Dead Island Riptide

8 minut czytania

Lubię zombie. Lubisz zombie?

Zombie to najlepszy sposób na wybrnięcie z kłopotliwych sytuacji. Szczególnie kiedy masz drużynę w sesji RPG, która zamiast zarżnąć strażnika złego czarownika, pyta się Mistrza Gry, kim jest ten strażnik i jaka jest jego historia, dlaczego trafił w takie miejsce i tak dalej. I może na początku MG sobie powie: "ojej, jaką ja mam mądrą drużynę", ale już za dziesiątym-dwudziestym razem raczej nie będzie z tego tytułu szczęśliwy.

dead island riptide

Furtka? To proste. Powiedz graczom – strażnik jest zombie. No i proszę, po kłopocie. Zombie nie odpowiada na pytania, zombie się nie da przegadać. Jest albo bezmózgiem i ma ochotę na twój mózg, albo wykonuje mroczną wolę swojego mrocznego pana. Wystarczy dodać do tego, że taki delikwent jest nie do odczarowania i sukces murowany – drużynowy kapłan może się pomodlić za jego duszę, a drużyna, zamiast pytać, musi ciachać. Mieczem.

Trzeba też pamiętać, że walka z takim zombie to nie byle bzik – przecież taki bezmózg nie czuje bólu, więc trzeba mu obciąć głowę albo zrobić jeszcze-coś-innego. A co, jeśli ten konkretny zombie jest potężniejszy od innych, bo, powiedzmy, za życia palił papierosy? I w ten sposób koncept rozwija się po raz kolejny do poziomu, w którym biedny Mistrz Gry zamiast coś upraszczać, wrócił do punktu wyjścia i coś skomplikował.

Przenieśmy teraz akcję spod zamku złego czarownika do dzisiejszych czasów, zamiast klasycznej, RPGowej drużyny postawmy w sytuacji totalnego zagrożenia grupę zwykłych ludzi, którzy zmuszeni są do współpracy ze sobą, dodajmy kilka typów zombie i historię, której ważną częścią będzie och jakże zaskakujący zwrot akcji, po którym okaże się, że nasi bohaterowie też mogą stać się zombie, ale są z jakiegoś powodu jeszcze odporni.

W ten sposób zyskujemy przekrój typowego filmu, serialu i gry o zombie na przestrzeni ostatnich lat.

Ach, jeśli chcesz być oryginalny, zrób z apokalipsy zombie telenowelę i każ dziecku strzelać. Może dostaniesz Oscara albo nagrodę gry roku. Ale czemu nie? Skoro komuś się to podoba, należy to robić. Tak powiedział sobie pewnie George Romero, tak powiedziało sobie Valve, Telltale i Frank Darabont.

W międzyczasie powiedzieli sobie też w ten sposób Polacy. "Dead Island" powołano do życia w roku 2008 i pracowano nad nim przez następne trzy lata. Techland dopiero w 2011 uznał, że gra nadaje się do publikacji i wypuścił ją, wcześniej podbijając serca zachodu ujmującym zwiastunem, za który dostali nagrodę.

dead island riptide dead island riptide
Z lewej – ujmujące, z prawej – przerażające. Teraz odwróć to w czasie, dodaj smutną muzykę i masz murowany sukces.

Ale sama gra dorosła do oczekiwań. Inspirowana mechaniką (i niezwykłym, gatunkowym mariażem) "Borderlandsów", "Dead Island" zebrał pozytywne opinie, zyskując między innymi 80 punktów na Metacriticu. I u nas krzyslewy chwalił grę, przede wszystkim w galerii plusów wymieniając system walki, różnorodność uzbrojenia, klimat i oprawę graficzną.

"Dead Island" polecam tym, którym nie przeszkadza schematyczność zadań pobocznych i słaba fabuła, ale uwielbiają choć trochę RPGi i gry akcji. Bardzo dobrze się bawiłem na wyspie Banoi i zachęcam was do odwiedzenia jej poprzez zakup "Dead Island", szczególnie ze względu na niską cenę. Oby było więcej takich polskich gier!

O Dead Island na GE

Nie mogę się z nim nie zgodzić. Sam miałem niezwykłą radochę z gry Samem B (o którym pisałem co nieco już przy okazji pierwszych wrażeń z "Riptide"), a bezmyślne naparzanie hord bezmyślnych trupów od dawna nie było tak satysfakcjonujące. Gra w tym czasie była też przyjemną odskocznią od mocno schematycznego "Left 4 Dead" i w przeciwieństwie do niego oferowała dobrze wkomponowany moduł RPGowy, którego L4D do dzisiaj brakuje. Fabuła "Dead Island" przypominała typowy zombie slasher klasy B, idealnie pasujący do klimatu całego tytułu. Kiedy zapowiedziano sequel, nawet się ucieszyłem – gra pozostawiała nas w niepewności, co tak naprawdę stało się z czwórką odpornych na zarazę, zmieniającą ludzi w żywe trupy. W przeciwieństwie do poprzedniej części, "Riptide" miał potknięcia już od początku.

Trailer do nowej gry był kalką poprzedniego, a czujne zachodnie media nie dały się złapać na ten sam ckliwy motyw po raz drugi. Potem doszła wtopa z piersiastym popiersiem, które wywołało skandal. Jako ciekawostkę dodam, że mimo kategorycznego wycofania się z promowania gry tym wymysłem chorej wyobraźni, ten klejnot edycji kolekcjonerskiej wciąż był sprzedawany w Europie i Australii.

Mimo wszystko skusiłem się. Podobało mi się "Dead Island", kilka dni wcześniej skończyłem po raz kolejny "Torchlighta 2", a "Borderlandsy 2" uderzyły mnie pewnym zmęczeniem materiału, kiedy dla dodatkowych 11 poziomów zostałem zmuszony do ponownego (trzeciego już) przechodzenia gry. "Riptide" zdawało się więc całkiem niezłą iteracją gatunku, na której miałem ochotę marnować czas.

"Dead Island Riptide" nie okazał się tym, na co liczyłem.

dead island riptide

Na co liczyłem? Na coś nowego. Na powiew świeżości. Istnieje mnóstwo wspaniałych przykładów na to, jak powinno robić się sequel, ale "Riptide" nie jest jednym z nich. Już w pierwszych wrażeniach dałem upust swojemu rozczarowaniu, ale wypada podkreślić jeszcze raz główny problem drugiej części – to ta sama gra. Brakuje jakiegokolwiek usprawnienia względem pierwowzoru, twórcy wyszli z założenia, że jeśli coś działa, to nie należy tego tykać, bo a nuż się to spieprzy. Problem polega na tym, że takiego podejścia można spodziewać się po dodatku (chociaż to i tak naciągane stwierdzenie, patrz "Pan Zniszczenia", dodatek do "Diablo 2"), nie po pełnoprawnym tytule wydanym dwa lata później, sprzedawanym za okrągłą cenę, charakterystyczną dla gier nowych.

dead island riptide

Co działo się przez te dwa lata w Techlandzie? Grano w ping-ponga? Tak właśnie się wydaje, szczególnie gdy przyjrzy się fabule "Riptide", która sprawia, że opowieść przedstawiona w części pierwszej jest wysokiej klasy powieścią sensacyjną. Akcja rusza zaraz po zakończeniu jedynki, trafiamy z grupą tych samych rozbitków (wzbogaconych o piątą, ale strasznie nieciekawą postać) na kolejną wyspę, już nie luksusowy kurort dla turystów, ale zwyczajny zestaw wiosek, piaskowych dróg i jednego miasta na jedynym dostępnym suchym kawałku lądu w okolicy. Oczywiście gdzieś wokoło tego muszą być dodani Japończycy, którzy niczym naziści z tropików wszędzie gdzie mogli, budowali super-tajne bazy i super-ważne umocnienia, które potem zostawili. Nadużywanie biednych Japończyków jest ostatnio nagminne.

dead island riptide Pan na obrazku nie jest szalony, ale spojrzeniem przebija nawet Vaasa z "Far Cry 3".

Fabuła gubi się w próbie zakręcenia samej siebie na siłę. Ktoś cię zdradza, ktoś cię okłamuje, ktoś ci pomaga, a potem ci nie pomaga, bo w sumie tak jakoś wyszło. Ktoś jeszcze jest zwyczajnie głupi, a wszyscy mówią, jakby nie do końca wiedzieli, co mają mówić. Ich usta też nie wiedzą, bo każde zdanie wypowiadane w przerywnikach filmowych jest wzbogacone o poruszające się własnym życiem usta postaci – coś, co w Action-RPG jest jak dla mnie niedopuszczalne. Dodatkowo, nawet napisy różnią się czasem od tego, co słychać w słuchawkach czy głośnikach – nieznacznie, ale jednak.

Opowiadana w "Dead Island Riptide" historia jest jednak przecież tłem do tego, co stanowi tak naprawdę sedno całej gry – uderzaniem, ciachaniem, dziabaniem i strzelaniem amunicją najróżniejszego kalibru w bezmózgich przeciwników. I znów – ciężko oceniać coś, co praktycznie się nie zmieniło. Na wzmiankę zasługuje pewnie fakt, że dodano nowe, trochę dziwniejsze rodzaje broni – tłuczek do mięsa, pistolet na gwoździe czy harpun. Ciekawą cechą tych dwóch ostatnich jest to, że wystrzelone pociski "wbijają się" w ciała zombie. Dzięki temu możemy teoretycznie całą grę przejść z jednym gwoździem i odpowiednio dużą determinacją.

dead island riptide Wyzwanie jednego gwoździa. Tak to nazwałem.

Dalej mamy do wyboru trzy drzewka talentów, dalej możemy wpadać w furię (z której nawiasem mówiąc nie skorzystałem ani w pierwszej, ani w drugiej części), w "Riptide" możemy za to bić ludzi wielkim kluczem francuskim. I rzucać w nich racami. Dalej po mapie porozrzucane są magiczne stoły, które zjadają pieniądze, a wypluwają naprawioną albo ulepszoną broń. Jest troszkę więcej modyfikacji, którym możemy poddać broń, ale jedyna ciekawa to ta, którą dostałem z okazji edycji specjalnej – czyli miotacz ognia podłączony do noża. Reszta nowych modów jest w większości absurdalna, jak na przykład ta, która pozwala naszemu karabinowi strzelać prądem. Bo czemu nie. "Riptide" dłużej niż jedynka trzyma nas z dala od broni palnej, a gdy już się ona pojawi, nie można się od niej opędzić. Amunicja z jakiegoś powodu przestała być problemem, bo i problemem nie jest zdobywanie pieniędzy – praktycznie trzy czwarte zadań pobocznych polega na pobiciu hordy, która oblega vana/drabinę/balkon, uratowanie kogoś, kto stoi na tym vanie/drabinie/balkonie, po czym wzięcie od tego kogoś oszczędności z całego życia, których wyjdzie parę tysięcy, a które na całe szczęście uratowany miał przy sobie. Znacznie ciekawsze (i zabawniejsze) było szukanie szampana w jedynce.

dead island riptide dead island riptide dead island riptide

Oferowana broń w większości różni się niestety tylko cyferkami. Brakuje czegoś, co pochwyciłoby moje serce (choć tłuczek do mięsa był w czołówce tego wyścigu), mimo pozornej mnogości uzbrojenia zazwyczaj trzymać się będziemy dwóch czy trzech sprawdzonych narzędzi zagłady. Na całe szczęście jesteśmy w stanie użyć naszego ulubionego tłuczka (choć to tylko sugestia, ja do niczego nie zmuszam) na większej ilości przeciwników. Dodano kilka nowych specjalnych typów zainfekowanych i tylko dwoje z nich jest kalką z "Left 4 Deada". Szczególnie ciekawy jest screamer, który wygląda, jakby wyrwał się ze szpitalnego łóżka podczas operacji na mózgu – ma nawet wkręcone w czaszkę śruby usztywniające (nie mówiąc już o mózgu na wierzchu), a jego najbardziej charakterystyczną cechą jest głośny wrzask, który oprócz irytującego pisku w słuchawkach, sprowadza nam na głowę hordę i ogłusza postać. Przez to jego eliminacja wymaga pewnego kombinowania.

dead island riptide

Wśród przeciwników kryje się też jednak łyżka dziegciu – i nie mam tu na myśli standardowego dla całej gry braku jakiejkolwiek zmiany w sposobie zachowania adwersarzy znanych z poprzedniej części. Nie, nie. Wisienką na torcie są pseudo-boss fighty, które polegają na ponownym zabiciu zombie, które dostają specjalną, osobną kategorię. Różnią się od swoich normalnych odpowiedników nazwą, kolorem czcionki i tym, że mają znacznie więcej punktów życia niż typowy nieumarlak, choć zdarzyło się trafić na osiłka, który latał jak zainfekowany. Walki z nimi nie stanowią żadnego wyzwania i są w zasadzie próbą urozmaicenia i zwiększenia poziomu trudności gry na siłę. Spokojnie można było zostać przy walkach z bezimiennymi zombie, szczególnie że całej historii o postaci, z którą walczymy, dowiadujemy się po zadaniu pierwszego ciosu – gdy tylko nawiążemy walkę, jej profil pojawia się w specjalnej sekcji menu. Dlaczego? Ponieważ nauka.

Graficznie i dźwiękowo "Riptide" pozostawia nieco do życzenia. Chrome Engine został poprawiony w miejscach, które nie wymagały poprawy (i tak dużo pracy, jak mniemam), a tam, gdzie kulał, nikt go nie ruszył. Przez to wszyscy wyglądają, jakby zaraz mieli pęknąć, a słowa i gesty nijak mają się do sytuacji na ekranie. Samo otoczenie zmieniło się z luksusowych hoteli i plaż na podmokłą dżunglę, biedne wioski i miasteczko z wąskimi uliczkami, co w żadnym stopniu nie jest tak atrakcyjne, jak wczasowy kurort (ani tak makabryczne w swoim wydźwięku). Pisałem już o aktorstwie głosowym, jednak samo udźwiękowienie jest mdłe, gdzieś na ostatnim planie, a nadużywany w oprawie dźwiękowej ksylofon może przyprawić o atak wściekłości podobny do tego, który obserwujemy na ekranie.

Gra dodatkowo boryka się z tłumem problemów – kilkukrotnie byłem zmuszony resetować grę albo system – a punktem krytycznym był moment, w którym gra zrobiła mi tak, że nie mogłem grać normalnie w inne tytuły – problem ustąpił dopiero po resecie. W grze brakowało mi też kilku tekstur, a czytając fora dowiedziałem się, że użytkownicy kart AMD mieli ogromny problem z zagraniem w grę w ogóle.

dead island riptide Nie-do-pu-szcza-lne.

Teraz przymknijmy na to wszystko oko. Już z przymkniętym okiem w "Dead Island Riptide" gra się tak, jakby miało się do czynienia z karłowatym kuzynem "Dead Island", który został wypuszczony mniej więcej w tym czasie co pierwsza gra. Pranie zombie po łbach akcesoriami kuchennymi jest satysfakcjonujące, model walki, mimo że nie jest już świeży, dalej ma swoją dozę atrakcyjności, która pozwala na dalsze cieszenie się z pękających głów albo odcinanych kończyn. Jest nawet nowa piosenka Sama B, więc przynajmniej w tej kwestii płynność sequela została zachowana.

Jednym zdaniem: Jedynka po raz drugi.

Jeśli już koniecznie musisz albo masz trójkę znajomych, to pewnie, zagraj sobie, prędzej ubawisz się z powodu gry z przyjaciółmi, niż z czegokolwiek innego. To jedna z tych gier, które mógłbym zrecenzować zamieszczając screeny z poprzedniej części i nikt by się nawet nie spostrzegł. W tym przypadku nie tykanie czegoś, co już działało dobrze, po prostu to zepsuło. "Riptide" mogło być świetnym sequelem, a zamiast tego mamy dalej Sama B. Who do you voodoo, nie?

dead island riptide
Plusy
  • Tłuczek do mięsa
  • Sam B!
  • Kilka nowych typów wrogów
  • Kilka nowych typów broni
  • Wciąż miłe odstresowanie
Minusy
  • Zupełny brak innowacji
  • Problemy z grafiką
  • Kiepski voice acting
  • Mdłe otoczenie
  • Słaba fabuła, która potyka się o swoje nogi
Ocena Game Exe
5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 5 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...