W dzisiejszych czasach stare ramy gatunkowe, stworzone dawno temu przez pierwszych projektantów gier, powoli przestają mieć znaczenie. Powstają różnorakie i często szalone hybrydy, a każdy szanujący się FPS czy gra akcji, ma w sobie kilka elementów z cRPG. Takie prawa mody i ewolucji w branży, cóż poradzić. Wszystko byłoby w porządku (urozmaicenia i pewne smaczki nigdy nie zaszkodzą), gdyby nie to, że teraz w redakcji mamy spory ból głowy, czy takie tytuły znajdują się w naszym „targecie” i należy je recenzować? Przykładowo taki „Darksiders”. Każdy, kto interesuje się tematyką gier dobrze wie, że to przede wszystkim „slasher”, który zadebiutował na konsolach w styczniu i podbił błyskawicznie serca fanów. Wniosek – nie ta tematyka, czyli nie nasz biznes.
Jak się jednak okazuje, to nie takie proste, jakby się mogło wydawać. Twórcy zaznaczyli bowiem, że ich dziecko jest po trosze grą akcji, ale też w jakimś stopniu cRPG – i tak też ten tytuł był przedstawiany. Pada więc pytanie – co teraz i co z takim pasztetem należy zrobić? Wróżenie z fusów nie wchodzi w grę, bo nasz redakcyjny wróżbiarz dał nogę do Anglii na zmywak. Wyjście jest jedno i nie ma rady – trzeba samemu się przekonać w praniu.
I ujrzałem: oto biały koń, a siedzący na nim miał łuk. I dano mu wieniec, i wyruszył jako zwycięzca, by zwyciężać.
Fabuła "Darksiders", jak w każdym dobrym mordobiciu, zaczyna się od monstrualnego kataklizmu, wywracającego wszystko do góry nogami i tworzącego niezły bajzel, który nasz biedny bohater musi oczywiście posprzątać. Tyle tylko, że nasz heros nie jest takim pierwszym lepszym zabijaką i sroce spod ogona nie wypadł – w końcu to Wojna, jeden z czterech Jeźdźców Apokalipsy. Jak już się pewnie domyśliliście, tą katastrofą na skalę globalną i swoistym prologiem naszej przygody, jest prawdziwy Sąd Ostateczny (Ha! I co wy na to ateiści?). Ludzkość panikuje, anarchia zaczyna panować na świecie i generalnie ciężko się temu dziwić. W końcu nie na co dzień widzi się przez swoje okno bitwę anielskich zastępów z kohortami piekielnymi i wkurzonego, barczystego jegomościa z ogromnym mieczem, który uszczupla obie zwaśnione strony, jakby to były sześciolatki, a nie mityczne armie. Niby wszystko byłoby w porządku, kiedyś ten koniec musiał nadejść, ale… czegoś zabrakło, o czymś zapomniano. Hmmm…
No tak, nie złamano tych cholernych siedmiu pieczęci! Oznacza to tyle, że cały ten rozgardiasz nie powinien mieć w ogóle miejsca i powinniśmy się wciąż zajmować sprawą takiego „króla dopalaczy”, a nie Samaela latającego nad Manhattanem. Czasu jednak niestety nie cofniemy, więc winą za cały ten falstart i załamanie niezbędnej równowagi zostajemy obwinieni my. Po ostrej reprymendzie od przełożonych, zostajemy obdarci ze wszystkich swoich mocy i wysłani z powrotem na Ziemię, w celu wyjaśnienia tego nieporozumienia. Ślady prowadzą do pewnego potężnego demona, który zrobił z naszej planety swoje prywatne królestwo.
Niestety fabuła "Darksiders" to najsłabszy element tej gry. To typowa, przaśna i oklepana historyjka o zemście oraz odzyskiwaniu dawnej potęgi. Żadne niespodziewane i chwytające za serce zwroty akcji nam nie grożą, a całość jest przewidywalna aż do bólu. Bohaterowie również są jednowymiarowi, raz za razem rzucają teksty ociekające testosteronem i pełne patosu. Oczywiście, każdy dialog nie może się obejść bez marsowych min naszych rozmówców, a wszystko obowiązkowo musi być wypowiedziane przez zaciśnięte zęby. Jest kiepsko, ale czy to grzech? Niekoniecznie, w końcu to "slasher", a tutaj chodzi o to, aby nasz miecz był ciągle wilgotny od krwi nieprzyjaciół i zapełniał czyściec nowymi duszami. Nie chodzi o frapujące konwersacje (choć te oczywiście nigdy nie zaszkodzą), ale o dobrą rozpierduchę – cel jej jest mniej ważny. To trochę tak jak z wyjściem na piwo, każdy powód jest dobry, aby skoczyć na jednego "głębszego".
I wyszedł inny koń barwy ognia, a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali – i dano mu wielki miecz.
Skoro już wspomniałem o walce, to wypadałoby o niej coś napisać. Ta jest oczywiście niezwykle intensywna i smakowita, a sam system jest wyjątkowo intuicyjny. Nie trzeba być weteranem tego typu produkcji, aby się tutaj odnaleźć i nie ginąć na każdym rogu. Wszystko ogranicza się do dwóch-trzech przycisków i co ciekawe, nie oznacza to, że batalie są monotonne. Wojna zna sporo niecnych i widowiskowych sztuczek, które efektownie potrafią wybebeszyć naszych nieprzyjaciół. Nie potrzeba do tego wykonania arcyskomplikowanych combosów i wklepywania na pamięć odpowiednich regułek. Milusio.
Całkiem sympatyczną opcją jest również możliwość zadania przeciwnikowi efektownego "ciosu ostatecznego". Na czym to polega? Jeżeli odpowiednio nadszarpniemy zdrowie przeciwnika i znajdzie on się na skraju śmierci, nad jego głową pojawi się charakterystyczna ikonka. Wtedy wystarczy odpowiednio blisko podejść do takiego nieszczęśliwca i nacisnąć jeden przycisk, aby go szpetnie oraz widowiskowo wykończyć. Nienawidzę QTE i tego typu bajerów, więc z otwartymi ramionami przyjąłem łatwość i intuicyjność takiego brutalnego zakończenia sprawy w "Darksiders" – tak bardzo, że to była jedna z moich ulubionych opcji. Warto również wspomnieć o pewnej potężnej umiejętności, którą nabędziemy gdzieś koło połowy historii – możliwość metamorfozy w potężnego demona. Prawdziwy nieśmiertelny bydlak, który morduje wszystko w zasięgu swoich łapsk. Tyle tylko, że do przemiany potrzebna jest odpowiednia ilość punktów szału, a ten najłatwiej zdobyć wparowując w sam środek wrogiej hałastry i narażając się na spore obrażenia. Poza tym przemiana trwa ledwie kilka sekund – jeżeli nie użyjemy tego talentu w odpowiednim momencie i nie odżegnamy wtedy największego zagrożenia, to znajdziemy się w takim ciemnym oraz nieprzyjemnym miejscu, gdzie Słońce nie sięga.
Dziwić też nie może potężny i ciekawy arsenał Wojny. Podstawową bronią jest ogromny miecz, iskrzący się od run. Potem otrzymamy dostęp do kosy (zabójcza, gdy wróg postanowi nas otoczyć), rękawicy (sprawdza się na twardych i kilkumetrowych skurczybyków) oraz dwóch broni dystansowych – dysku i pistoletu. Każde narzędzie mordu ma swoje zalety oraz wady i jest zabójcze w walce z różnymi rodzajami przeciwników. Efektem tego jest to, że musimy być elastyczni w przypadku uzbrojenia i nie możemy przejść całej gry, używając np. tylko miecza. Nadmienić tez należy, że podczas naszych przygód znajdziemy mnóstwo specjalnych artefaktów (samoczynne ładowanie gniewu, większe obrażenia etc.), które możemy spokojnie zamontować do naszej broni.
Jeżeli chodzi o czary, to niestety twórcy się tutaj nie popisali. Te są tylko cztery i nie dość, że specjalnie nie pomagają w boju (bo są bzdurne), to jeszcze rzucenie zaklęcia na klawiaturze jest zwyczajnym wrzodem na pośladku. Oczywiście, jakoś czarować się da (szczególnie, jeżeli zmienimy odrobinę klawiszologię), ale szukanie i wciskanie kilku przycisków, w czasie gdy stoi przed nami wkurzony dziesięciometrowy demon oraz otacza nas jego horda sługusów, nie jest najlepszym pomysłem.
Jedną z namiastek cRPG są dusze, które pełnią tu rolę punktów doświadczenia. Te otrzymujemy oczywiście po zabójstwie przeciwników, ale także po odpowiednim zdemolowaniu otoczenia oraz po otworzeniu specjalnych skrzyń. Strasznie pazerny na niewinne duszyczki jest niejaki Vulgrim, którego można określić jako rodzaj demonicznego kupca. Możemy u niego wykupywać nowe umiejętności, ulepszać moc czarów, poznawać nowe techniki walki czy zwiększać obrażenia naszych broni. Usprawnień do wyboru jest trochę, choć nie nazwałbym tej listy mianem pokaźnej. No, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
I ujrzałem: oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta.
Skoro "Darksiders" należy do gatunku "slasherów", to można wyjść z założenia, że walka jest najważniejszym czynnikiem tej gry. Nic bardziej mylnego! Owszem, produkcja skupia się na potyczkach i wszystkich ich aspektach, jednak to nie na nich spędzisz najwięcej czasu, ale przy rozwiązywaniu łamigłówek. To właśnie one są najsmaczniejszym i najbardziej dopracowanym elementem debiutanckiego dzieła Vigil Games. Zagadek w grze jest od groma i są one naprawdę przemyślane, w czym pomaga nasz bogaty arsenał broni oraz nieszablonowych umiejętności (chronosfera, szybowanie za pomocą demonicznych skrzydeł). Prócz standardowego znalezienia drogi do dość ekstremalnych miejsc lub przesuwania dźwigni, są takie ciekawe smaczki, jak tworzenie portali czy zabawa z czasem. Co ciekawe, zagwozdki są znakomicie zbalansowane – nie wywołują one u nas uczucia frustracji czy uśmiechu politowania. Siłą rzeczy trzeba ruszyć szare komórki i często dokładnie zbadać dane pomieszczenie, aby znaleźć odpowiednią drogę do celu, przekonując się, że rozwiązanie nie było tak trudne czy niemożliwe, jak nam się wcześniej wydawało.
Oprawa audio-wizualna również zasługuje na uznanie. Grafika nęci oczy smakowitą, bajkową stylistyką, która aż zachęca do odkrywania zrujnowanego świata "Darksiders". Niestety patrząc przez pryzmat konkurencji, wypada co najwyżej średnio i niektórzy z pewnością będą tutaj kręcić nosem. Natomiast w przypadku oprawy dźwiękowej nie można mieć zastrzeżeń. Chóralne psalmy idealnie pasują do tego typu tytułu, natomiast za głosy odpowiada prawdziwa śmietanka, jeżeli chodzi o dubbing, m.in. Mark Hamill (znany większości społeczeństwa jako Luke Skywalker), Fred Tatasciore (Saren Arterius) czy Liam O'Brien (Illidan Stormrage).
…bo nadszedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać?
"Darksiders" naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Tytuł przez te dziewięć miesięcy nie zestarzał się ani trochę i wciąż wzbudza uznanie. Znakomite zagadki logiczne, świetny system walki, miła dla oka oprawa audio-wizualna. Tak, to musi się podobać, choć zdaję sobie z tego sprawę, że hardcorowi gracze, którzy ubóstwiają takie gry jak "Devil May Cry", będą niezadowoleni z pewnych uproszczeń i poziomu trudność rozgrywki. Jednakowoż ile produkcji tego gatunku pojawiło się na dyskach twardych naszych komputerów? Niewiele, a "Darksiders" to nie taki pierwszy lepszy szaraczek. Choć elementów cRPG jest tu jak na lekarstwo, to warto się tą produkcją zainteresować.
Jeżeli miałeś alergię na japońszczyznę oraz bezkompromisowość, jaką serwował nam Dante i spółka, to "Darksiders" jest tytułem dla ciebie. Wysmakowanym, efektownym i zachęcającym do dania drugiej szansy temu gatunkowi, jeżeli kiedyś go skreśliłeś. Pasjonatów nie trzeba zachęcać, bo oni i tak przywitają tę grę na „blaszakach” z otwartymi ramionami.
Dziękujemy firmie CDP za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Plusy
- Świetne łamigłówki
- Efektowny i efektywny system walki
- Bardzo dobra konwersja
- Oprawa audio-wizualna
- Długość rozgrywki
Minusy
- Oklepana ze wszystkich stron fabuła i nieciekawi bohaterowie
- Zaklęcia
- Elementów cRPG jest tu jednak jak na lekarstwo…
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz