Władca Pierścieni: Wojna na Północy

8 minut czytania

Pomimo bycia niereformowalnym fanatykiem wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z "Władcą Pierścieni", jakimś cudem ominęła mnie premiera "Wojny na Północy" w 2011 roku. Chęci zagrania w ów produkt nie podsyciła nawet ekranizacja "Hobbita". Gra pozostałaby dla mnie pewnie wieczną niewiadomą, gdybym absolutnym przypadkiem nie zgarnął jej za grosze, w którejś z biedronkowych promocji. Kupując grę, nic o niej tak na dobrą sprawę nie wiedziałem i nie byłem pewien, czego się po niej spodziewać. Doszedłem jednak do wniosku, że w najgorszym przypadku przynajmniej moją półeczkę wzbogaci całkiem ładna okładka i faktycznie, potwierdzam, jest czym oczy nacieszyć. Na wspomnianej półce gra swoje przeleżała, póki, prawdopodobnie na fali uniesienia związanej ze zbliżającą się premierą ostatniej części "Hobbita", nie postanowiłem jej w końcu ukończyć.

władca pierścieni: wojna na północy

Ponieważ moja wiedza na temat gry przed kupnem była niewielka, nie spodziewałem się więc, że "Wojna na Północy" to Action RPG, ze zdecydowanym naciskiem na akcję. Nigdy wcześniej nie miałem też przyjemności obcować z żadnym innym produktem Snowblind Studios, nie wiedziałem więc, że tego typu gry stanowią wizytówkę tej firmy. Hack & slash czy nie, jeśli gra jest naprawdę dobra, to nawet najbardziej bezmyślna rąbanka może dać sporo uciechy. I z takim też przekonaniem wkroczyłem w stary, dobry świat Śródziemia, żeby osobiście dowiedzieć się, jakie to problemy nękają Północ.

władca pierścieni: wojna na północy

Prawdopodobnie najważniejszym i najbardziej unikalnym aspektem "Wojny" jest jej przeznaczenie i nacisk na grę w co-opie. Oczywiście nic nie zmusza nas do gry z innymi; jeśli wolimy samotnie przemierzać północne rubieże, to nic nie stoi nam na przeszkodzie. Wtedy jednak może ominąć nas sporo frajdy, wynikającej ze współpracy z innymi graczami.

Multiplayer przeznaczony jest dla maksymalnie trzech osób i z tyluż postaci składa się nasza drużyna. Przypada nam w udziale wcielenie się w najbardziej "typowych" przedstawicieli trzech najważniejszych tolkienowskich ras. Mamy więc kopie Aragorna i Gimlego, czyli ludzkiego Strażnika Eradana i krasnoludzkiego obrońcę Farina. Prócz nich siłą swych zaklęć drużynę wspiera elficka uzdrowicielka Andriel. Widoczny jest tutaj, typowy chyba dla każdej gry MMO, podział postaci na klasyczne trzy typy – tanka (Farin), DPS-a (Eradan) i healera (Andriel), chociaż na dobrą sprawę można spróbować zmienić z góry wyznaczone role. Ja na ten przykład stwierdziłem, że mój Farin ma awersję do wszelkiego rodzaju tarcz i zamiast tego biegał z dwuręcznym toporem/młotem/mieczem kosząc wrogów aż miło.

władca pierścieni: wojna na północywładca pierścieni: wojna na północy

Tak się złożyło, że podczas mojej rozgrywki graliśmy tylko w dwie osoby, a w naszej nieskończonej mądrości kierowanie najważniejszej postaci, czyli uzdrowicielki, postanowiliśmy zostawić komputerowi. I, o dziwo, sztuczna inteligencja była na tyle dobra, że często to właśnie Andriel ratowała nasze godne politowania tyłki od pewnej zguby.

Mniej więcej 80% rozgrywki spędzimy na wesołym rozczłonkowywaniu ekipy Saurona, czasem wzbogaconego o całkiem efektowny, potęgowany dodatkowo przez użycie slow motion sposób. Wszechogarniającą rzeź przerywać będą okazjonalnie wizyty w Rivendell czy Bree, rozmowy z paroma występującymi w grze NPC-ami i łupienie złota poprzez impulsywne niszczenie wszelkiego rodzaju skrzynek i pojemników.

władca pierścieni: wojna na północy

Sam system walki nie jest być może przesadnie rewolucyjny, ale spełnia swoje zadanie. Finishery, zabójstwa dokonane we współpracy z innymi postaciami i zdolności specjalne, różne dla każdego z bohaterów, powodują, że starcia z wrogami odznaczają się wystarczającym poziomem widowiskowości, by skłonić gracza do kontynuowania rozwałki. Jeśli jednak system walki nie przypadnie nam szczególnie do gustu, to czeka przed nami długa i żmudna przeprawa przez hordy niewiele tak naprawdę różniących się od siebie Zielonych. Całe szczęście, od czasu do czasu natrafimy na swojej drodze trolla, przerośnięte pająki, upiory czy inne maszkary, które w jakimś stopniu uatrakcyjniają potyczki.

Teoretycznie przeciwników w większości przypadków da się po prostu "zaklikać" na śmierć. Czasem jednak zdarzają się wrogowie, którzy wymagają przynajmniej minimalnego planowania, taktyki i koordynacji, jak chociażby piekielnie szybcy uzbrojeni w dwie bronie Czarni Numenorejczycy, gotowi zjechać połowę paska zdrowia jednym ciągiem ataków, jeśli się ich uprzednio nie powstrzyma. Być może już się starzeję i refleks już nie ten co kiedyś, bo poziom trudności muszę uznać w większej mierze za zadowalający, a przynajmniej o niebo lepszy niż w przypadku wielu innych współczesnych gier. Nie jest to spacerek przez łąkę pełną kwiatów, co każdego oczekującego wyzwań gracza ucieszy.

władca pierścieni: wojna na północywładca pierścieni: wojna na północy

Porządny system ekwipunku to jeden ze znaków rozpoznawczych każdego szanującego się hack & slasha, i pod tym względem "Wojna na Północy" jednak trochę zawodzi. Może i bronie, i elementy uzbrojenia ładnie prezentują się na naszych postaciach, ale nie zmienia to faktu, że króluje wśród nich zbyt mała różnorodność. Zdecydowana większość przedmiotów różni się od siebie tylko wartością pancerza i ilością zadawanych obrażeń. Czasem znajdzie się takie cuda, jak dodatkowe obrażenia od żywiołów czy gniazda na klejnoty, i chociaż samych klejnotów jest kilka rodzajów, to całościowo system ekwipunku sprawia wrażenie niezbyt urozmaiconego, zwłaszcza jeśli się to porówna z klasykami gatunku pokroju "Diablo", gdzie jeden tylko przedmiot potrafił dawać kilka specjalnych profitów. Poza tym, cóż z tego, że w grze może i znajdują się bardziej ciekawe przedmioty, jeśli nigdy na nie trafimy? Przykładowo, przez całą grę raz zdobytego naszyjnika nie zmieniałem ani razu, z tej prostej przyczyny, iż żadnego innego po prostu nie dane było mi znaleźć! Jeśli nawet poszczęści nam się w wylosowanych skarbach, to jakąkolwiek chęć majstrowania ze zdobytymi przedmiotami skutecznie zabije niezwykle niewygodny i nieintuicyjny interfejs samego ekwipunku.

władca pierścieni: wojna na północy

Fabuła, jak w tego typu grach bywa, stanowi tylko wymówkę usprawiedliwiającą chęć bezstresowego zarzynania setek wrogów. Mając więc to na uwadze, tym bardziej muszę pochwalić autorów, że chciało im się stworzyć coś więcej niż tylko standardową opowieść o walce dobra ze złem. Nie jest to może coś specjalnie wybitnego, ale i tak wybija się raczej pozytywnie i nie ma tutaj profanacji świata kultowego "Władcy Pierścieni". Głównym celem gry jest niedopuszczenie do wybuchu tytułowej wojny na północy i zabezpieczenie tyłów Drużynie Pierścienia oraz umożliwienie jej w miarę komfortową podróż do Mordoru. Wszakże żaden z orków nie będzie mógł naprzykrzać się Drużynie, jeśli zostanie przez nas uprzednio zarżnięty, czyż nie?

Naszym głównym przeciwnikiem jest Agandaur, ludzki czarownik sprowadzony na złą drogę przez Mrocznego Pana i pełniący rolę jego prawej ręki oraz głównego dowódcy, przewodzącego atakom na Rivendell. I oczywiście nikt nie byłby w stanie pokrzyżować jego planów (wszakże wesoła gromadka z Aragornem na czele zajęta jest w tym czasie bieganiem po Morii), gdyby nie trójka naszych bohaterów, którzy absolutnym przypadkiem pojawiają się zawsze w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Nasza przygoda jest więc pewnego rodzaju dopowiedzeniem wydarzeń z "Władcy". Podczas gdy wszyscy ważni gracze zajęci są Wojną o Pierścień na południu, w Rohanie i Gondorze, nasi bohaterowie zapewniają bezpieczeństwo północy i odgrywają w całej historii równie ważną, choć zapomnianą w ogólnym rozrachunku rolę. W zasadzie czas wydarzeń "Wojny na Północy" pokrywa się idealnie z "Władcą Pierścieni". Nasza pierwsza przygoda zaczyna się przed przybyciem Froda do Bree (w zasadzie prawie się z nim mijamy), a nasze finałowe starcie rozgrywa się w tym samym czasie, w którym Pierścień Władzy ląduje w sercu Góry Przeznaczenia.

władca pierścieni: wojna na północy

Podczas swoich wędrówek zaprzyjaźnimy się z wieloma dobrze znanymi nam postaciami, jak Elrond czy Gandalf. Nawet swoim wyglądem (przynajmniej w zamierzeniach) przypominają aktorów wcielających się w ich role w filmach. Prócz starych znajomych poznamy też paru nowych przyjaciół. Spośród nich najważniejszy to wielki orzeł Beleram, pełniący rolę niejako czwartego członka zespołu, na którego wsparcie powietrzne (i transport!) możemy liczyć przez większą część gry. Niezwykle ważną, w każdym razie dla mnie, zaletą produkcji są dopieszczone niemal do granic możliwości dialogi. Naprawdę miłą odmianą po godzinnej przeprawie przez mur Zielonych jest posłuchanie pięknie deklamujących swoje kwestie Belerama czy Elronda, opowiadających o historii Śródziemia, Naturze Zła czy o innych tego typu fascynujących kwestiach. Na całe szczęście kierowani przez nas bohaterowie nie są tylko pozbawionymi osobowości workami miejscami i sami też potrafią rozmawiać oraz wygłaszać własne opinie. Owych dialogów nie jest być może zbyt wiele (bo siłą rzeczy NPC-ów przyjaźnie nastawionych do graczy spotkamy raczej tylko w miastach), jeśli jednak jacyś się znajdą, to to, co mają do powiedzenia, jest na ogół ciekawe i przedstawione w pasujący do realiów tego uniwersum sposób.

władca pierścieni: wojna na północy

Co się zaś sprawa tyczy Rzeczy Ważnych, czyli muzyki, to za oprawę dźwiękową produkcji odpowiada kompozytor Inon Zur, na którego talencie mogliśmy się już poznać chociażby w grach z serii "Dragon Age". Przed Zurem stanęło podobnie trudne zadanie, jak kiedyś przed Jeremym Soulem tworzącym muzykę do "Knights of the Old Republic". W obu przypadkach panowie starali się stworzyć muzykę, która bez najmniejszych przeszkód wpasowywałaby się również do ścieżek dźwiękowych ich filmowych odpowiedników. I ośmielę się stwierdzić, że Zur, zresztą tak samo jak Soule prawie dziesięć lat wcześniej, osiągnął tutaj sukces. Oczywiście oprawie brakuje poziomu epickości, do jakiego przyzwyczaił nas już Howard Shore, ale znajdziemy tutaj kilka naprawdę pozytywnie wyróżniających się kawałków, takich jak motyw przewodni gry czy muzyczka towarzysząca nam podczas odwiedzenia Nordinbadu. Ośmieliłbym się nawet stwierdzić, że niektóre z utworów, które tutaj usłyszymy, przebijają generalnie raczej średni soundtrack "Hobbita". Całość jest więc w większej mierze miła dla ucha i idealnie pasuje do świata Śródziemia. Brakuje jej jednak tego "czegoś", żeby można było łatwo zapamiętać i nucić poszczególne melodie już po zakończeniu rozgrywki.

Gra ma już parę lat i przeznaczona była raczej głównie na konsole, graficznie więc nie można się tutaj spodziewać większych rewelacji. Nie jest to na pewno poziom "Wiedźmina 2", ale mimo tego słaba optymalizacja i tak zmusiła mnie do obniżenia ustawień, przez co świat przedstawiony wyglądał jeszcze gorzej. Mimo braku graficznego szału, pozytywnie wyróżnia się kilka lokacji, jak śliczne (chociaż małe) Rivendell oraz jeszcze piękniejsza (i również filigranowa) krasnoludzka twierdza Nordinbad. Mimo że cały kompleks składa się zaledwie z dwóch pomieszczeń, korytarza i imponującej bramy wyjściowej (więc, eufemistycznie mówiąc, brakuje mu trochę do rozmachu takiego chociażby Orzammaru), to klimat, architektura, muzyka, jak i sam pomysł na lokację (krasnoludzkie miasto znajdujące się wokół podziemnego jeziora) nadrabiają skromne wykonanie. Całkiem klimatycznie wypadła też Mroczna Puszcza z chatką Radagasta i złowieszcze Carn Dûm.

władca pierścieni: wojna na północy

Podsumowując zatem moje przedhobbitowe rozważania na temat prawie trzyletniej (więc chyba już "wiekowej"?) gry. Jeśli ktoś jest fanem wszelkiej maści hack & slashów, byłby być może "Wojną na Północy" bardziej ode mnie zachwycony. Ja sam musiałem się raczej pogodzić z taką, a nie inną wizją gry i, początkowo z trudem, przyzwyczaić się do faktu, że czeka mnie tu głównie tłuczenie na wszelkie sposoby Zielonych. Dodatkowo, jeśli faktycznie mamy dwójkę znajomych chętnych z nami zagrać, wtedy ta gra ze średniej może nawet urosnąć do miana wybitnej i zapewnić nam wiele godzin wybornej zabawy. Nawet jednak ci bardziej zainteresowani warstwą fabularną i rozwojem postaci znajdą w niej parę fajnych, usprawiedliwiających zapoznanie się z tym tytułem, rzeczy.

władca pierścieni: wojna na północy

Jakoś tak się po prostu składa, że świat nie doczekał się ciągle prawdziwego RPG-a na licencji "Władcy Pierścieni". Myślę, że nie tylko ja, gdzieś tak od czasu premiery "Drużyny Pierścienia", z niecierpliwością oczekiwałem, aż Bioware czy inna Bethesda zabierze się za stworzenie pełnokrwistego i rozbudowanego RPG-a w świecie Śródziemia. Jak widać, do tej pory jeszcze się tego wiekopomnego wydarzenia nie doczekaliśmy. Z całą też pewnością "Wojna na Północy" nie zaspokaja apetytu w tej kwestii. Nie wspominając nieodżałowanej, skasowanej przez EA, a swego czasu świetnie się zapowiadającej "The White Council" i ponoć całkiem niezłego MMO, "Wojna" to chyba jedyny RPG w tym uniwersum, który chociażby stara się urzeczywistnić to marzenie i warto te dążenia docenić.

Cieszy też to, że ciągle powstają gry osadzone w tym świecie i że są one coraz lepsze, czego niedawny "Cień Mordoru" jest świetnym przykładem. Daje to bowiem nadzieję, że za ładnych parę lat, kiedy Jackson wpadnie na pomysł nakręcenia wieloodcinkowego serialu pt: "Silmarillion" i popyt na Śródziemie znów wzrośnie, to tym razem pojawi się ktoś odważny na tyle, że podejmie się tego ambitnego zadania. I w końcu, nieważne, czy po dwudziestu, czy po trzydziestu latach od premiery trylogii, będę mógł wesoło hasać po polach Pelennoru moim Hobbitem Wojownikiem na poziomie dwunastym. Piękna wizja, nieprawdaż?

Plusy
  • Klimat Śródziemia!
  • Dialogi
  • Muzyka
  • Świetny co-op
  • Nordinbad!
Minusy
  • Monotonia i dłużyzny
  • ZA MAŁO dialogów
  • ZA DUŻO walki
Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
7.67 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Gra przyzwoita, ale, jak mówi stare chińskie przysłowie- dupy nie urywa. Możliwość zagrania w co-opie niweluje wiele niedoskonałości produkcji, ale ten nie zawsze chce działać, jak należy- pomijam już fakt, że opcja split-screen jest niedostępna na PC (mimo że zrobienie z komputera konsoli TV i grania na dużym ekranie to jedynie kwestia kabelka HDMI w dzisiejszych czasach), a z połączeniem bywają problemy- dość powiedzieć, że czasami co ważniejszy checkpoint wyrzucało mnie z gry. No i dużo zależy od partnerów- mi trafił się niezwykle irytujący i nieporadny sidekick, przez którego gra dłużyła się i przykrzyła. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...