Czas Horusa

4 minuty czytania

Nigdy nie rozumiałem niezwykłej popularności świata Warhammera 40,000. Stworzony w 1987 roku jako przeciwwaga do świata zwykłego Warhammera (bez daty), 40k jest niezwykłym dowodem na to, że można wziąć założenie typowo fantasy, przenieść je do futurystycznej, dystopijnej przyszłości i zrobić to dobrze – wręcz bardzo dobrze. Próżno bowiem doszukiwać się w 40k elementów charakterystycznych dla fantastyki naukowej; nie ma tutaj ani bogato opisywanych zagadnień naukowych, ani wyszukanej technologii odziedziczonej po zagubionej rasie obcych, nie ma tu nawet komputerów i korporacji. Nie, w czterdziestym milenium jest tylko wojna.

Cały świat opiera się właśnie na tym założeniu – Imperium Człowieka, wiedzione od tysiącleci ku lepszemu bytowi przez nieśmiertelnego Boga – Imperatora zasiadającego na Złotym Tronie Terry, musi walczyć o przetrwanie. Przeciwnikiem jest każdy, kto nie chce uznać tej prostej Prawdy – ludzkości przeznaczone jest władanie gwiazdami. W imieniu człowieka walczą Anioły Śmierci, Adepci Astartes, znani również jako Kosmiczni Marines, których legiony, zorganizowane na kształt średniowiecznych zakonów rycerskich połączonych z legionami cesarstwa Rzymskiego, zwalczają każdego, kto ośmiela się stwarzać zagrożenie – zbuntowane frakcje ludzi czy plugawych xenosów, orków, eldarów (tutejszy odpowiednik elfów) czy agentów Chaosu – siły wypaczającej rzeczywistość i tych, którzy poddadzą się jej strasznym podszeptom.

Właśnie o tych podszeptach opowiada pierwsza część cyklu „Herezja Horusa” – „Czas Horusa” napisana przez Dana Abnetta. Akcja osadzona jest w 31. milennium, a więc prawie 10 tysięcy lat przed okresem opisywanym w podręcznikach oraz kanonicznych materiałach i traktuje o Wielkiej Krucjacie, prowadzonej przez Mistrza Wojny, Horusa, ulubionego syna Imperatora, jego prawą rękę i prymarchę zakonu Kosmicznych Marines znanych jako Wilki Luny. Śledząc losy wyprawy w gwiazdy, mającej na celu głoszenia Prawdy i walki z zagrożeniami dla ludzkości, poznajemy szereg barwnych postaci, stanowiących otoczenie Mistrza Wojny i elitarnych wojowników Astartes – głównym protagonistą nie jest tutaj jednak sam Horus, lecz Kapitan dziesiątej kompanii, Garviel Loken. Wskutek wydarzeń z książki staje się jednym z bliskich doradców swojego prymarchy i zaczyna poznawać naturę Osnowy, a także tkwiącego za nią Chaosu.

To właśnie jest w tej książce najlepsze – każdy, kto choć trochę zna uniwersum i historię świata 40k, wie o zdradzie Horusa oraz powstaniu legionów Kosmicznych Marines Chaosu – którym przodują niegdysiejsze Wilki Luny, znane dzisiaj jako Czarny Legion. Autor podchodzi do tematu Chaosu bardzo ostrożnie, raczej sugerując, że ktoś może ulec jego wypaczającego działaniu, nieco delikatnie podsuwając czytelnikowi pod nos sugestię, że w przyszłości te drobne wydarzenia, które zapoczątkowane zostały przez jeszcze drobniejsze czyny, będą miały katastrofalny skutek. Temat Chaosu jako takiego jest w książce poruszony pod sam jej koniec i to zupełnie w innym kontekście, mimo że czytelnik już wie, już potrafi się domyśleć, że to właśnie Chaos doprowadził do takiego, a nie innego rozwoju wydarzeń. Świetnie opisany jest też żal Horusa do Imperatora – nadinterpretacja czynów tego ostatniego przez Mistrza Wojny na pewno będzie wykorzystana w następnych tomach. Przypomina to trochę Gwiezdne Wojny i kuszenie Anakina przez ciemną stronę mocy – tam też siłą sprawczą jest przede wszystkim żal i zła interpretacja faktów, a każdy, kto oglądał choć jeden film spod warsztatu George’a Lucasa, wie, jak się to skończyło. Tutaj, mimo podobnych pobudek, zakończenie będzie zupełnie inne – na pewno nikt nie będzie krzyczał „Nieeee!” w żalu za utraconą dziewczyną. Nie ma tutaj też perfidnego wcierania w twarz czytelnika głównego przeciwnika – nie ma żadnych tajnych spotkań głównych agentów zła, nie ma złowieszczych śmiechów ani czarnych kapturów – Chaos jako antagonista działa bardzo powoli, bardzo ostrożnie i bardzo subtelnie, czekając na najlepszą porę do przypuszczenia bardziej konkretnego ataku. Działa to zdecydowanie na korzyść książki i jej fabuły.

Zresztą na podobieństwie Chaosu do ciemnej strony Mocy zbieżności się kończą, mimo że i Gwiezdne Wojny, i Warhammer 40,000 kreują ogromne uniwersum pełne żywych, barwnych postaci. „Czas Horusa” kreuje ponurą, gotycką atmosferę towarzyszącą niekończącej się wojnie i trudno się dziwić – książka opowiada przede wszystkim o wojownikach, stworzonych tylko do walki. Mimo tego autorowi udaje się wykreować z tego archetypu całą gamę ciekawych charakterów – są więc i żartownisie, i pobożnisie, malkontenci, służbiści i watażki, słowem wszyscy, których winno się spotkać w typowej kompanii wojska. Dodając do tego, że każdy z nich ma około trzech metrów wzrostu, ubiera się w habit albo we wspomagany pancerz oraz mówi do swoich towarzyszy per „bracie” i mamy mieszankę, która każdemu, kto lubi opowieści o wojennym braterstwie, sprawi niebywałą przyjemność. Dan Abnett nie popisał się może wyjątkową kreatywnością, tworząc swoich bohaterów, ale też nie miał tego na celu – jego postacie wiodą prosty żywot, mają proste obowiązki i stanowią świetną bazę dla rozgrywających się w książce wydarzeń, szczególnie że jest to pierwszy tom cyklu i możemy być wręcz pewni wewnętrznego rozwoju przynajmniej części protagonistów.

Cała książka jest przyjemnie utrzymana w warhammerowym stylu, do którego przywykłem, grając w różne gry spod sztandaru WH40k czy czytając rozmaite materiały na jego temat. Świat sprzed Herezji Horusa różni się od ery, która nastała po jego zdradzie, ale nie na tyle, by fan ogromnych, pomalowanych na różne kolory legionów Kosmicznych Marines nie odnalazł się tu od razu – stylizowane na łacinę nazwy, bojowe barki, kapelani i terminatorzy, boltery i łańcuchowe miecze to sztandarowe elementy świata i w „Czasie Horusa” ich nie brakuje. W tym miejscu pochwała należy się Fabryce Słów za jakość tłumaczenia, bo mimo że z większością materiałów miałem do czynienia w języku angielskim, „Czas Horusa” czytało mi się nader gładko i bez żadnych zacięć – konsultacje z polskim fandomem przyniosły spodziewany skutek.

„Czas Horusa” to pozycja zdecydowanie miła Imperatorowi, której nie waham się polecić każdemu – zarówno fanowi świata, który chce dowiedzieć się więcej o jednym z największych wydarzeń w jego historii, jak i komuś, kto z Warhammerem 40,000 nie miał wcześniej kontaktu i próbuje wciągnąć się w jego ponury gotycki klimat. Czekam z niecierpliwością na kolejne części cyklu i ze spokojnym sercem tej części wystawiam soczystą ósemkę.

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8.58 Średnia z 12 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...