X-Men: Bitwa atomu

3 minuty czytania

X-Men: Bitwa Atomu

Przed twórcami "Bitwy Atomu" stało trudne zadanie. Mieli stworzyć historię z okazji półwiecza X-Men. Możliwe były dwie drogi – zrealizowanie czegoś ambitnego i wymagającego albo typowo rozrywkowego. Postawiono na drugi wariant, łatwiejszy, ale nadal nastręczający pewne problemy, ponieważ opowieść należało powiązać z aktualnymi losami superbohaterów w taki sposób, żeby nowy czytelnik nie musiał ich znać. Efekt jest całkiem przyzwoity.

Rzeczywiście lektura wcześniejszych perypetii X-Men nie stanowi konieczności. Jedynie na początku można być trochę skołowanym tym, co się do tej pory działo w świecie mutantów, ale z czasem wszystko staje się jasne i nic nie przeszkadza w cieszeniu się komiksem – przynajmniej jeśli przymknie się oko na niedociągnięcia. Nie jest to wcale trudne, bo chaotyczna fabuła dość szybko pobudza ciekawość i zaczyna wciągać.

Pomysł na historię trochę przypomina "Wojnę domową", ponieważ – podobnie jak w niej – dochodzi do rozłamu, tylko że w recenzowanym komiksie ogranicza się on do mutantów. Do konfliktów między nimi dorzucono obawę o przyszłość X-Men, która wiąże się z konsekwencjami podróży w czasie i wpływaniem na wydarzenia. Nie warto jednak zastanawiać się, czy prowadzone rozmyślenia i motywacje postaci mają jakiś sens, bo są dość umowne i nie zawsze przekonują. "Bitwa Atomu" ma dawać frajdę, co się jej udaje, ale bywa przy tym naiwna i szablonowa. Przykład – bohaterowie się pokłócili, więc ktoś im ucieka, bezczelnie kradnąc ich pojazd znajdujący się parę kroków dalej.

Problemem komiksu jest także liczba postaci. Pojawia się tu tyle drużyn, w skład których wchodzi przynajmniej parę sylwetek, że w konsekwencji nie każdy dostaje odpowiednią ilość czasu. Wręcz ma się wrażenie, iż niektórzy milczą na życzenie twórców, a nie z powodu braku czegoś do powiedzenia. O motywacjach już wyżej wspominałem – są momenty, gdy zachowanie bohaterów jest za słabo uargumentowane albo konflikty wydają się sztuczne. Pod tym względem "Wojna domowa" okazuje się dużo lepsza.

X-Men: Bitwa Atomu

Scenarzyści mieli jednak pomysły, żeby te niedoskonałości może nie tyle ukryć, co zmniejszyć ich znaczenie. Zapełnili "Bitwę Atomu" spektakularnymi potyczkami, a ponadto wykazali się sprawnym potęgowaniem napięcia i patosu, zarówno samymi starciami i obecnością znanych charakterów (Deadpoola czy Wolverine'a), jak i wzniosłymi dialogami. Pamiętali o okresowo występujących żartach na rozluźnienie. Znaleźli również miejsce na tajemnice i intrygę, które od początku wywołują zainteresowanie oraz skutkują niespodziankami.

Dzieje się dużo, a akcja nie zwalnia nawet na chwilę, co jest ważne, skoro komiks liczy prawie dwieście pięćdziesiąt stron. Ilustracje prezentują się widowiskowo i w żadnym momencie ich jakość nie spada. Ogólnie jest bardzo kolorowo, trafia się parę wyróżniających plansz, scenerie mają klimat (szczególnie te z przyszłości), natomiast walki są dynamiczne. Niestety czasem widać uproszczenia lub brak staranności, które mogą wynikać z pośpiechu. Cierpią na tym głównie twarze postaci. Z uwagi na rzadkość tego zajścia wpływa on minimalnie na odbiór całości.

X-Men: Bitwa AtomuX-Men: Bitwa Atomu

"Bitwa Atomu" zapewnia niezobowiązującą i lekką rozrywkę, chwilami zabawną i nieustannie interesującą z satysfakcjonującym finałem, który nie zamyka wszystkich wątków, ale ten najważniejszy już tak. To tytuł, w którego przypadku serce mówi "ale było fajnie!", natomiast rozum krzyczy, żeby zwrócić baczniejszą uwagę na scenariuszowe niedociągnięcia. Wygrywa jednak serce, dlatego jeśli ktoś lubi komiksy wypełnione po brzegi szybką akcją, rozróbą i zwrotami zdarzeń, to powinien dobrze się bawić.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
6.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...