Green Arrow: Szmaragdowy banita

3 minuty czytania

green arrow: szmaragdowy banita

Czy bohater zawsze musi być postacią jednoznacznie pozytywną? Twórcy komiksów zdają się twierdzić, że nie – bo jak czytelnik miałby utożsamiać się z kimś, kto nie ma wad i nie popełnia nawet najmniejszych błędów? Dwa największe wydawnictwa komiksowe mają swoich bohaterów – nie-bohaterów, nieperfekcyjnych herosów, którzy starają się wywalczyć odpowiedni porządek świata, czasami lekceważąc zasady, których powinni przestrzegać obywatele.

Wśród postaci wypromowanych na kartach Marvela takim nieidealnym ideałem jest Deadpool, którego cechami rozpoznawczymi są niewyparzony język i brak poprawności w działaniu. Z kolei po stronie wydawnictwa DC postać Green Arrowa jest jedną z tych łamiących reguły i umykających stereotypowi superbohatera. Chociaż trzeba jednocześnie przyznać, że w poświęconym mu komiksie raczej nie będzie zbyt wielu powodów do śmiechu.

Mieszkańcy Seattle różnie oceniają Green Arrowa. Niektórzy go kochają, inni szczerze nienawidzą i właściwie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nagle ktoś zaczyna mordować niewinnych obywateli, a policja stawia sobie za cel złapanie i ukaranie Arrowa, który jej zdaniem jest głównym podejrzanym. Okazuje się, że ktoś za wszelką cenę chce zniszczyć Green Arrowa, a przy okazji pogrzebać jego reputację i dlatego używa strzał łudząco podobnych do tych należących do Olivera. Jakby tego było mało, młody Queen próbuje poukładać sobie życie, po tym, jak jego rodzinny majątek przepadł, a młodsza siostra zaginęła. Na szczęście zawsze może liczyć na pomoc Black Canary, z którą zamiast wieczornych kolacji przy świecach zalicza wieczorne biegi po mieście w poszukiwaniu prawdziwego mordercy, jednocześnie starając się nie dać złapać policji.

green arrow: szmaragdowy banitagreen arrow: szmaragdowy banita

"Green Arrow 3. Szmaragdowy banita" nie jest typem komiksu z głębszym przesłaniem, które zmusi czytelnika do refleksji nad wyznaczeniem granic działań człowieka albo pozwoli odpowiedzieć na pytanie, czy jednostka może samowolnie uważać się za ważniejszą od reguł przestrzeganych przez resztę społeczeństwa. To raczej komiksowy odpowiednik dobrego filmu sensacyjnego, który trzyma w napięciu od początku do końca, ale nie spędza nam snu z powiek po powrocie z seansu.

W "Szmaragdowym banicie" było kilka momentów, które mogły stanowić wstęp do bardziej ambitnych rozważań, jak chociażby powrót Emiko czy ostatnia rozmowa Arrowa z komendantem Westbergiem. Niestety powrót młodszej siostry, która przyjęła pseudonim Red Arrow i chce działać u boku brata, kończy się na językowych przepychankach między rodzeństwem i kilku starciach, z których na szczęście oboje wychodzą obronną ręką. Jest to jednak ciekawy zabieg fabularny, bo zawsze miło wiedzieć, że nawet superbohater ma denerwującą młodszą siostrzyczkę, pragnącą postawić na swoim i pokazać wszystkim, jaka jest dorosła i samodzielna.

Z kolei podczas rozmowy z kapitanem Westbergiem Green Arrow zostaje po raz pierwszy pokazany jako ktoś, kto potrafi docenić stróżów prawa (przynajmniej jednego z nich), a nawet poprosić o pomoc. Dzięki temu staje się trochę mniej postacią będącą poza nawiasem społeczeństwa, zaś bardziej jego integralnym elementem – nawet jeśli nie do końca typowym.

green arrow: szmaragdowy banita

Najnowszy komiks o przygodach Zielonego Łucznika nie jest pozycją wpływającą na światopogląd, lecz spełnia wszystkie cechy komiksu czytanego dla rozrywki. Akcja trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny, twórcy przerywają ją w najciekawszym momencie informacją o rozpoczęciu kolejnej części, dzięki czemu nie można się powstrzymać, żeby nie przewrócić kartki i nie czytać dalej.

Ogromnym atutem tego tomu przygód Arrowa są również ilustracje. Otto Schmidt. potrafi umiejętnie ukazać pęd bohatera i jego strzał, a sposób zaprezentowania wydarzeń na stadionie to majstersztyk zarówno fabularny, jak i rysunkowy. Jednocześnie świetnie została dobrana kolorystyka: od szarości Seattle, przez zieleń kryjówki Arrowa, aż do rudo-czerwonego otoczenia Nathana Domini, którego nie sposób nie skojarzyć z ogniem piekielnym. Wszystko to sprawia, że "Szmaragdowego banitę" czyta się jednym tchem z wypiekami na twarzy.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7.5
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...