Faceci w czerni 3

5 minut czytania

Uwaga, to ja, twój recenzent – przybywam z przyszłości, w której już napisałem tę pełną sucharów recenzję i lojalnie uprzedzam cię, że będzie ona zawierać pomniejsze spoilery. Jeśli zupełnie nic nie wiesz o fabule "Men in Black 3" i chcesz, żeby tak zostało do seansu, skocz do ostatniego akapitu, oceny końcowej.

faceci w czerni 3, men in black 3

Do trzeciej części "Facetów w czerni" podchodziłem jak pies do jeża – i to do takiego, który pluje kwasem, łypie pięcioma ślepiami i najprawdopodobniej przyleciał z kosmosu. Powodów było kilka. Po bardzo udanej pierwszej części, do której mogłem powracać co jakiś czas bez znudzenia, przyszła kolej na kontynuację – ta okazała się pisanym chyba na kolanie, pełnym czerstwego humoru i zwyczajnie nużącym bublem. Po napisach chciałem strzelić sobie neuralizerem w oczy, by po wszystkim móc przekonać siebie, że nie obejrzałem właśnie pełnoprawnego sequela komediowego hitu, tylko film o świetle odbitym od gazów bagiennych. Gdy marka obudziła się po dziesięcioletniej niemal hibernacji i pojawiły się w sieci konkretne informacje o kontynuacji, byłem nadal w stosunku do serii zimny jak próżnia międzyplanetarna – a to problemy ze scenariuszem, a to zapowiedziane zabawy z przenoszeniem agenta J (powszechnie lubiany Will Smith) w czasie, co z rzadka udaje się w lekkich filmach, a to agent K (nie mniej lubiany Tommy Lee Jones), który podobnie jak w drugiej części, znów miał zostać niejako wykastrowany z historii (na rzecz swojej młodszej wersji, granej przez szerzej nieznanego Josha Brolina). Prawdę mówiąc, wyglądało to jak wielki skok na kasę przy pomocy rozpoznawalnej marki, a przy którym można jeszcze potargować się co do honorarium pana Jonesa. Odpuściłem sobie więc wycieczkę do kina i prawdę mówiąc, film wyleciał mi z pamięci, jakbym rzeczywiście dostał po gałach światłem z chromowanego przyrządu do wywoływania selektywnej amnezji.

faceci w czerni 3, men in black 3

Było tak aż do niedawna, kiedy to poczułem zew, by na własnej skórze sprawdzić, jak boleśnie przebiega to spotkanie trzeciego stopnia z trzecim filmem o kosmitach i facetach w nienagannie czarnych garniturach. Po zupełnie nieźle nakręconym prologu (choć zakładam się o moją trzecią, pozaziemską nogę, że już po pierwszych sekundach zdołacie dokładnie przewidzieć, co się w nim stanie), film wita nas sprawdzoną rutyną, a agentów J i K znów znajdujemy na tropie pozaziemskiej intrygi. Podczas pierwszych trzydziestu minut, fani serii mają szansę poczuć się jak w domu, gdyż scenariusz, niczym kontroler jakości uzbrojony w sztywny blankiet i długopis, metodycznie odhacza faceci w czerni 3, men in black 3ptaszkami wszystko to, co powinno znaleźć się w kontynuacji "Facetów w czerni". Will Smith wcielający się w bardziej wyluzowany i ludzki rewers dla zgorzkniałego profesjonalisty, Lee Jonesa – jest. Humor oparty na wzajemnych docinkach i przeciwieństwie charakterów – od pierwszych minut. Schemat: "agenci udają się do szemranego lokalu, który oczywiście prowadzony jest przez kosmitów w przebraniu stereotypów rasowych" – odhaczone. Błyskanie ludziom "zapominajką" po oczach i wciskanie kitu – nie muszę mówić.

I choć ekranowa chemia pary agentów zupełnie jeszcze, muszę przyznać, nie uleciała, nietrudno przewidzieć, że w takiej formie film z każdą minutą upodabniałby się do koncertu ze zdartej płyty granego do odgrzewanego kotleta. Tak się jednak, na szczęście filmu, nie dzieje. Tajemnice z przeszłości agenta K dają o sobie znać i… owocują zmianą historii. Nagle agent K nie żyje od bez mała czterdziestu lat, a J, jako jedyny pamiętający "prawdziwe wydarzenia", musi wszystko naprawić – wyrusza więc na pokładzie czystej wody fabularnego deus ex machina w lata 60'.

faceci w czerni 3, men in black 3

To moment przełomowy dla filmu i mogę powiedzieć o nim dwie rzeczy. Po pierwsze, od tego momentu fabuła trzyma się kupy jak najgorszego sortu ruskie Sojuzy w dwadzieścia lat po upadku Związku Radzieckiego, czyli ledwo – a im dłużej się przyglądać, tym widać więcej dziur. Zaś jeśli chodzi o konsekwencje zabawy czasem, nawet "Doctor Who" to przy tym wykład Stephena Hawkinga. Szybko jednak staje się jasne, że nie to jest tutaj najważniejsze, a rzeczywistość Ameryki lat 60' i sparowanie agenta J z młodszą "wersją" K – tu przechodzę do drugiej strony medalu – to kopalnia świetnych pomysłów i niezłego humoru.

Obydwa te elementy działają naprawdę sprawnie. Film umiejętnie "pastiszuje" tamtą epokę, grając właściwie tą samą kartą, co przy okazji poprzednich filmów, ale w nowym otoczeniu – to znaczy umiejętnie mieszając klisze kina science-fiction, parodię teorii spiskowych i filmów szpiegowskich. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy widzimy kwatery MiB, jakby żywcem wyjęte z obrazu o początkach CIA, pełne kosmitów w chromowanych kombinezonach, tych z kolei wyciągniętych z "Flasha Gordona". W całym tym powrocie do przeszłości nie brakuje scenariuszowych prztyczków w nos samej marce "Facetów w czerni", co zawsze miło zobaczyć.

faceci w czerni 3, men in black 3 faceci w czerni 3, men in black 3

Nic tak jednak nie psuje zamierzonego humoru, jak niezamierzona parodia, a tym miało się wedle wszelkiego kosmicznego prawdopodobieństwa zakończyć wprowadzenie do filmu "młodego Tommy'ego Lee Jonesa" – ale "MiB 3" pozytywnie zaskakuje i tutaj. Josha Brolina jako młodego agent K "kupuje się" już po pierwszych minutach, jako że aktorowi udaje się trafić w tę wąską lukę, w której kreacja nie wydaje się ani małpowaniem czyjeś roli, ani czymś zupełnie oderwanym od znanego nam bohatera. Will Smith nie zawodzi i w tym duecie, a ja od tej pory notuję sobie w umyśle nazwisko "Josh Brolin".

A więc eksperyment zakończył się sukcesem? Nie do końca. Choć niegłupio pomyślany (nie liczę tu atrapy robiącej za główną linię fabularną), jako komedia i pastisz zdołał u mnie wywołać jedynie ciągły uśmiech pt. "I see what you did there! Oh, you!", na miejscu widza na salwy śmiechu bym się raczej nie nastawiał. Jako film sci-fi, "MiB 3" ma kilka dobrych pomysłów (pewien niepozorny kosmita z ciekawą umiejętnością "rasową" – w tej roli sympatyczny Michael S. Stuhlbarg – jest tutaj moim zdecydowanym ulubieńcem), ale na ogół macha nam nimi przed twarzą trochę nieskładnie i zabiera sprzed nosa, nim zdążymy się nimi nacieszyć. Efekty specjalne też, niestety, trącą myszką, a stwierdza to recenzent ze sporą tolerancją na kiepskie CGI.

Być może niektórzy z czytelników zauważą, że nie napisałem nic o konflikcie w tym filmie, o antagoniście już nawet nie wspominając. Cóż, mogę o nim powiedzieć, że żelaznego elementu składowego większości historii nie brakuje – czarny charakter jest i tyle warto o nim wyjawić, jako że mógłby startować w konkursie na najbardziej nudnego i kliszowego, bazującego na wyzutych pomysłach szwarzcharaktera Universe. Do spółki z nim ku dołowi ciągnie film końcówka, która wygląda trochę, jakby próbowano nas, widzów, na siłę złapać za gardło i rzucić na kolana, co nigdy nie działa, gdy bije z ekranu z subtelnością Gwiazdy Śmierci. Oszczędzając spoilerów, nie jest to najgorszy zwrot fabularny w historii, ale do najlepszych też nie należy.

faceci w czerni 3, men in black 3

Podsumowując, "Faceci w czerni 3" to zupełnie niezła rozrywka, na której bawiłem się lepiej, niż mogłem podejrzewać. Poprawnie napisana i nakręcona, stąpa po grząskim gruncie trzecich części cyklów bez kompleksów, nie pozbywając się jednak potknięć i nie wybijając się ponad wyższe stany średnie.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7.67 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Ogromne oczekiwania, nie mniejsze obawy. Szczerze mówiąc, wieszczyłem trzeciej części "Facetów w czerni" klapę, tymczasem otrzymałem kolejną udaną historię z UFO oraz dobrym humorem. Zaskoczyło mnie zakończenie, ponieważ wprowadza istotną informację o bohaterach - to powoduje, że ta "trójka" to nie jest tylko osobna opowieść, ona łączy się z poprzednimi odsłonami. Na zamieszania fabularne, które mogą budzić politowanie, nie zwracałem większej uwagi

8/10

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...