Miasteczko Salem

3 minuty czytania

okładka, miasteczko salem

Stephen King nazywany jest królem horroru nie tylko dzięki odpowiedniemu nazwisku. Bogaty dorobek literacki i rzesza fanów na świecie świadczą o sobie same. Przyznam szczerze, że dopiero zacząłem zapoznawać się z dorobkiem tego pisarza. Przeczytałem "Joyland", "Lśnienie" i część "Mrocznej Wieży". Zatrzymałem się w momencie, gdy dowiedziałem się, że "Wilki z Calla" zawierają elementy zdradzające część fabuły "Miasteczka Salem". Nie chcąc zepsuć sobie przygody z książką, postanowiłem zabrać się za jedną z pierwszych powieści Kinga. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tego, na co natknąłem się podczas lektury. Po raz kolejny Amerykanin zdołał mnie zaskoczyć wszechstronnością oraz niezliczoną liczbą pomysłów – i to można zauważyć już od początku jego kariery. O czym więc traktuje ta książka?

Jerusalem to malutka mieścina, w której każdy zna każdego. Wygląda niepozornie, jak tysiące innych miejscowości, które turyści mijają podczas swojej podróży autem, nie poświęcając im więcej niż jednego rzutu okiem. Właśnie tutaj po latach wraca pisarz Ben Mears, mając nadzieję na znalezienie nowego tematu na kolejną powieść oraz odnalezienie utraconego szczęścia. Jego inspiracją staje się tzw. Dom Marstenów – już w dzieciństwie Bena mówiono, że jest nawiedzony. Właśnie wtedy zobaczył w nim okropności, jakie nie powinny istnieć, i odcisnęło to na nim trwałe piętno. Wraz z powrotem Mearsa do Salem, Dom Marstenów zostaje wynajęty przez dwóch dziwnych osobników – Richarda Strakera i Kurta Barlowa. Po pewnym czasie w miasteczku zaczynają dziać się osobliwe rzeczy – ludzie zapadają na przypominającą białaczkę chorobę czy ktoś wiesza psa na ogrodzeniu złomowiska. Zdarza się – można by powiedzieć. Problem zaczyna się w momencie, gdy z kostnicy zaczynają znikać świeże zwłoki.

Początek książki czyta się trudno. Przez wiele stron praktycznie nic się nie dzieje, atmosfera jest bardzo senna, a ponadto zostajemy zarzuceni mnóstwem nazwisk bohaterów. Szczególnie to ostatnie sprawiło, że czytałem po parę stron i odkładałem lekturę na później. Najgorsze jest to, że później trzeba wracać parę rozdziałów, żeby sobie przypomnieć, kim jest opisywana osoba. W pewnym momencie poznawałem tylko najbliższych Benowi ludzi, natomiast nie chciało mi się sprawdzać poszczególnych postaci. Doprowadzało to nie tylko do frustracji, ale również czerpania mniejszej przyjemności z fabuły. Na szczęście z czasem to się zmienia – w końcu rozpoznajemy niektórych bohaterów, a i akcja skupia się tylko na garstce, sporadycznie opowiadając o kimś z pobocznego wątku. I nagle powieść zaczyna wciągać.

Paradoksalnie w drugiej połowie książki doceniłem pracę, jaką King wykonał na początku. Trudno było przez to przebrnąć, ale nie da się ukryć, że doskonale pokazał pewną małomiasteczkowość. Wszyscy się znają, a starsze, wścibskie panie łypią zza firanek i przeciążają linie telefoniczne, w związku z czym plotki rozchodzą się błyskawicznie. Opis codziennego życia poszczególnych mieszkańców był konieczny, żebyśmy dowiedzieli się, że prawie każdy ma coś za uszami. Czułem się, jakbym oglądał "Miasteczko Twin Peaks" – senna, spokojna miejscowość, której osadnicy mają wiele sekretów, tylko czekających na odkrycie. Leniwa atmosfera także buduje klimat – nasza czujność jest uśpiona, po czym napięcie zaczyna niezauważalnie wzrastać, tak że w punkcie kulminacyjnym jesteśmy zaskoczeni rozwojem wydarzeń.

miasteczko salem

Muszę przyznać, że próba wystraszenia czytelnika wyszła Kingowi wspaniale. Nie jest to może taki strach, że boimy zgasić się światło po zmierzchu, ale czujemy podniecenie, a serce minimalnie przyspiesza pracę. Osiągnął to na pewno dzięki temu, że późno poznajemy antagonistę naszych bohaterów i przez dłuższy czas możemy jedynie snuć przypuszczenia co do jego tożsamości. Pisarz również zdaje się doskonale zdawać sobie sprawę z powszechnych w społeczeństwie lęków i wykorzystuje je bez pudła. Wie, jak pokierować bohaterami, żebyśmy bali się o ich życie i w związku z tym czuli niepokój o ich dalsze losy. Bardzo mnie ucieszyło, że Amerykanin nie oszczędza nikogo – dosłownie wszyscy mogą paść ofiarami czającego się w Salem zła. Nie ma płaszcza ochronnego dla protagonistów czy pobocznych postaci, które obdarzyliśmy jakąś szczególną sympatią. Właśnie dlatego obawa o Bena i jego przyjaciół staje się prawdziwsza.

"Miasteczko Salem" to dobra powieść, która – przy całym szacunku do doskonale ukazanej małomiasteczkowości – jest zbyt mocno rozwleczona, szczególnie w początkowych rozdziałach. Fani wartkiej, wciągającej od pierwszej strony akcji będą zawiedzeni, natomiast ci, którzy lubią stopniowo budowaną atmosferę i późne odkrywanie kart, poczują się jak w domu. O popularności książki świadczą na pewno dwa filmy, nakręcone na jej podstawie – z 1979 roku, wraz z kontynuacją ("Powrót do miasteczka Salem") z 1987 roku i wersja z 2004 roku z Robem Lowe w roli głównej. Reżyserów, jak i fanów ujęła z pewnością jedna rzecz – Jerusalem już było przerażające, zanim faktycznie pojawiło się w nim zło wcielone. Cóż tu więcej pisać – polecam. Sam mogę w końcu sięgnąć bez oporów po "Wilki z Calla".

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8.36 Średnia z 7 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...