Petrodor

4 minuty czytania

petrodor, okładka

"Petrodor" stanowi drugą część cyklu pt. "Próba krwi i stali", autorstwa Joela Shepherda. Jedni uważają, że jest on przyjemnym połączeniem "Diuny" i "Władcy Pierścieni", inni z kolei porównują go do dzieł z serii "Pieśń lodu i ognia". Czy rzeczywiście tak jest? Czy faktycznie tę twórczość można umieścić w gronie tak bardzo cenionych pozycji? Jako ciekawskiemu człowiekowi, nie pozostało mi nic innego, jak prędko zabrać się za lekturę, by poznać odpowiedzi na owe pytania.

Sasha, która poprowadziła w Lenayin udaną rebelię, została zmuszona do opuszczenia swego kraju i obecnie przebywa w Petrodorze – nadmorskim mieście, leżącym w sąsiednim Torovanie. To właśnie tutaj najbardziej znaczące rody i oficjalnie panujący kler prowadzą knowania co do wojny, do której szykuje się Lenayin. Nie jest bowiem tajemnicą, że królewska rodzina Sashandry zamierza zebrać jak największe siły, by w końcu uderzyć na Saalshen-Bacosh i wyzwolić je spod panowania Serrinów – przedstawicieli innej rasy – którzy teraz okupują "świętą" w mniemaniu verentyjczyków ziemię. Jak to zwykle bywa w podobnych sytuacjach, każda ze stron widziałaby tę militarną wyprawę w innym wydaniu. Nie inaczej jest z Sashą i jej mentorem, Kesslighiem, którzy zrobią wszystko, by... do tej wojny w ogóle nie doszło. W obliczu zaangażowanych w tę sprawę sił, zadanie to będzie niełatwe, ba, niemal niewykonalne, ale czego się nie robi, jeśli komuś naprawdę zależy?

Sam Petrodor jest paskudnym miejscem – w tym mieście rezydencje bogatych lordów sąsiadują ze slumsami, zamieszkałymi przez dużo liczniejszy, ogólnie pojęty margines społeczny. Pełna niebezpiecznych zaułków i mrocznych uliczek metropolia stanowi – z racji swego wybornego położenia geograficznego – węzeł handlowy, w którym spotyka się ze sobą wiele różnych dróg z całego świata. Nie przez przypadek to właśnie tu, we wspaniałej świątyni, mieszka arcybiskup, będący najważniejszą postacią dla wszystkich verentyjczyków. Walka o władzę na ulicach rozgrywa się pomiędzy dwoma największymi rodami: Steinerami oraz Maerlerami. Każdy z nich ma za sojuszników przedstawicieli innych, mniejszych, niemniej jednak wciąż liczących się w mieście rodzin. W tej grze – oprócz kleru i wspomnianych rodów – liczą się również diukowie, zamieszkujący tereny położone nieopodal Petrodoru i niezbyt przepadający za panującymi w mieście lordami. Należy wspomnieć także o wszędobylskim Nasi-Keth (reprezentowanym między innymi przez Sashę i Kessligha), który jako jedyne ugrupowanie w stawce nie zamierza przechylać szali zwycięstwa na jedną ze stron, a utrzymywać ją w równowadze. Bohaterowie uważają bowiem, że dopóki któraś z sił nie zdominuje Petrodoru, dopóty Petrodor nie wspomoże Lenayinu w wojnie, a osamotniony Lenayin pisać się na nią nie będzie. Plan prosty jak strzał z łuku w wykonaniu Serrina, lecz czy uda się go zrealizować, gdy na planszy występuje tak wiele różnych i mających własną wizję wydarzeń figur?

Jako że autor używa frapującego i intrygującego stylu, książkę czyta się bardzo przyjemnie. Wydarzenia są rozgrywane w taki sposób, by zachęcały nas do dalszego brnięcia przez lekturę. Niejednokrotnie wydaje się, że jesteśmy w stanie zgadnąć, co niedługo się stanie, lecz chwilę później dostajemy pstryczka w nos w formie zdarzeń, których wcale nie byliśmy w stanie przewidzieć. Kolejny plus stanowi fakt, że akcja "Petrodoru" rozgrywa się w kilku miejscach jednocześnie. Dzięki temu mamy przyjemność poznawać poszczególne wydarzenia, patrząc oczyma różnych postaci, które niejednokrotnie stoją po przeciwnych stronach barykady w danym konflikcie. Poszczególne rozdziały zwykle kończą się tak, by pobudzić naszą ciekawość. Jednakże, by w końcu poznać dalsze losy danego bohatera, musimy wcześniej przeczytać fragmenty o kilku innych, przez co całość się zapętla i w efekcie trudno jest przerwać lekturę po jej rozpoczęciu.

Jeśli już o występujących postaciach mowa, warto wspomnieć, że zostały one tak dokładnie opisane i scharakteryzowane, iż odnosi się wrażenie, jakby naprawdę istniały. Każda z nich boryka się z codziennymi problemami, ma wewnętrzne rozterki, jest targana to dobrym humorem, to smutkiem, strachem czy żalem. Kwestia ta dotyczy zarówno ludzi, jak i Serrinów. Co więcej, mam wrażenie, że Joel Shepherd w tej części uśmierca dużo więcej bohaterów w porównaniu do tego, co miało miejsce w otwierającej serię "Sashy". W trakcie czytania "Petrodoru" nigdy nie można być pewnym, że persona, której los obecnie się śledzi, jeszcze długo nam potowarzyszy, a ta wyczuwana w powietrzu niepewność zwiększa tylko obfite już walory książki. Jeżeli dodam do tego, że całość została przyprawiona pokaźną szczyptą dobrego humoru, dzięki której czytelnik wielokrotnie śmieje się sam do siebie, rodzi się w nim poczucie, że jest to kawał naprawdę dobrej lektury.

Jak ma się sprawa z technicznego punktu widzenia? "Petrodor" został spisany na 696 stronach, na które składają się 23 rozdziały, co w sumie gwarantuje kilka dni przyjemnego czytania. Jak na tak dużą ilość treści, w trakcie lektury natknąłem się na stosunkowo niewiele literówek, niemniej jednak udało mi się znaleźć zdanie, któremu przyznam tytuł najbardziej idiotycznego ze wszystkich. Zaszczyt ten trafia do: "Podczas przejścia przy ćwierć-kroku gubisz tępo". Zaginiony w akcji przecinek jestem w stanie zaakceptować, ale tego typu kwiatki będę uparcie piętnować. Muszę też wspomnieć, że zabrakło mi listy wszystkich bohaterów, występujących w książce. W "Sashy" takową otrzymaliśmy i dzięki temu można było na bieżąco sprawdzać, kto jest kim, a tu definitywnie brakuje takiego komfortu, tym bardziej, że w książce występuje równie dużo postaci, co w tomie pierwszym. Jakość papieru i wybrany font oceniam jak najbardziej na plus.

Zbliżając się powoli do końca, mogę śmiało stwierdzić, że "Petrodor" zdecydowanie utrzymuje dobry poziom, którym odznaczała się "Sasha". Książka jest wręcz po brzegi wypełniona politycznymi intrygami, krwawymi starciami, zaskakującymi wydarzeniami, śmiercią różnych postaci, które zdążymy polubić bądź znienawidzić, dlatego czyta się ją z nieskrywaną przyjemnością. Przypuszczam, że wszyscy miłośnicy serii "Próba krwi i stali" będą usatysfakcjonowani i – z podobną do mojej – niecierpliwością wyczekiwać będą kolejnego tomu. Czy jednak jest to dzieło na miarę tytułów, jakie pojawiły się na początku mej recenzji? Nie byłbym sobą, gdybym tego nie ujął w ten sposób: nawet jeśli na samym końcu książki zadumany bohater wypowie kwestię – tu cytuję – "Nadchodzi zima.", to dzieło to "Grą o tron" i tak nie będzie. Niemniej jednak "Petrodor" – choć reprezentujący nieco niższą ligę – oferuje fantastyczną, wciągającą po uszy literacką przygodę, toteż szczerze go wam polecam, a sam wypatruję na horyzoncie kontynuacji.

Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8.67 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Zdecydowanie lepsza od pierwszej części. W przeciwieństwie od pierwszej części, głóną rolę stanowią bohaterowie poboczni.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...