Tłusty Czwartek #86 – Sąsiedzi i alarmy przeciwporażowe

3 minuty czytania

Chciałabym dzisiaj wszystkich ostrzec. Przed czym? Przed roztargnieniem i, u niektórych, wrodzonym talentem do zbyt głębokiego zagłębiania się w swoje myśli. Właśnie to doprowadziło dzisiaj do tego, że moja mikrofalówka stanęła w płomieniach. Jak? Ano tak, że szykując na śniadanie owe płatki z polewą jogurtową, o których Wam wspominałam ostatnim razem, zapomniałam zalać mlekiem przed włożeniem do mikrofalówki. Następnie opuściłam kuchnię i poszłam pobawić się z kolejnym potencjalnie-pożaro-tworzącym obiektem – żelazkiem. Dziwne, że szybciej wyczarowałam ogień z mikrofalówki niż z żelazka (zawsze myślałam, że do nieprzeciętnego używania tego drugiego mam talent). Tym razem udało mi się nie zostawić dodatkowych wzorków na koszuli i, pewnie ktoś z Was mi nie uwierzy, ale nie zapomniałam odłączyć żelazka z gniazdka, gdy w panice biegłam do kuchni skąd zaczął dochodzić dym. Oczywiście, zmysłu węchu jestem kompletnie pozbawiona, bo poczułam smród palonego plastiku dopiero, gdy w kuchni było zupełnie czarno od dymu. Są pewne rzeczy, do których niektórzy z nas nie mają talentu i powinni się od nich trzymać z daleka. W moim przypadku są to niestety rzeczy raczej codziennego użytku, a jakoś nikt z otoczenia (choć staram się im wmówić, że to dla ich własnego bezpieczeństwa) nie chce dobrowolnie wykonywać za mnie tych czynności. Ech, mówię Wam...

Tlusty czwartek

Przejdźmy teraz do sedna. Raz udało mi się (to znaczy 'przypadkowo wywinęło') podpalić okap w kuchni. Normalnie, stanął sobie w metrowym płomieniu jakby nigdy nic. Z pootwieranych okien wali się na ulicę czarny dym, alarm w domu wyje, jak stary kogut, a sąsiedzi nic (a, cholera jasna, wiem, że byli w domu!). Dopiero po pół godziny udało mi się opanować sytuację i wyłączyć alarm – z domu dymiło się przez dobre dwie godziny jeszcze, a sąsiedzi nadal nic. W ogóle, ulica pełna mieszkańców, dom przy domie, a ludzie jak jacyś nie wiem twardziele, nic! Zero reakcji! Aż mnie kusiło, żeby im podpalić coś w tym cholernie wypielęgnowanym ogródku podczas przeprowadzki... Bez obaw, powstrzymałam się.

Co do alarmów przeciwpożarowych chciałam tylko zauważyć, że są jak sąsiedzi. Odzywają się wtedy, kiedy są zupełnie niepotrzebni. Zazwyczaj wtedy, kiedy zrobię sobie nieco bardziej przypieczonego tosta, albo zaparuję kuchnię gotując zupę, czyli wtedy, kiedy żadnego pożaru nie ma. Za to, kiedy ja w panice staram się ugasić pożar, to on wyje mi nad łbem jak dziki tylko dodając mi do stresu. Sąsiedzi tak samo. Jak mi się pali mi dom, to ani jednego nie widu nie słychu. Jak mi się pali mikrofalówka (co okazało się zupełnie prostsze do ugaszenia niż okap) to pojawia się piętnastu – jeden przedstawiciel na każde piętro budynku.

Ech... U Was też tak gorąco? U mnie dziś dobiło do 25 stopni, więc nie trudno było sąsiadom wkręcić wałek, że pożar był winą temperatury. Broń Boże, nie była to moja wina (inaczej musiałabym pokryć koszty nowej mikrofalówki, więc nikt nic nie mów!). W każdym razie, nasza redakcja przygotowała dla Was dziś parę ciekawostek, aby ugasić Wasze pragnienie. Tym czasem ja zmykam, bo chyba przypaliłam zupkę w proszku...

P.S Jeżeli nie chcecie musieć nigdy gasić palącego się okapu, a wierzcie mi jest to wyzwanie, to wyjmijcie frytki z zamrażarki nieco wcześniej i pozwólcie im się rozmrozić zanim wrzucicie je do gorącego oleju, który potem rozpryska wszędzie i... no cóż, podpala się na kuchence. A, i najważniejsze: nie gaście takiego pożaru wodą.

Komentarze

0
·
Mądry i życiowy tekst.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...