Sword Coast Legends

6 minut czytania

sword coast legends

Dawno, dawno temu, gdy byłem młody i przystojny, jedna marka rządziła gatunkiem cRPG. Dungeons&Dragons przez wiele lat zasiadało na tronie, a takie serie jak "Icewind Dale", "Baldur’s Gate" czy "Neverwinter Nights" zgarniały wszystko, co się dało: wysokie oceny recenzentów, miłość graczy i sprzedaż w ogromnej ilości egzemplarzy. Niestety po genialnym "Neverwinter Nights 2" i dodatkach, kiedy to marka powinna przyjąć pozycję niczym Krasnoludzki Obrońca i trwać niewzruszenie do końca świata, coś zaczęło się psuć. Roszady korporacyjne, błędne założenia mechaniki w kolejnych edycjach i w końcu brak hitu na miarę poprzedników sprawiły, że król stracił tron i musiał odejść w niepamięć ustępując miejsca "Dragon Age" lub "Mass Effect". Co prawda pojawiło się parę gier (np. "Dungeons&Dragons Online" – całkiem fajne, jeśli przełknie się mechanikę MMO), ale były to zwykłe Beretty dla marki, która potrzebowała Magnum .44. W 2015 n-Space i Digital Extremes postanowili wskrzesić władcę i wydać "Sword Coast Legends". Było to ryzykowne zagranie, zważywszy, że ten rok był niezwykle udany dla fanów cRPG. "Pillars of Eternity", "Wiedźmin 3", "Fallout 4" to tylko czubek góry lodowej. Jak w walce o powrót do władzy poradził sobie były król? Zapraszam do przeczytania recenzji.

sword coast legends

Niestety już samo uruchomienie gry nie jest miłym przeżyciem. Zanim ruszymy na Wybrzeże Mieczy, musimy założyć konto na stronie producenta. Rozumiem, że gra jest przeznaczona głównie do trybu multiplayer, ale to przesada wymagać rejestracji nawet do grania w trybie singleplayer. Na szczęście po przebrnięciu przez ten nonsens, motyw przewodni "The Burning Dawn" ukoił moje nerwy. Melodia brzmiąca jak połączenie utworów otwierających "Tron Bhaala" i "Dragon Age: Początek" wspaniale buduje klimat i daje nadzieję na świetną zabawę. Nie przeczuwając niczego złego, zacząłem tworzyć swojego bohatera... I zostałem niemile zaskoczony. Część licencji odpowiedzialna za klasy i rasy została przez producentów wykorzystana bardzo powierzchownie. Klasy to niezbędne minimum D&D, ba jest ich mniej niż w pierwszym Baldurze! Jak widać, Druid nie pasuje do dzisiejszych czasów i nie zasługuje na możliwość ratowania świata. A gdzie Barbarzyńca lub Mnich albo takie egzotyczne klasy jak Czarnoksiężnik i Szaman Dusz? Trochę lepiej prezentuje się sprawa ras. Co prawda też nie chciano wyjść poza niezbędne minimum (i przy okazji wywalono gnomy), ale przynajmniej każda rasa ma kilka podras (można nawet grać dodanym w ostatnim updacie drowem). Wybieramy też przeszłość naszego bohatera, jednak poza dodatkowymi punktami statystyk nie zyskujemy nic więcej (w "Pillars of Eternity" przeszłość naszego bohatera miała wpływ na dialogi). Po wymodelowaniu facjaty głównego bohatera w edytorze przypominającym miks NWN2 i DA1 gotowałem się do wyboru atutów i zaklęć... I znów zostałem niemile zaskoczony. Zamiast atutów mamy Dragon Ejdżowskie drzewka umiejętności i cooldowny! Tak samo uczy się zaklęć. Zapomnijcie o przeszukiwaniu każdej lokacji w poszukiwaniu zwoju wartego dodania do twojej księgi. Teraz zaklęcia rzuca się hurtowo po odczekaniu kilkudziesięciu sekund. I w porównaniu do talentów bojowych jest ich strasznie mało. Zmieniło to całkowicie taktykę gry klasami czarującymi. Już nie ma ostrożnego dobierania czarów i ich rzucania w odpowiednim momencie. Zamiast tego używa się wszystkiego, co się ma, a w sword coast legendsrazie problemów wycofuje do tyłu i czeka, aż cooldown się skończy. Nie wiedzieć też czemu, zaklęcia ofensywne są strasznie słabe. Byle goblin traci jedną trzecią życia od rozwiniętej na maksymalny poziom kuli ognia. Zmusza to magów do pakowania w kontrolę tłumu oraz wspierania swojej drużyny. n-Space! Digital Extremes! Nie idźcie tą drogą. Rozumiem, że chcieliście, aby SCL się sprzedało, ale to się nie uda, gdy gra będzie klonem MMO albo innego Dragon Ejdża. PoE wydane w tym roku jest bardziej D&D niż gra sygnowana oficjalną licencją.

Z wykrzywioną twarzą ruszyłem do dalszej przygody. No cóż, pierwsze kule ognia za płoty nie muszą być zawsze udane. Może później będzie lepiej? Jeżeli oglądaliście materiały przedpremierowe, to z pewnością wiecie, że cała fabuła kręci się wokół drowów i demonów. Może kojarzyć się ze świetnymi "Hordami Podmroku", ale jest to skojarzenie błędne. Poza głównymi założeniami cała historia ma inny, bardziej osobisty wymiar i złożona jest z kilku przeplatających się wątków (braterskiej miłości dwójki drowów, zaginionego artefaktu, zakonu mającego go odnaleźć oraz elfki szukającej odkupienia za swoje winy). Nasz bohater na początku jest zwykłem najemnikiem, członkiem gildii ochraniającej karawany w drodze do Luskan. Jak wiadomo, bycie głównym gierojem zwiększa występowanie nieszczęśliwych wypadków o 100%. Nasza karawana zostaje napadnięta, a banda świętych rycerzy twierdzi, że nasz heros sword coast legendsutrzymuje konszachty z demonami. Po zaaplikowaniu przeciwnikom uspokajającej ilości stali ruszamy do Luskan, aby znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania. Luskan, Luskan, Luskan. Zawsze, gdy czytałem o tym mieście, wyłaniał mi się obraz miasta gorszego od Gotham, w dodatku pozbawionego uszatego gościa w lateksowym wdzianku pilnującego porządku. W SCL jest to jednak miejsce całkiem sielskie. Poza jedną fajną sceną przy bramach miejskich (strażnik groził kobiecie śmiercią, jeśli nie da mu pieniędzy) miasto wygląda na całkiem bezpieczne i zadbane. Wszyscy się sobie kłaniają, wzajemnie pomagają, a pijaków nikt nie obrabowuje na ulicach. Ba, strażnicy zawsze chętnie służą pomocą. Jak widać, Neverwinter z zazdrości robi biednym Luskańczykom czarny PR, a oni nie mają się jak przed tym bronić. Samo miasto składa się z dwóch dzielnic, kanałów oraz sporej ilości pomniejszych lokacji, po których będziemy biegać wykonując całkiem zacną liczbę zadań pobocznych (lista misji przez większą część gry cały czas wyświetlała koło 6-7 pozycji, szkoda tylko że są to głównie zadania w stylu przynieś, podaj, zabij). Wracając do fabuły, jest ona solidna, ma parę zwrotów akcji, ale brakuje czegoś, co sprawi, że spadnie się z krzesła jak w przypadku "Maski Zdrajcy", a w dodatku wiele rzeczy można przewidzieć już na początku. Na plus można zaliczyć psychodeliczne sny głównego bohatera, które przechodzi się po skończeniu kolejnych rozdziałów.

sword coast legends sword coast legends

Im dłużej grałem, tym grymas na mojej twarzy coraz bardziej rozjaśniał się. Mimo że pokpiono sprawę klas i ras, w innych wypadkach spisano się wzorowo. Zwiedzimy kawał północy, na przykład Bagna Evermoore, knieję Neverwinter, Podmrok, Duergardzkie Miasto oraz spotkamy sporo znanych osób – m.in. będziemy walczyć ramię w ramię z Bregan D'aerthe. Lokacje z małych i ciasnych stawały się coraz większe, a walki przybrały na trudności, a we wszystkim towarzyszyli mi dzielni, dobrze napisani towarzysze... Wróć. Kompani cierpią na to samo, co reszta fabuły – pomysł był fajny, gorzej z wykonaniem. Większość dialogów z nimi jest strasznie sucha i w 90% ogranicza się do poznania ich przeszłości. W dodatku gra ma momentami strasznie dziwny voice acting. Ktoś może wytłumaczyć, czemu krasnale mówią cockneye, a Javen cedzi słowa, jakby siedział na sedesie z kosmicznym zatwardzeniem? Sytuacji nie ratują ich zadania. Kto liczył na epickie przygody w stylu BG2, zawiedzie się. O ile jest kilka dobrze zbudowanych i ciekawych (Larethatar, Brynn – wystąp), to w większości są krótkie i momentami dość głupie. Gdy poznacie przeszłość drużynowego nekromanty, uderzycie się dłonią w czoło. Na szczęście w walkach są całkiem zaradni, aż miło patrzeć na ich zgranie i odpowiedni dobór czarów w zależności od sytuacji.

sword coast legends sword coast legends

A właśnie, walka. Przeciwników siecze się całkiem miło, ale w większości potyczki są za łatwe. O ile AI kompanów jest świetne, to wrogowie często zachowują się jak debile. Czasami zaskoczą jakąś niespodziewaną akcją (kapłan wskrzesił poległego sprzymierzeńca), ale częściej idą jak barany na rzeź. Tak samo wygląda walka z bossami. Oprócz tego wytrzymałość przeciwników jest co najmniej dziwna. Moja czwartopoziomowa drużyna bez większych problemów zaszlachtowała licza, ale spotkany w chwilę później szkielet z tarczą wytrzymał dwie minuty ciągłego atakowania. To samo dotyczy finałowego starcia. Potężny demon wsparty jeszcze potężniejszym rytuałem okazał się zwykłym leszczem, a moja drużyna lała go jak Najmana. Biedak cały czas musiał się chować po kątach i mało brakowało, a zacząłby błagać moją drużyną o litość. Walka z pożeraczem umysłów dwa zadania wcześniej była o wiele trudniejsza i wymagała ode mnie znacznie lepszej koordynacji i taktyki.

Muzyka została napisana przez Inona Zura, co gwarantuje wysoki poziom i pełen profesjonalizm. Co prawda nie posiada epickiej mocy wgniatania jak ścieżka z "Icewind Dale 2", ale wpada w ucho i ładnie buduje klimat. Jedyne, czego nie rozumiem, to fakt, że gra wyglądająca jak dopieszczony graficznie "Neverwinter Nights 2" ma wymagania rekomendowane zbliżone do "Wiedźmina 3".

sword coast legends

Trudno mi ocenić "Sword Coast Legends". Przez cały czas widać, że twórcy się starali. Zadań jest dużo, tak samo z lokacjami. Mamy dziennik przypominający ten z "Planescape: Torment", opisujący spotkanych bohaterów, potwory lub lokacje. Jednak grze czegoś brakuje – mimo walki z demonami nie napotkałem epickości i rozmachu cechujących poprzednie gry ze świata Dungeons&Dragons, a niektóre założenia są po prostu błędne (vide drzewka umiejętności i cooldowny), ale... Licznik Steama pokazuje już 40 przegranych godzin i były to godziny bardzo przyjemne. Mimo licznych błędów oraz niedoróbek gra naprawdę mnie wciągnęła.

Plusy
  • Długa
  • Sporo lokacji
  • Fajny dziennik
  • Mimo pewnych uproszczeń mechanika daje radę
  • Muzyka
  • Klimatyczna
  • Po części dobre wykorzystania licencji D&D
  • Wciąga
Minusy
  • Towarzysze nie wykorzystują pełni swojego potencjału
  • Fabule brakuje epickości i urywającego głowę zwrotu akcji
  • Większość ekwipunku to bezwartościowe śmiecie
  • Mało ras i klas
  • Cooldowny oraz drzewka umiejętności
  • Na początku większość lokacji jest bezczelnie mała
  • Dziwny balans przeciwników
  • Finałowa walka zawodzi
Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
6.57 Średnia z 15 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Nie gram, nie grałem i grać nie będę. Co to znaczy ku...rde cooldown?!?! Drzewka umiejętności?!?! Gdzie jest mój respirator?
1
·
Używanie Google nie boli
0
·
Nie miałem na myśli, że nie wiem co to znaczy (I jakie to jest wnerwiające.... ach ME 2) ale że jakim cudem w DnD znalazły się cooldowny!?!
0
·
A to przepraszam, teraz rozumiem Wesołych świąt!
0
·
Z DA ten pomysl zaczerpnieto
0
·
Spoko, ale... w D&D? God, łaj?

Ps. Wesołych!
0
·
Kupiłem w promocjach na steam, dalem grze szanse... Mimo ze wiedzialem o drzewkach i cooldownach. Pogralem 30 minut i to juz na sile po 15. Nie liczyć na baldur's gate, czy never winter... A jak dla hack&slash jz lepiej wrocic do diablo czy grim down. Osobiście nie polecam. Kazdy może zagrac 2 h na steam i oddac w razie czego gra jest po prostu do dupy

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...