Kambion

6 minut czytania

Inkantacja dobiegła końca. W dotychczas lekko zacienionym pomieszczeniu rozbłysnęło nieziemskie światło, wypełniając każdy kąt niewielkiej sali czerwoną poświatą. Kiedy oślepiający blask trochę zelżał, pośrodku magicznego kręgu, znajdującego się w geometrycznym środku pomieszczenia, stała nowa sylwetka, wcześniej nieobecna pomiędzy kilkoma innymi. Widocznie odróżniała się ona od całej reszty zgromadzonych. Teraz bez problemu dało się dostrzec cóż to było za spotkanie. W pokoju stały trzy niskie ciemnoskóre osoby, odziane w długie szaty koloru czarnego z wyszytym na plecach subtelnym symbolem pająka. Drowy! I do tego magowie, którzy zajęci byli serią czarów mającą zmusić nowo przywołaną istotę do współpracy. Niespodziewanie drzwi do pomieszczenia rozwarły się gwałtownie, wpuszczając kolejnego osobnika odzianego bardzo podobnie do reszty, choć wydawało się, jakby jego szata była nieco bogatsza niż pozostałych.

- Zobaczmy efekty waszej pra... – mężczyzna raptownie przerwał. – CZY WY JESTEŚCIE NIEDOROZWINIĘCI?! Kazałem wam przyzwać Glabrezu! A TO COŚ nawet nie jest w pełni demonem! – wyraźnie podenerwowany drow miotał się po pomieszczeniu, wyrzucając z siebie przekleństwa w stronę każdego z magów. Nie oszczędził także przybysza z innego planu. Właśnie te kilka słów, adresowanych do stojącej w magicznym kręgu istoty, spowodowało, iż poruszyła się ona niespokojnie. Teraz dopiero dało się dokładnie dostrzec jej twarz. Delikatne elfie rysy były okropnie wypaczone przez jej demoniczne dziedzictwo. Przystojna twarz elfa miała czerwony kolor i pokryta była demonicznymi naroślami. Ze skroni wyrastały dwa niewielkie rogi, delikatnie zakrzywione w przód. Półdemon potrząsnął głową.

- Uzzathrab ist eakserc. Czego żądacie, pierwszaki? – odezwał się z lekką kpiną w głosie kambion.

- Odeślijcie tego bękarta z powrotem do Otchłani! – krzyknął mentor nieszczęsnych przywoływaczy i opuścił pospiesznie salę trzaskając drzwiami.

- Co z nim zrobimy? Chyba nie odeślemy czegoś, co może nam się przydać?

- Zamknijmy go w klatce. Będzie dobrze służył jako materiał do badań.

- A co z Mentorem? Jak się dowie, że nie odesłaliśmy tego z powrotem do Otchłani, obedrze nas ze skóry.

- Nie musi wiedzieć.

Rozmowa pomiędzy dwoma przywoływaczami trwała jeszcze przez kilka minut, kiedy to decydowali, że wsadzą istotę w magiczną klatkę i będą testować na niej swoje eliksiry. Trzeci z magów nie odezwał się ani słowem, przysłuchując się uważnie swym dwóm współpracownikom. Podszedł do samej granicy więżącego demona kręgu i zaczął z zaciekawieniem przyglądać się przywołanej przez nich istocie. Zresztą z wzajemnością. Kambion spoglądał nań także. Po kilku chwilach badania się nawzajem wzrokiem, mroczny elf odwrócił się do swych współpracowników.

- On idzie ze mną. – Stwierdził i szybkim ruchem ręki przerwał magiczny krąg. Z przerażającym rykiem kambion wyskoczył ze swego dotychczasowego więzienia i rzucił się na dwóch nieszczęsnych magów. Po chwili dwa trupy leżały na kamiennej podłodze sali. Jeden miał urwaną głowę, która gdzieś zniknęła, zaś drugi, widoczną dziurę w klatce piersiowej. Kambion z szyderczym uśmiechem wpatrywał się w swojego wyzwoliciela. Drow pokiwał głową z uznaniem.

- Sto lat służby i pozwolę ci wyjść na powierzchnię siać zamęt i zniszczenie. Oczywiście otrzymasz wynagrodzenie za swą pracę. – Kambion podrapał się szponiastą łapą po brodzie. Mógłby spróbować zabić drowa, choć jego pewność siebie oraz wręcz bijąca aura mocy odwodziły go od tego. Zamiast zaatakować, mieszaniec przytaknął. Czymże było 100 lat dla kambiona, którego, choć tylko w połowie był demonem, długość życia liczono w tysiącach lat. Poza tym pozostawała jeszcze kwestia tego, gdzie się znajduje. Podczas walki odkrył, że jego zdolność teleportacji została mocno ograniczona, więc mógł przypuszczać, że wkrótce całkowicie zniknie na tym pierwszym planie materialnym.

Drow wyciągnął niewielki rytualny sztylet z pochwy na przedramieniu. Pokazał go dokładnie półdemonowi, po czym szybkim ruchem naciął wierzch dłoni. Kilka kropel krwi upadło na podłogę. Mag podał broń kambionowi, który wykonał dokładnie to samo. Pakt został zawarty.

***

- Ma służba dobiega końca, Rayver! – warknęła postać siedząca na miękkim, wyściełanym fotelu. W przeciwnym rogu sali krzątał się drow w sile wieku. Długie całkowicie białe włosy spięte miał w kitę, by nie przeszkadzały mu przy mieszaniu składników eliksiru.

- Wszystko jest przygotowane do twojej... do naszej podróży na Powierzchnię.

Kambion widocznie skrzywił się słysząc te słowa.

- Naszej? Obiecałeś mi wolność drowie! – warknął podnosząc się z fotela.

- Ależ nie zamierzam cię dalej więzić. – syknął podstępnie mag. – Chcę wykorzystać cię jako moją przepustkę na powierzchnię. Kiedy wydostaniemy się z Podmroku, pozwolę ci udać się gdzie ci się tylko podoba. Odsuń się. – drow zaczął inkantować zaklęcie mające nadać moc, zawartym w dwóch fiolkach, eliksirom. Płyny rozjarzyły się błękitnym światłem.

- Gotowe! – oznajmił z nieskrywanym zadowoleniem. – Te eliksiry pozwolą nam przybrać niewidzialną formę aż do opuszczenia Podmroku.

- Niewidzialność? A co z infrawizją? Brak widocznej formy nie uchroni nas przed potworami z tuneli. Myślałem, że masz zamiar nas teleportować na powierzchnię.

- Zamilcz głupcze! Magia drowów działa niepewnie na powierzchni. Nie zaryzykowałbym teleportacji. Przeniosę nas poza obręb miasta. Stamtąd udamy się pieszo. Eliksiry nie pozwolą nas dojrzeć nawet przez spektrum podczerwieni. – elf podał fiolkę swemu rogatemu słudze. – Przygotuj się. – Mroczny rozpoczął inkantację złożonego zaklęcia mającego przenieść ich poza obręb miasta. Po długiej chwili oboje zniknęli z pomieszczenia.

***

Kilka kilometrów od miasta drowów, w okolicy jednego z wielu wejść do Podmroku.

Hakowa poczwara pochyliła się nad ciałem martwego goblina. Wielkie łapsko pokryte grubym chitynowym pancerzem rozerwało brzuch zielonoskórego. Ostry dziób wdarł się w jego trzewia, wyrywając co smaczniejsze kąski. Nagle poczwara wyprostowała się, gdy jej nadzwyczaj bystry słuch wyłapał jakiś odgłos nieopodal. Cichy trzask i jakby dźwięk zasysanego powietrza. Potwór odwrócił się tylko po to, by dostrzec lecącą w jego stronę kulę ognia. Zaraz za kulą pomknęła błyskawica. Oba zaklęcia trafiły zaskoczoną poczwarę prosto w pierś, posyłając martwą na kamienne podłoże. Kiedy pył opadł, napastników już nie było widać.

Zakapturzona para wędrowała ciemnym tunelem, delikatnie wznoszącym się ku górze. Ich kroki nie wydawały nawet najmniejszego odgłosu, jakby magicznie rzucono zaklęcie ciszy tłumiło wszystkie dźwięki. Kilkugodzinny marsz zaprowadził mroczną parę do, jak się wydawało, ślepej uliczki. Przed nimi nie było nic poza litą skałą.

- Rayver! Mówiłeś, że prowadzisz nas do wyjścia! – krzyknęła jedna z postaci. – A tutaj? Nic tylko skała. Ciesz się, że nasz kontrakt jeszcze obowiązuje... jeszcze tylko kilka godzin!

- Milcz, głupcze! – druga z postaci machnęła ręką nawet nie racząc spojrzeć na swego towarzysza. Wyciągnęła spod płaszcza kamień. W spektrum podczerwieni wyglądał na całkowicie czarny. Takąż samą barwę miał w zwykłym świetle. Zakapturzony przyłożył go do ściany, przed którą stali. Przez dobre kilka sekund nic się nie działo. Jego towarzysz zaczął się niecierpliwić. Nagle kamienna ściana zniknęła... wraz z kamieniem trzymanym przez pierwszego. Stali teraz przed wejściem do niewielkiej groty. Przy końcu skalnego pomieszczenia dało się dostrzec blask światła. Światła słonecznego.

- Nareszcie! – zawył jeden z nich, odrzucając kaptur z twarzy. Oczom drugiego ukazały się delikatne, przystojne rysy elfa... spaczone demoniczną krwią jednego z jego rodziców. Półdemon biegiem rzucił się w stronę, z której dobiegało nikłe światło. Jego towarzysz także odrzucił kaptur i podążył za nim, jednak dużo ostrożniej. Oboje znaleźli się na wysoko zawieszonej półce skalnej.

- Nareszcie WOLNY! – Tak jak nasza umowa zakładała. STO lat służby i wyprowadzenie na powierzchnię. – Kambion żwawym krokiem ruszył w dół wąskiej ścieżki. Wreszcie miał na tyle miejsca, by móc rozłożyć swe skrzydła o rozpiętości prawie 2 metrów każde.

- Tas'lor! Twoja zapłata! – Krzyknął za szykującym się do lotu kambionem drow. Półdemon odwrócił się gwałtownie. Jednak jedyne co zobaczył, to pędząca w jego stronę kula kwasu. Instynktownie zasłonił się swymi skrzydłami. Wiedział, czym ugodził go mag. Zaklęcie wywołujące kulę wypełnioną kwasem lecącą bezbłędnie w przeciwnika, jakiegokolwiek by nie zrobił uniku. Czar ugodził prosto w skrzydła Tas'lora. Nie było zmiłuj. Paląca ciecz wżerała się głęboko w tkanki, niszcząc je doszczętnie. Kambion rycząc z bólu rzucił się prosto na maga. Drow nie przewidział, że półdemon przeżyje tak potężny atak. Stwór z otchłani dopadł do maga kopiąc, szarpiący, gryząc i rozdzierając wydarł z czarnoskórego życie.

Kambion padł na kolana. Jego mocarne, wielkie skrzydła, jego duma, zostały prawie całkowicie spalone. Pozostałe kikuty nie nadawały się już do niczego. Obolały, z poważnymi ranami zaczął przeszukiwać ekwipunek martwego maga. Znalazł to czego szukał. Kilka eliksirów leczących. Pospiesznie odkorkował fiolkę i wlał w siebie całą jej zawartość. Poczuł mrowienie w ciele. Tas odkorkował kolejną z fiolek i tę także opróżnił. Teraz poczuł palący, ostry ból w kikutach, jakie pozostały mu po skrzydłach. Rany zaczęły się powoli zasklepiać. Wyrzucając z siebie serię przekleństw półelf-półdemon podniósł się na nogi. Z jego skrzydeł nie pozostało nic więcej, jak zakrwawione dziesięciocentymetrowe kikuty. Ze wzbierającą złością kopnął z całej siły truchło mrocznego elfa, które ześlizgnęło się ze skarpy i runęło w dół.

Ocena użytkowników
9.75 Średnia z 6 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Cóż niezłe... więcej bardzo dobre, podobnie jak w większości przypadków zostawia w kiepskim momencie. Mam nadzieję na dalszy ciąg.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...