Kroczy powoli i z dystynkcją, w posępnym, czarnym płaszczu, mężczyzna wysoki i chudy. Rondo kapelusza bez piór oblewa cieniem jego bladą, beznamiętną twarz. Wzrok taksuje namacalne znamiona upadku ludzkości, której zgroza rzeźbi mefistofeliczne rysy twarzy wędrowca. Mówi o sobie: człowiek bez ziemi – samotny podróżnik dzierżący w dłoni czarnoksięski, plemienny kostur voodoo o magicznej mocy, z wysłużonym rapierem w skórzanej pochwie u pasa, w towarzystwie dwóch pistoletów i dirka. Kroczy, by zabijać w imię sprawiedliwości. Solomon Kane, Anglik bez domu, wuj Conana i Kulla, awanturniczy archetyp bohatera „magii i miecza”; za pośrednictwem Rebisu po raz pierwszy ze wszystkimi przygodami w jednym tomie.
Zanim Robert E. Howard wymyślił postać, która przyniosła mu sławę – barbarzyńskiego Cimmeryjczyka – w wieku 22 lat zaczął drukować w pulpowym czasopiśmie „Weird Tales” pierwsze opowieści o Solomonie Kanie. Dziś niepokonany purytanin może się pochwalić sporą liczbą przygód: kilkudziesięciostronicowych, sporo krótszych, zachowanych jedynie we fragmentach, a nawet wierszowanych, zazwyczaj w luźnym związku ze sobą, z drobnymi jedynie nawiązaniami w sferze postaci, miejsc i zdarzeń. Jeśli chcemy mówić o fabule „Okrutnych przygód”, należy wspomnieć, że nasz bohater – w myśl zasady: nigdy nie umykać przed pojedynczym nieprzyjacielem – przemierza ponure torfowiska i bagna, grożące na każdym kroku śmiercią lasy i dżungle, zatęchłe grobowce, obskurne knajpy, zamki w nocnej poświacie oraz demoniczne miasta o prehistorycznej proweniencji. Pozornie bez celu, a jednak zawsze odnajdując upadłe miejsca i ludzi, których należy uwolnić od nieszczęścia. W atmosferze opowieści o zemście, okrucieństwie, czarnej magii i wielkich plemiennych wojnach spiętych osobliwą klamrą, Solomon Kane w pełnym uzbrojeniu przebywa Howardowskie światy, by godzić, zabijać i nieść wolność. Jeśli lubicie, gdy opisy walk podnoszą wam ciśnienie, a kolejne konflikty ekwilibrystycznie zażegnuje idealny wojownik, to nie mogliście lepiej trafić. Gdyby spisywać definicję niesamowitej przygody, „Solomon Kane” posłużyłby za przewodni tekst źródłowy.
Realizując wszystkie założenia gatunkowe „magii i miecza”, książka Howarda mogłaby być niczym więcej ponad dostarczającą lekkiej rozrywki nawalanką w dobrym stylu, ale na szczęście nie przesadzę mówiąc, że wypatruję w przygodach purytanina głębszego sensu. Kane nie jest płaską postacią, choć niewiele o nim wiemy poza tym, że wędruje, rozsiewa sprawiedliwość i zabija złych. Może właśnie jego tajemnica oraz to, czego autor nie dopowiedział, potęguje wokół niego aurę ciekawości. Przygody Anglika szybko nabierają rumieńców, a czytelnicy wrzuceni w nowe miejsce i czas prędko odnajdują się w motywacjach towarzyszących bohaterowi – temu, który pół świata przebędzie, by sprawiedliwości stało się zadość, by kara dosięgła złą jednostkę. Nieprzypadkowo akcję nowych opowiadań często zawiązuje piękna niewiasta, a Solomon – jak niejeden szlachetny wojownik – ochoczo zajmie się każdą oznaką bezbronności. Zdarza się też, że celem jest zemsta, a wtedy wspomniane już pół świata również nie będzie stanowić przeszkody. Należy dodać, iż mimo bezbłędnych umiejętności szermierczych i celnego oka, purytanin nie jest chodzącą nieskazitelnością. Nie wie wszystkiego o niesamowitościach świata, jaki dane mu jest przemierzać, z trudem pojmuje skutki czarnej magii, a nawet boi się jej. Przerażenie to odczuwa czytelnik, przez co chwilami postać Kane’a wydaje się zwyczajnie ludzka. O ile oczywiście ludzkim można nazywać człowieka, który z finezją wybije w pień całą kulę ziemską, napotykając trudności może tylko z… harpiami i żywymi trupami.
Każde opowiadanie w sadze prezentuje równy poziom (no, oprócz naprawdę krótkich shortów, które nie mają nawet miejsca, by się rozwinąć), co jest fenomenem w obliczu podobnych zbiorów. Co prawda punktuje tu jedność postaci, chronologia zdarzeń i obecność pewnych nawiązań, ale same historie można traktować oddzielnie i cieszyć się ich dynamizmem w każdym momencie. Żaden z tekstów nie oszałamia sprawiając, że na dłużej zostanie w waszej głowie, ale ich solidny poziom z gracją wpisze się w szare jesienne wieczory, które aż błagają o dawkę adrenaliny w klasycznym wydaniu. „Solomon Kane” to rzemiosło mogące porwać wielbicieli literatury opartej na akcji, a przede wszystkim oddanych fanów Howarda i Conana. Chwilami doskwiera jednak fakt, że bohater jest niezaprzeczalnym mistrzem walki wszelakiej, jak Cimmeryjczyk, przez co nie uświadczyłem troski o jego los i większego zaangażowania w powodzenie danej misji. Starcia są dynamiczne i emocjonujące, ale brak w nich elementu niepewności. Konstrukcję przygód natomiast oparto na schematach, lecz dzięki różnorodności tematów oraz fantastycznych zdarzeń i miejsc nie istnieje ryzyko nudy. Poczucie sprawiedliwości i niespotykany etos postępowania zawiedzie Solomona z XVI-wiecznych angielskich wiosek w najdziksze afrykańskie dżungle, gdzie wybryki natury owładnięte plemienną magią każą mu wielokrotnie stawać nad przepaścią dzielącą kruche życie od najgorszej śmierci. Jeśli uśmiechacie się z zadowoleniem na myśl o nieludzkich stworzeniach, echach potęgi Atlantydy, królowych odległych afrykańskich krajów (ekhm, Haggard…) i zewie pchającym bohatera w najniebezpieczniejsze zaułki – bierzcie w ciemno! Książka, w której wyjaśnienie części z howardowskich osobliwości znajduje swoje źródło w legendach zakorzenionych głęboko w kulturze i religii – laskę o specjalnej mocy wieńczy wizerunek bogini pradawnego Egiptu, harpie prowadzą do historii Jazona, a demony w jednym z opowiadań to te wypędzone na zachód przez biblijnego imiennika Solomona – nie może nie wciągnąć miłośników fantastyki spod znaku „magii i miecza”.
Czy Solomon Kane ma szansę w starciu z Conanem? Trudno orzec. Barbarzyńca zadomowił się w kulturze tak mocno, że tworzy wokół siebie mur nie do ominięcia. A jednak Solomon daje radę; mimo prostych przekonań kryje się w nim jakiś fatalizm. On intryguje, ale rzadko daje odpowiedzi. Chyba taki właśnie miał być – w opozycji do wartkiej akcji, dla zrównoważenia prostych, nastawionych na tempo opowiastek. „Okrutne przygody” mieszczą się w specyficznej niszy fantastyki, która porzuca ambicję i oferuje rozrywkę serwowaną z doskoku, kiedy tylko zechcemy trochę powalczyć. Bez problemów natury politycznej, bez walk o tron i skomplikowanych knowań. Rewelacji nie uświadczycie, ale możecie się zwyczajnie dobrze bawić. To prawdziwa literatura dla mężczyzn, choć damom rozkochanym w buchającej męskości walecznych wojowników też może przypaść do gustu (tylko czy ja w to wierzę?). Aha, każdy istotny dla fabuły przedmiot, każda potworna bestia lub piekielna walka purytanina są wiernie odtworzone w szkicach Gary’ego Gianniego. Umieszczone tuż obok, wyrywają się swą ekspresją i dynamiczną kreską z kart powieści. Chwała Rebisowi, że właśnie w takim stylu przypomina polskim czytelnikom pierwszego wojownika zrodzonego w głowie Howarda. Za te grafiki też wyższa nota – uatrakcyjniają solidne literackie rzemiosło, które podniesie ciśnienie łaknącym adrenaliny, nie zostawiając jednak w pamięci i sercu trwałych śladów.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz