawówkowej fajności. Tutaj - przykro mi bardzo, czerwona farba naprawdę byłaby dużo bardziej "łał" od wyrenderowanego zygzaku czerwonego plastiku.

O czym tak naprawdę był ten film? Nie wiem, fabuła widocznie utonęła gdzieś w odmętach absurdu i efekciarstwa. Liczyłem jeszcze, że może całość przerodzi się w fajną bajeczkę o złym bogu Xerksesie, opowiadaną na modłę produkcji klasy "Hong-Kong", ale nawet ta nadzieja umarła. Trójeczka na dziesięć za sam nie wiem co i może dobre chęci, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aktorzy po sesji zdjęciowej tarzali się ze śmiechu na myśl o tym, z jakiego badziewia ciągną kasę. Zdecydowanie jeden z tych filmów, których warto nie obejrzeć.
Odpowiedz
← Artykuły

[300: Początek imperium] Recenzja - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...