Sezon burz

4 minuty czytania

sezon burz

Wiadomość o tym, że nowa książka ASa, czyli Andrzeja Sapkowskiego, dla wielu (w tym dla mnie) mistrza polskiej fantastyki, ma pojawić się w sprzedaży 6 listopada, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Pomyślałem sobie – jak to możliwe?! Tak bez żadnej kampanii reklamowej, bez zapowiedzi, trailerów, bannerów, ulotek, spotów radiowych? Jakże to tak, dlaczego? Po chwili odpowiedź spłynęła na mnie sama – książki Sapkowskiego nie potrzebują już żadnej reklamy, bowiem on sam jest reklamą swoich książek. Wystarczyło, by Wiadomo Który Serwis Aukcyjny przeprowadził sprytną akcję przedsprzedaży, aby tysiące egzemplarzy rozeszły się po całym kraju jak świeże bułeczki. Wszystkie wymienione wcześniej formy reklamowe po prostu nie są tutaj potrzebne. To Sapkowski. To legenda.

Żeby nie popadać w zbyt patetyczny ton, przypomniałem sobie ostatnią przygodę z Panem Andrzejem, czyli "Żmiję", którą też miałem okazję recenzować. Wtedy, jako młodzian jeszcze, dałem ponieść się mojej miłości do tego pisarza i z perspektywy czasu wiem, że byłem nieobiektywny. "Żmija" była po prostu słaba, a z fantastyką miała wspólnego tyle, co ja z lądowaniem człowieka na Księżycu. Czyli prawie nic. Postanowiłem zatem nie nakręcać się zbytnio i podejść do nowej książki ASa z rezerwą, nie robiąc sobie wielkich nadziei, na chłodno. I była to bardzo dobra decyzja.

sezon burz, wiedźmin, sapkowski

O czym jest "Sezon burz?" Jak sama nazwa wskazuje, o wiedźminie Geralcie. Przez chwilę, zanim dostałem do rąk książkę, zastanawiałem się: czy owym "nowym Wiedźminem" z opisu książki może być ktoś inny? Przecież powracanie do Geralta, pamiętając deklaracje Sapkowskiego, że do tej postaci już nie wróci, wydawało mi się co najmniej ryzykowne. Ale Sapkowski najwyraźniej lubi ryzyko, a może po prostu po "Żmii" obawiał się pisać o czymś, czego publika nie zna, wolał bazować na sprawdzonych już schematach? Używam słowa "schematy" z premedytacją, ponieważ wiedźmin to już postać w polskiej fantastyce legendarna, ukształtowana i gdyby pisarz porwał się na zmianę jego charakteru czy podejścia do życia, mogłoby się to skończyć tragedią. Ale pisarz się nie porywa. I uważam, że bardzo dobrze.

Jeśli chodzi o fabułę, to właściwie wszystko, co można zdradzić, zostało już przedstawione w opisie książki, który można znaleźć w Internecie. Na początku wiedźmin rzeczywiście stacza morderczą walkę z istotą, która powstała tylko po to, aby zabijać. Prowadzi zabawną walkę ze strażniczkami miejskimi. Naprawdę staje przed sądem i traci swoje wiedźmińskie miecze. Prawdą też jest, co oczywiste, że przeżywa kolejny romans, z kolejną czarodziejką. Oprócz tego, jak zawsze, zostaje wciągnięty w sieć intryg zarówno czarodziejskich, jak i królewskich. I jak zawsze, ze swym towarzyszem wielu przygód, poetą Jaskrem. Też macie wrażenie, że coś dużo tutaj "jak zawsze"? Cóż, może i dużo, ale powtórzę to, co pisałem już w poprzednim akapicie: i dobrze. Bo właśnie za to lubimy opowieści o Wiedźminie. Specyficzny humor, świetne dialogi, frazy warte zapisania i zapamiętania, wartka akcja, która przenosi się z miejsca na miejsce w tempie, którego pozazdrościć może Sapkowskiemu wielu pisarzy. I od groma zawirowań fabuły, niespodziewanych puent i ciekawych postaci. Geralt wciąż jest charakterem bardzo sprzecznym, niepoprawnym cynikiem i mordercą ze skrupułami, które ciągle wpędzają go w kłopoty. Świat wykreowany przez autora dalej jest bezlitosny i karze za najmniejszy nawet błąd. Jaskier nadal bawi, na swój specyficzny sposób. Wszystko, co powinno znaleźć się w książce o przygodach i perypetiach Geralta, znajdziecie w "Sezonie burz".

sezon burz, wiedźmin, sapkowski

A mimo to, po przeczytaniu książki czułem niedosyt. I wcale nie dlatego, że obiecałem sobie podejść do książki krytycznie, prawdopodobnie nawet nazbyt. Nie dlatego, że książka mi się nie podobała – wręcz przeciwnie, uważam, że jest dobra, a może nawet bardzo dobra. Sapkowski obronił się, po słabej "Żmii" dostarczył czytelnikom znów tego, czego od niego oczekiwali – literatury w jego niepowtarzalnym stylu, bez przekombinowania. Niedosyt wiązał się z uczuciem, które towarzyszyło mi przez całą lekturę: że to nie początek czegoś nowego, a po prostu jednorazowy pokaz mocy autora książki. Fabuła otwiera się i zamyka w jednym tomie. W myślach nazwałem sobie "Sezon burz" dłuższym opowiadaniem, chociaż ciężko tak nazywać utwór literacki, który został spisany na ponad 400 stronach. Jednak wrażenie po prostu nie chciało zniknąć, niczym kapeć w ustach po mocno zakrapianej imprezie. Nie do końca zgadzam się też ze stwierdzeniem, że nie jest to "ani prapoczątek, ani kontynuacja". Oczywiście nie powiem Wam dlaczego, musicie przekonać się sami.

Faktem jest, że nie ma sprawiedliwości w świecie. Coś, co można wybaczyć jednemu pisarzowi, nie uszło by na sucho innemu. Andrzej Sapkowski może sobie pozwolić na wiele, a teraz będzie mógł na jeszcze więcej, bo moim zdaniem, "Sezonem burz" odbuduje nadwątlone ostatnio zaufanie fanów. Nawet, jeśli ta książka została napisana tylko dlatego, że akurat jest to dobry moment, że "Wiedźmin" podbija wyobraźnię nie tylko czytelników, ale i graczy i po prostu w tej chwili opłacało się wydać nową powieść o przygodach Geralta. Życzę sobie i wszystkim osobom, które tęskniły za ASem w najlepszym wydaniu, aby te opłacalne momenty zdarzały się częściej i nie przestawały się zdarzać jeszcze przez wiele lat. Choćby każda kolejna potencjalna lektura nowej książki Sapkowskiego miałaby się kończyć podobnym niedosytem, to i tak moja wyobraźnia i głód dobrej lektury zostały zaspokojone w większym stopniu niż przy pochłanianiu książek innych autorów, może poza "Pieśnią Lodu i Ognia". Ostatecznie z czystym sumieniem polecam "Sezon burz" i mam nadzieję, że tym razem nie będę osamotniony w ocenie książki tego konkretnego pisarza.

sezon burz, wiedźmin, sapkowski
Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8.74 Średnia z 19 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Nikt jeszcze nie przeczytał oprócz mnie?!
0
·
Moja ekscytacja stopniowa malała, kiedy okazało się, że to prequel. A miały nie być żadne prapoczątki Przeczytam, jak znajdzie się w bibliotece. A i wtedy pewnie będę musiał trochę poczekać, aby wypożyczyć, bo chmara czytelników się na to rzuci
0
·

Cytat

Moja ekscytacja stopniowa malała, kiedy okazało się, że to prequel. A miały nie być żadne prapoczątki


Skąd te informacje, skoro nie czytałeś? Ja nic takiego wprost nie napisałem.
0
·
Konieczna jest znajomość wcześniejszych części? Nie udało mi się wychwycić tego w Twoim tekście. Ładnych kilka lat temu czytałem "Wiedźmina" i niewiele już pamiętam, a nie chcę sobie psuć przyjemności
0
·
Mam w domu od tygodnia, czeka w kolejce!
0
·

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Matthias Circello dnia środa, 13 listopada 2013, 15:04 napisał

Skąd te informacje, skoro nie czytałeś? Ja nic takiego wprost nie napisałem.


Gdzieś wcześniej czytałem, że akcja książki rozgrywa się przed wydarzeniami z Sagi. Poza tym nadal tkwię w "Chrzcie ognia", wieć wypadałoby najpierw go skończyć
0
·
Zamówione, nadal czekam. Zdecydowanie za długo, chociaż oczekiwania co do książki mam raczej niskie. Lepiej się przyjemnie rozczarować
1
·
@Tokar

Nie, nie jest konieczna znajomość Sagi.

@Eni

JAK TO W KOLEJCE?!

@krzys

Nie wierz w to, co piszą (spoilują?), dopóki sam nie przeczytasz.

@Cou

Oby dotarło jak najszybciej.
0
·
Matt, przyjemność trzeba sobie dawkować! Mam tyle fantastycznych książek do przeczytania, że jakiśtam Spakowski nie robi na mnie wrażenia
0
·
W mym przypadku to też melodia przyszłości.
0
·
Eni, Tamc.... (4 kropki, hehe): tak mało jeszcze wiecie o świecie. Kiedyś jeszcze zrozumiecie, który autor powinien mieć zawsze pierwszeństwo... xD
0
·
Wiedźmin zaszczycił obecnością moją bibliotekę jestem w trakcie czytania Tomu 3 Sagi i nie mogę sie doczekać jak dobrnę do Sezonu Burz przez kolejne etapy jakimi są Saga 4,5 i 6
0
·

Cytat

Kiedyś jeszcze zrozumiecie, który autor powinien mieć zawsze pierwszeństwo


Martin?
King?
Gaiman?

0
·
Ja przechodzę właśnie niesamowitą próbę cierpliwości, gdyż usłyszałem obietnicę, że dostanę nowego Sapka na Mikołajki. Jeszcze 10 dni, nie wiem czy wytrzymam
0
·
Ta książka ma większy rozmach niż niektóre dobre gry podczas premiery Ale nie ma co się dziwić, toż to dzieło samego Andrzeja Sapkowskiego.
0
·
Co jest wcześniejsze, coś się kończy coś się zaczyna, czy sezon burz ?
0
·
bleh, książka leżała u mnie jakoś od listopada i dopiero przedwczoraj się za nią zabrałam. odnoszę wrażenie, że to jakiś całkowity misz masz. ani mnie nie powaliło na kolana ani nie zawiodło do końca
0
·
Ostatnie beknięcie Mistrza
0
·
Właśnie udało mi się zgarnąć ostatni egzemplarz w biedrze, za jedyne 27,99. Spora oszczędność, bo nowy Wiedźmin do tanich książek nie należy.
0
·
Dotarło, ale dopiero teraz przeczytałem. Za dużo Smallville... no ale do rzeczy. Zacznę, standardowo, od minusów. Mniej więcej koło 1/3 książka zaczyna lekko nużyć. O ile świat nadal wciąga, o tyle fabuła w pewnym momencie jest po prostu mocno rozciągnięta i nieciekawa. Pod koniec jest już ok, ale sam środek książki jest nieciekawy, zaś zabieg z podróżami w czasie nie do końca zdał egzamin. W pierwszej chwili byłem lekko zagubiony... czy też raczej zdziwiony, że autor pokusił się o te fragmenty przyszłości, bowiem nie wnoszą one zbyt wiele i niepotrzebnie mącą obraz całości. Do tego Geralt wydaje się być mocno ciapowaty a jego dialog i nie tak ostre, jak powinny być. Może to przez fakt, że Sagę czytałem będąc młodym mężczyzną i od tamtego czasu pochłonąłem tyle stron, że wymagam po prostu więcej. Tutaj to Jaskier momentami błyszczy, jednak Matt twierdzi, że jest tu sporo ciekawych postaci. Takowych mogę zliczyć na palcach jednej ręki, nie tykając nawet pajęczych odnóży. Czarodzieje, poza Ortolanem, mdli. Ten mordujący osady nieciekawy, czarodziejki lecące na Geralta - mdłe.

Mimo to książka zachowała w sobie sporo z wiedźmińskiego świata. Geralt znów sporo macha mieczem, bierze udział w politycznej rozgrywce i w końcu jest to małe królestwo a nie wielka kraina pokroju Temerii czy Redanii. Do tego nasz wiedźmin nie stroni od kobiet, traktuje je tak, jak to pamiętałem z Sagi i jedynie momentami miałem wrażenie, że za dużo myśli o Yennefer.

Polskie wydanie też jest ok, zaś okładka, dla niektórych brzydka, jak dla mnie jest w porządku. Co prawda po kilku rozdziałach wiedziałem, kto na niej widnieje i dlaczego, jednak nie jest to w żadnej mierze minus. Cena jedynie trochę odstrasza, ale wiadomo, że duże nazwisko to także odpowiednia polityka wydawcy.

Czy żałuję zakupu? Nie, chociaż spodziewałem się więcej. Dzięki książce wróciłem i ponownie przechodzę W2, ale dlatego, że przywołał mnie wiedźmiński świat. Fabuła "Sezonu burz" jest niestety mocno przeciętna i nie wynika to z wielkich oczekiwań, lecz spokojnej kalkulacji, bowiem oczekiwań nie miałem w zasadzie żadnych. Szkoda, bo przed premierą "Dzikiego Gonu" warto było skorzystać i wydać coś dobrego, najlepiej w częściach.

Ode mnie silna "siódemka". Gdyby dali drowy, to podniósłbym o pół, ale nie ma i nie będzie.
0
·
Zdecydowanie niezła książka, na pewno mogąca być dużo lepszą. Nie nastawiałem się na nie wiadomo jakie arcydzieło, a i tak jestem zawiedziony. Gdyby oceniać to po prostu jako powieść "sensacyjną", można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to powieść bardzo dobra. Nie ma co jednak udawać, że czytamy to i oceniamy w oderwaniu od stylu i ogólnego standardu poprzednich opowieści.

Od samego początku do samego końca, z małą przerwą po środku, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Sapkowski naśladuje sam siebie. Ze wszystkich sił usiłuje napisać książkę o Geralcie w swoim własnym stylu, a im bardziej się stara, tym bardziej mu nie wychodzi.
Pierwszym, co biło mnie po oczach, był zupełnie odmienny styl wypowiedzi Geralta, zupełnie do niego nie pasujący. Nie chodzi nawet o stylizację językową, którą ta odsłona wiedźmińskiego cyklu jest wręcz przeładowana, bo to samo z siebie nie przeszkadzało mi i nie przeszkodziłoby także postaciom w nabraniu odpowiedniego charakteru. Geralt jednak charakteryzował się tym, że jego wypowiedzi były zwykle krótkie, ostre i celne (niczym cięcia miecza), tudzież przy dłuższych dysputach zbudowane z takich krótkich wypowiedzi, równoważników zdań okraszonych potężną dawką sarkazmu i retorycznego aikido (tak jak przy dłuższych pojedynkach repertuar wyćwiczonych ruchów, ciosów, zasłon - pojedynczych, konkretnych elementów, składających się na bardziej złożoną całość).
Przez dobre 70% książki wiedźmin zatraca tę charakterystyczną cechę. Początkowe oszołomienie koniecznością poznawania "nowego" bohatera, wypowiadającego się i zachowującego w sposób bardziej przystający do Reinmara z Bielawy, niż Geralta z Rivii, jak słusznie zauważył Ranger, zmienia się z czasem w poczucie... oszukania? Kolejne zdania, zawarta w nich emfaza, miękkość, salonowe figury, sprawiały, że tylko czekałem, aż ten domniemany Geralt zacznie gadać heksametrem.
Wystarczy porównać to z którymkolwiek ze słynnych dialogów poprzednich odsłon, choćby rozmowy z Cykadą na temat chodzenia uliczką. Naprawdę dziwnie się z tym czułem, ochłonąłem nieco przy scenie spotkania z magami, gdzie Biały Wilk zaprezentował się ze swej najlepszej, dobrze znanej strony. Myślałem, że od tego momentu będzie już trzymał fason, lecz niestety, dość szybko wrócił do poprzedniego "garnituru".

Kolejne dziwne wrażenie dotyczyło wizji autora, który siada przy biurku i analizuje niczym spec od marketingu, jakie elementy muszą pojawić się pod hasłem "Wiedźmin", by mogły z powodzeniem nawiązać do sukcesu tej marki. Idąc tym tropem, otrzymujemy:

- romans z czarodziejką, który być musiał, bo przecież nasz wiedźmak to niezrównany mistrz... hmm... MIECZA, a pikantne sceny to jedna z podstaw tej opowieści. Szkoda tylko, że jest on tu pozbawiony wiarygodnego kontekstu, że u jego podstaw leży jedno zdanie o słabości wiedźmina do a) rudych b) czarodziejek i irracjonalna podróż ku łożnicy Koral, pomimo wszystkich względów związanych z jego fabularna sytuacją, uczuciową oraz zdrowym rozsądkiem

- Jaskra, który być musi, no bo jakby to było, gdyby go nie było? Szkoda tylko, że w tej odsłonie nie jest niczym innym, jak przydupasem Geralta, nudnym, nieciekawym, przede wszystkim zaś nieśmiesznym. Dotąd znaliśmy go jako jednego z głównych błaznów tej opowieści, jednak również jako wiernego i ważnego towarzysza, oddanego przyjaciela, który może wywrzeć na główną postać istotny wpływ, nie będąc tępakiem, NPCem czy przydupasem właśnie. W "Sezonie burz" brakuje mu tych cech, a zabiegi wiążące Jaskra z przejściem Geralta od punktu A do B lub kolejne zagrożenie jego życia moim zdaniem nie zmieniły tej sytuacji

- Zoltana Chivaya w postaci innego krasnoluda, który pojawił się, bo musiał i to w sposób tak drętwy, że aż graniczący z peryferiami zdrowego rozsądku. Zupełnie znikąd pojawia się rozdział, w którym zupełnie znikąd Geralt trafia do karczmy. Tylko po to, by spotkać "Neo-Zoltana", ale niestety, autor nie poprzestał na stwierdzeniu "Wiedźmin podróżował z krasnoludem. Koniec. Macie ewentualnie dwa zdania lakonicznego wyjaśnienia". A byłoby lepiej, niż inscenizować kretyńską bijatykę, w której słynny Geralt z Rivii bez żadnego powodu darowuje życie trójce rabusiów, morderców i gwałcicieli. Po co wiedźminowi całą książkę poszukującego skradzionego oręża miecze? Pewnie, wbijmy je jeden po drugim w dach gospody, a z uzbrojonymi zbirami walczmy gołymi rękami, w popisowym combat-balecie. Zupełnie z niczego anonimowy krasnolud przyłączy się do zidiociałego zabójcy potworów, zupełnie bez powodu kryjąc ich przed przedstawicielami prawa, którzy mogliby zrobić z nimi to, czego, na bardzo upartego, wiedźmin nie chciał ze względów (est)etycznych.

- Yennefer, która pojawia się, bo musi się pojawiać, jakby to było: opowieść o Geralcie bez jego werterowskiej miłości? Zwłaszcza w historii tak niedookreślonej w linii fabularnej? Dopóki czarodziejka z Vengerbergu pojawia się jako uszczypliwa wzmianka, na zasadzie "wiemy, wiedźminie, więc dołożymy ci i tutaj", jest ok. Przestaje być ok, gdy Yennefer pojawia się we własnej osobie w dwóch podrozdziałach, zupełnie bez uzasadnienia i celu. Konstrukcja powieści nie daje jej do tego "prawa", nie jest jej też do niczego potrzebna. Pojawia się, bo fajnie będzie pokazać czytelnikom Yennefer, a oni na pewno zakrzykną "ŁAŁ! Jest Yennefer!". No owszem, łał jak cholera

Po chwilowej analizie widać wyraźnie, że "Sezon burz" to kolejny zbiór kilku osobnych opowiadań, bo tzw "wątki równoległe" lub "poboczne" nie są związane ze sobą żadną ścisłą nicią przyczynowo-skutkową, jeśli przeczytamy je osobno, nie doszukamy się żadnej, a w każdym razie żadnej znaczącej luki fabularnej tudzież logicznej. Dlatego też, jak większość zbiorów opowiadań, "Sezon burz" cierpi na kilka charakterystycznych przypadłości. Ciekawe, acz niedopracowane koncepcje, zagubione gdzieś w pół drogi między interesującą, nie do końca ostrą fabułą, a nijakim zakończeniem. Postacie drugoplanowe, które mogły być jakieś, gdyby stworzono im do tego pole, a nie leciano schematem i używano ich w charakterze rekwizytu do kolejnej bijatyki, odgrzanego spin-offu czy śmiechu z beczki. Budowanie i utrzymywanie napięcia, nierozerwalnie związanego z nieco obszerniejszą i wielopłaszczyznową fabułą, które to napięcie rozpada się w drzazgi rozczarowania, gdy dana opowieść nagle kończy się pisarską wymówką w stylu "Tydzień później, patrząc w swoje odbicie w wiadrze podczas porannej kąpieli, główny bohater przypomniał sobie, że kulminacyjny moment historii toczącej się stronę temu, skończył się tak i tak".

Tego typu wolty, pojawiające się w środku emocjonujących scen podrozdziały wynoszące nas nie wiadomo gdzie i zaskakujące końcową puentą, ukazującą, że jednak miało to istotny związek z fabułą, są charakterystyczne dla Sapkowskiego i właśnie na nie czekamy, bo za nie go cenimy. Jednak rozdziałowi o Nimue nijak do rozdziału o gońcu królewskim w czasie wojny z Nilfgaardem. Wciśnięty na siłę puzzel, nie pasujący do całego obrazka, to bardziej popisówa autora, pokazującego, że nadal potrafi (tak jak On Sam) robić ze swoją układanką co mu się tylko podoba. Tego też było mi szkoda, podobnie jak zakończenia wątku demonicznego, udowadniającego przedziwną tendencję Sapkowskiego do wydrwiwania samego siebie. Co tam intryga, zbudowana własnoręcznie aura tajemniczości, skupienie czytelnika na wybranych przez siebie punktach. Na koniec i tak rozwalmy to zaślinionym, banalnym magiem, marzącym o zagładzie świata i ogólnej destrukcji, w tym wydaniu w mniejszej skali. Twarz, na wysokości czoła, ląduje z hukiem w załamanych rękach.

Mimo wszystko nie powiem, że "Sezon burz" to badziewne byle co, rzucone na świąteczny spławik ławicom przygłupich wiedźminożerców, obliczone wyłącznie na analitycznie odczłowieczony zysk. Tak nie jest, to naprawdę niezła powieść, napisana pięknym, konsekwentnie i sprawnie używanym językiem, nawiązująca niekiedy do wszystkiego, co najlepsze w wiedźmińskiej marce. Sceny walk nadal wciągają i cieszą oczy naszej wyobraźni, bez względu na to jak wiele razy nasz wiedźmiński maestro okazuje się frajerem roku, dając okradać, bić i niewolić komu tylko przyjdzie ochota. Rozmówki między postaciami nadal bywają cięte, pikantne, budujące napięcie. Osadzenie wszystkiego w chronologicznym niebycie, jak dla mnie niepotrzebnie przekreślonym na ostatnich stronach, bardzo mi się spodobało, pozwoliło oderwać się od ciągłych poszukiwań analogii, kontynuacji czy wyjaśnień innych, z dawna zgranych wątków. Jest to bez wątpienia mocne 7/10, jednak nawet bez "tru-fanowskich" udziwnień i podsycanych na siłę apetytów, od tej marki i tego autora wymagałem więcej, a tutaj nie dostałem. Szkoda.
1
·
Muszę powiedzieć, że nie dałem porwać się wiedźmińskiemu szałowi, który pojawił się podczas wydania "Sezonu burz". W sumie zadziwiłem nawet sam siebie, bo jeszcze kilka lat temu kupowałbym książkę jako jeden z pierwszych, gdy tylko dowiedziałbym się o jej dostępności w sprzedaży. Wiedziałem, że prędzej czy później powieść przeczytam i to zapewnienie w zupełności mi wystarczyło. Nie zrozumcie mnie źle, miejsce dla Geralta w moim sercu jest zawsze, ale chyba pogodziłem się już dawno z myślą, że jego historia jest zamknięta - nawet nie grałem w "Wiedźmina 2", bo zwyczajnie nie chodzi na moim sprzęcie i z tym faktem pogodziłem się wieki temu. Lukę tę wypełnił też na pewno Vuko Drakkainen, do którego myślami często wracam, jak onegdaj do Białego Wilka. Abstrahując od tego, książka wpadła w końcu w moje łapy.

Niestety, już po kilku stronach miałem wrażenie, że prequel ten (usilnie starający się prequelem nie być) cierpi na tę samą przypadłość, co "Ja, Inkwizytor" i w efekcie dostajemy miałkiego, zupełnie odmiennego - gorszego, niestety, Mordimera/Geralta. To naprawdę jest zupełnie inna postać! Tragiczny, infantylny język to jedynie wierzchołek góry lodowej. Już na samym początku nasz kochany wiedźmin:

a) ma wyrzuty sumienia, bo potwór zjadł jakiegoś leszcza (!)
b) daje sobie obić mordę (!!)
c) daje się wtrącić do więzienia (!!!)
d) kradną mu miecze (!!!!)
e) a wszystko to dlatego, że zachciało mu się luksusowo zjeść w eleganckiej knajpie (!!!!!!!!!!!!!!!!!) - trzymajcie mnie

Jak nie traktować tej książki jak prequel, skoro to przypomina historię Geralta o pierwszym samodzielnym zleceniu, kiedy laska go zarzygała.

Dojście do połowy lektury zajęło mi dobrych kilkanaście dni, kiedy to naprawdę się męczyłem (później na szczęście jest dużo lepiej)... Generalnie nie będę się za wiele rozpisywał, bo Wiktul pięknie wszystko podsumował. Anyway, cieszą drobnostki, jak Vysogota z Corvo, prorok Lebioda, Codringher i Fenn, Adda strzyga, "Pół wieku poezji" czy "Monstrum, albo wiedźmina opisanie". Doskonały wątek z lisicą! Poza tym niestety bieda, panie. Geralt daje się klepać co drugiemu frajerowi.

Niemniej jednak lektury nie da się nazwać słabą, bo dostarcza godziwą rozrywkę. Po prostu na tle pozostałych tomów Sagi, ten wypada baaaardzo słabo. I tyle w tym temacie 6/10

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...