Sesja Morttona

Ciało mistrza ciążyło ci niezmiernie, gdy szedłeś powoli przez, praktycznie nocny już, las, pogrążający się w fosforyzujących rozbłyskach roślin i zwierząt budzących się do życia po zmroku. Gwiazdy i zorze błyskały do ciebie uspokajająco, zupełnie jakby nic się dziś nie stało, a ty nie czułbyś z każdym kolejnym krokiem ogromnej igły wbijającej się w miejsce, które jeszcze przed paroma chwilami przebijał miecz Solusara.
Idąc dalej w stronę akademii patrzę się na miejsce przebicia mego ciała.
Nie było tragicznie, ale zdecydowanie nie dobrze. Rana, najwyraźniej za sprawą wysiłków Kendara, pokryła się jedynie na nowo wypalonym mięsem. Organy wewnętrzne funkcjonowały jak trzeba, ale rana nadal krwawiła i przydałoby się ją opatrzyć, lub spróbować dokonać tego przy użyciu Mocy, co wymagałoby koncentracji i medytacji.
Schodzę z głównej ścieżki kładę ciało Kendara koło siebie i za pomocą leczenia ran leczę swe rany.
Usiadłeś pośród ciemnego lasu, wsłuchując się w jego ukryte odgłosy i koncentrując na medytacji. Zagłębiając się w nią i lecząc uszkodzenia ciała, odbierałeś jednocześnie ogromne zawirowania Mocy z okolic Świątyni. Zawirowań tak potężnych, jak jeszcze nigdy nie zdarzyło ci się odebrać... A przynajmniej w pełnowymiarowym życiu.
Potężnych tak bardzo, że mogły być spowodowane przez jedną tylko osobę.
Przerywam medytacje i mówię po cichu:
-Cholera to duch Exara Kuna.
Podnoszę ciało Kendara i spiesznym krokiem ruszam dalej w kierunku akademii.
Gdy wznowiłeś swój marszobieg, ciężar ciała Kendara jakby nieco się zmniejszył. Choć nadal niesienie go na plecach w połączeniu z biegiem przez nocny las stanowiło spory wysiłek to czułeś, że wracają ci siły i znów czujesz się dobrze we własnym ciele.
Nie mogłeś jednak powiedzieć tego o miejscu, do którego także powróciłeś.
Jeszcze zanim zarys Akademii nabrał detali za sprawą nocnego oświetlenia wiedziałeś, że dzieje się tu coś koszmarnego. W tym przekonaniu utwierdziłeś się jeszcze bardziej wkraczając do świątynnego ogrodu, gdzie pośród traw natrafiłeś na pierwsze ciało martwego rycerza, którego znałeś z widzenia i kilku wspólnych treningów.
Opieram ciało Kendara o mur i mówię:
-Cholera to Solusar!
Rozpoczynam medytacje i ponownie leczę się pozostając ciągle czujnym.
Po uleczeniu się przeszukuje akademię i szukam kogoś żywego oraz sprawce tej rzezi.
Zaledwie kilka metrów dalej natrafiasz na dwa kolejne ciała. Pokonując schody prowadzące z ogrodu na taras - kolejne. Jednak nie zdołałeś pójść dalej. Wielkie świątynne wrota zostały zamknięte.
Niszczę wrota za pomocą pchnięcia mocą.
Skoncentrowałeś się, lecz zanim użyłeś techniki twa ręka zawisła w powietrzu, tak jakby ktoś zamroził cię w twej obecnej pozie. Momentalnie utraciłeś całą kontrolę nad ciałem, które znieruchomiało niczym posąg. Jednocześnie poczułeś, jak z wnętrza świątyni eksploduje Moc tak wielka, że aż cały budynek zadrżał od jej natężenia.
-Cco się dzieje u jasnej cholery?!
Próbuje ponownie zniszczyć wrota.
Czy zniszczyłbyś wrota? Raczej wątpliwe. Jednak w momencie, w którym podjąłeś tę próbę, wrota otworzyły się z nadzwyczajną prędkością, roztrącone przez wylatującego, czy też wystrzelonego przez nie człowieka. Ten, po otwarciu drzwi własnymi plecami, wytracał nieco szybkość i wysokość, ale właśnie wtedy ty użyłeś swojej techniki, powodując, że został wrzucony z powrotem do wnętrza świątyni, w której korytarzu dostrzegłeś kilka obnażonych ostrzy mieczy.
Wchodzą do środka, włączam miecz i i mówię:
-Co się tu do jasnej cholery dzieje?!
Człowiek rzucony przez ciebie z powrotem do wnętrza świątyni odwrócił głowę by spojrzeć, kto zaatakował go od tyłu. Przestąpiłeś wrota i zobaczyłeś, że jest nim nie kto inny, a Solusar, z twarzą tak popielatą i pozbawioną życia, że nie poznałeś go w pierwszej chwili. Kilka metrów dalej od niego stali ramię w ramię wszyscy członkowie Rady, najwyraźniej gotowi do walki. Ponad nimi natomiast, po obu stronach świątynnego piętra, stali i najwyraźniej zastygli w bezruchu wszyscy pozostali rycerze Jedi, unieruchomieni zapewne tą samą mocą, która przed chwilą sparaliżowała ciebie.
-Ponownie się widzimy zdrajco!
Mówię śmiejąc się.
-A cóż to impreza beze mnie. To niemożliwe!
Śmieję się ciągle jakbym oszalał z widoku tego całego bólu i cierpienia ale tak naprawdę pozostając w pełni normalnym mówię:
-O Solusar. Zrobię sobie zupę z twego mózgu i z palców naszyjnik!! Hahahahahahahahahahahahahahahahaha
Śmieję się tak strasznie i tak szalenie, że sam się siebie boję.
Skaczę nad nim, a gdy jestem centralnie nad nim używam pchnięcia aby go wgnieść w ziemię.
Czarna kula nieprawdopodobnej energii, złożona z wstrząsającej wręcz nienawiści poszybowała w twoim kierunku z dłoni Solusara. Gdyby cię dosięgła wątpiłeś, byś przeżył coś takiego. Jednak w tym samym momencie ty użyłeś Pchnięcia. Poszybowałeś dalej po półokręgu, a pocisk Solusara uderzył w swojego stwórcę. Ten zawył nieludzko w cierpieniu i gniewie i opadł na kolana, ty zaś kilka metrów dalej na nogi.
-To co teraz z nim robimy mistrzowie?
Pytam się z taką dziwną niepoczytalnością w oczach.
Zanim ktokolwiek zdążył ci odpowiedzieć, Solusar wypuścił w waszym kierunku kolejny pocisk. Tym razem jednak eksplodował on w połowie odległości, odrzucając cię w stronę mistrzów i zasypując odłamkami... ciemności.
Poczułeś, jak twe ciało i umysł opanowuje nieopisywalny ból, który spala i rozrywa od środka każde włókno mięśnia i ścięgna, każdy oddech, myśl i uderzenie serca. Uczucia nienawiści wgryzającej się w twą duszę, śmierci wypełniającej gęstą cieczą twe piersi, pustki wypełniającej umysł rozlały się po całym tobie. Gdy myślałeś, że to już koniec i dłużej tego nie zniesiesz, poczułeś odrobinę ciepła rozchodzącego się wokół twej głowy. Zbierając resztkę sił dostrzegłeś rozmazaną sylwetkę jakiegoś człowieka, trzymającego cię dłońmi za głowę.
-Kkim jesteś?
Ledwo pytając się z bólu.
← Sesja SW
Wczytywanie...