Hobbit: Pustkowie Smauga

6 minut czytania

Nie podobała mi się "Niezwykła Podróż" i rok temu wyszedłem z sali kinowej niemożebnie rozczarowany. Tak, przyznam szczerze, że to dość przewrotny oraz arogancki wstęp do tekstu rozwodzącego się nad poziomem drugiej części "Hobbita", lecz natura moja taka, aby wszystkie nieścisłości wyjaśniać na początku, gdyż dzięki temu można łatwo uniknąć zbędnych nieporozumień. W końcu gorąca krew i kawaleryjska fantazja to nierozłączne cechy naszego narodu, a lepiej ugasić je dobrym trunkiem – nie przy pomocy szabelki, do której ręce zawsze świerzbią.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Na czym to ja skończyłem... ach, tak! Zgadza się, w przeciwieństwie do moich doskonałych kolegów redakcyjnych, daleki byłem od piania z zachwytu czy tworzenia peanów na cześć Petera Jacksona. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że "Hobbit" i "Władca Pierścieni" to powieści charakteryzujące się inną naturą. Spodziewałem się, że mroczniejsze oraz batalistyczne klimaty zostaną zastąpione przaśną baśniowością, a także pewnym przekoloryzowaniem faktów – elementami nierozerwalnie połączonymi ze snuciem gawęd przy ognisku, gdzie przerysowanie jest totalnie na miejscu. Heroiczni protagoniści, którzy plują w twarz legendarnemu złu i wyruszają w bezgranicznie romantyczną podróż, łamiąc przy tym wszystkie prawa fizyki, prawdopodobieństwa oraz logiki? Okey, taka konwencja. Jak najbardziej ją kupuję i zacieram ręce z zadowolenia.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Nie mogłem jednak przejść obojętnie obok jednej rzeczy. Jak na film starający się uchodzić za kino przygodowe, był on rozciągnięty do rozmiarów, które zawstydzały najprzedniejszą gumę balonową. Pewne wydarzenia, jakie postanowił dogłębnie przybliżyć Jackson, częstokroć niemiłosiernie się dłużyły i wnosiły do historii raczej niewiele nowego (kilkunastominutowe deliberacje można było spokojnie zamknąć w szybkiej wymianie zdań, nie tracąc kontekstu tudzież siły przekazu), powodując wkradanie się nudy oraz spadek tempa do poziomu pochrapywania. Ujmując to kolokwialnie, produkcja była wypełniona zbędnym pieprzeniem, które do niczego nie prowadziło. Konkludując, blisko trzygodzinne obcowanie z "Niezwykłą podróżą" straszliwie mnie pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smaugawymęczyło i nie spełniło moich dość wygórowanych oczekiwań.

Co oczywiste, do "Pustkowia Smauga" podchodziłem ze zdrowym sceptycyzmem i na wszelki wypadek przed seansem zażyłem mocne espresso w pobliskiej kawiarni. Jednak, jak się później okazało, ta przezorność była całkowicie zbędna. Jackson wyciągnął dobre wnioski, lecz nie udało mu się uniknąć paru pułapek, jakie sam na siebie zastawił.

Historia rozpoczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyła się "Niezwykła podróż". Po przekroczeniu łańcucha Gór Mglistych i pokonaniu Króla Goblinów, nasza dziarska ekipa nieprzerwanie zmierza w kierunku głównego celu – starożytnej twierdzy Erebor. Jednak czarodzieja Gandalfa Szarego, "włamywacza" Bilbo Bagginsa oraz bandę krasnoludów na czele z Thorinem Dębową Tarczą czeka niełatwa wędrówka. Oprócz niezmordowanego pościgu Azoga i jego obślizgłych podkomendnych, zostaną zmuszeni do stawienia czoła niebezpieczeństwom Mrocznej Puszczy oraz elfom, niechętnym wzrokiem patrzącym na całą wyprawę. To jednak nic przy mroku, który powoli budzi się z letargu i podnosi swój obmierzły łeb.

Jak na starego wiarusa Fabryki Snów przystało, Peter Jackson z kunsztem doświadczonego krawca skroił widzom sequel zgodny ze wszystkimi utartymi prawidłami kinematografii. Ni mniej, ni więcej. Stąd też z jednej strony przez cały seans mamy przeświadczenie, iż w porównaniu z preludium jest "więcej, lepiej, szybciej", natomiast reżyser z prawdziwą gracją uderza w zdecydowanie mocniejsze akcenty. Jeżeli psioczyłeś pod nosem na narracyjne pauzy oraz cykliczne hamowanie intrygi w "Niezwykłej podróży", możesz odetchnąć z ulgą – kontynuacja aż kipi od szalonej akcji (gwarantuję, że scena ucieczki w baryłkach podniesie każdemu poziom adrenaliny we krwi) i nieprzeciętnych potyczek (choreografia walk to prawdziwie grzeszne arcydzieło doprowadzające do rozpaczy Sir Izaaka Newtona), natomiast irytujących przestojów oraz ślepych uliczek w postaci zbędnych wątków jest tutaj zdecydowanie mniej. Wnioski zostały wyciągnięte, efektem czego w "Pustkowiu Smauga" dopieszczono tempo, a także zadbano o odpowiedni montaż. Jak w dobrym kinie przygodowym – miejsca, gdzie szybciej zabije nam serce i mocniej zaciśniemy kciuki, przeplatane są ze scenkami, w których widz ma czas na złapanie oddechu, spokojne przetrawienie meandrów fabularnych czy parsknięcie śmiechem.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Tym większa szkoda, że Jacksonowi nie udało się uniknąć klasycznego mankamentu kontynuacji. "Pustkowie Smauga" powtarza sztuczkę Jean-Claude'a Van Damme'a (choć dość nieporadnie), stojąc w zadziwiającym, lecz krępującym rozkroku pomiędzy początkiem a końcem "Hobbita". Po ujrzeniu napisów końcowych ciężko nie odnieść wrażenia, iż film jest jedynie niewinnym przyczynkiem do wielkiego finału, który będzie miał miejsce w przyszłym roku. To wrażenie potęguje również fakt nagłego i niespodziewanego zakończenia w najgorszym możliwym momencie – samym środku głównego starcia, kilka minut przed długo oczekiwaną kumulacją. Oj... nie udała się Jacksonowi sztuka z "Władcy Pierścieni", gdzie każda część sprawiała wrażenie zamkniętego rozdziału z klamrą w postaci dobrej puenty. Trochę tak jakbyśmy stali w blisko trzygodzinnej kolejce do rollercoastera, a gdy już mamy do niego wejść, zostajemy poinformowani, że biznes jest zamknięty do przyszłego roku. Taktyka stara jak kinematograf, lecz jedno jest pewne – w przyszłym roku, niczym monolit, wszyscy powrócimy do klimatyzowanych i pachnących popcornem sal kinowych.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Warto wspomnieć, że druga część "Hobbita" to najdroższe i najbardziej spektakularne "fan fiction" w historii przemysłu filmowego. Peter Jackson siłą rzeczy nie wyciągnąłby tak olbrzymiej ilości treści z cieniutkiej książeczki Tolkiena, więc gdzieniegdzie musiał nadrabiać swoją wyobraźnią oraz dobrą miną do niełatwej gry. Ortodoksyjni fani Śródziemia pewnie znamiennie sykną na tę wieść, lecz większość widzów powinna być usatysfakcjonowana, mimo iż nie wszystko jest tutaj poukładane jak w krasnoludzkiej kuźni.

Kilka wątków wyszło świetnie i wnoszą one sporo wartości dodanej do opowieści. Sztandarowym przykładem są tutaj perypetie w królestwie elfów oraz, co piszę z olbrzymim zaskoczeniem, postać Legolasa – ciężko oderwać wzrok od perfekcyjnego tańca śmierci i morderczych akrobacji, jakie wyczynia podstarzały Orlando Bloom (numery z "Władcy Pierścieni" to pikuś przy tym, co ma miejsce w "Pustkowiu Smauga"), mimo iż jego aktorstwo plasuje się nadal gdzieś koło poziomu dębowej kłody, dzięki której Thorin uzyskał swój przydomek. Trudno jednak rzec coś pozytywnego o nietypowym romansie krasnoluda z elfką – stworzonym po łebkach, przez co tak nieprawdziwym, przesłodzonym i tandetnym, że mało kto w niego uwierzy. Jeden z nielicznych wątków, kiedy człowiek nerwowo patrzy na zegarek i modli się o koniec. To wciąż lepsza historia miłosna niż w "Zmierzchu", ale Jackson balansował w okolicach tej granicy, a to znaczy już wiele. Reżyserowi po głowie dostanie się również za spłycenie wesołej konwersacji, jaką Bilbo urządził sobie ze Smaugiem na rzecz ekscytującej zabawy w "kotka i myszkę" po komnatach twierdzy.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Na temat gry aktorskiej nie ma sensu się rozwodzić, gdyż mamy tutaj klasyczny status quo. Poziom "Niezwykłej podróży" został zachowany, więc ciężko jest na coś narzekać, lecz nie ma też sensu nikogo specjalnie poklepywać po plecach. McKellen nadal jest świetnym mentorem i przewodnikiem. Freeman znakomicie czuje się w skórze sprytnego hobbita, mimo iż w dalszym ciągu czuć w nim posmak sherlockowskiego Watsona. Armitage i Stott to dalej idealne odbicie walecznego serca i niezłomnego ducha dzielnych krasnoludów, obrazujących romantyczność całej wyprawy. Poprawnie spisują się również nowe nabytki, czyli Luke Evans (Bard) oraz Evangeline Lilly (Tauriel), choć jak wspomniałem – nie wyróżniają się także niczym szczególnym. Po prostu w "Hobbicie" dobrze radzi sobie cały zespół, sprawiający wrażenie perfekcyjnie naoliwionej maszyny, co jest receptą na sukces tej produkcji – nie potrzeba tutaj indywidualności, która odstawia teatr jednego aktora i kradnie całą chwałę dla siebie.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

Jeżeli już miałbym kogoś osobiście wyróżnić, to bez wahania wskazałbym Smauga, który jest prawdziwym cudem współczesnej kinematografii i stanowi chlubę specjalistów od efektów specjalnych. Monstrum tak majestatyczne oraz nieziemsko piękne, iż widząc je po raz pierwszy w pełnej krasie, będziecie mogli jedynie cmoknąć z zadowolenia. Całości dopełnia znakomity głos Benedicta Cumberbatcha, którego arystokratyczna barwa oraz charakterystyczna brytyjska flegma jedynie wzmacniają odczucie dystyngowania, a także przerażającego, wręcz pysznego, spokoju.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

O ile jednak w przypadku smoka, a także bezkresnego morza bogactwa Ereboru, można pisać peany i bez ustanku stawiać dobre regionalne piwo mistrzom od efektów specjalnych, to jeżeli rozszerzymy ocenę kwestii cyfrowej magii na cały film... cóż, za różowo nie jest. Problem w tym, że Jackson i spółka otrzymali chyba stanowczo za dużo mamony, więc starali się upchnąć zabawy na green screenie oraz CGI gdziekolwiek się da. Pal licho, kiedy chodzi o cyfrowych orków (tęsknię za kostiumami i charakteryzacją z "Władcy Pierścieni") lub cuda architektoniczne, bo koniec końców efekt jest wspaniały. Często jednak razi sztuczność i można byłoby się pokusić o bardziej klasyczne podejście do sprawy (czy naprawdę konieczny był green screen podczas najzwyklejszego konnego pościgu?!) lub większego dopieszczenia (magiczna potyczka Gandalfa w Dol Guldur).

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

W kwestii oprawy muzycznej, Bogiem a prawdą, Howard Shore zbytnio się nie wysilił, ale odgrzewane i delikatnie podrasowane kawałki spełniają swoją rolę. Generalnie ciężko zarzucić kompozytorowi wtórność, bo wymyślanie czegoś kompletnie nowego oraz świeżego do szkieletu, który doskonale oddaje klimat tolkienowskiego Śródziemia, byłoby wielce nierozważne. Zresztą nie oszukujmy się, podobnie jak w przypadku wielu innych klasycznych trylogii bez wplątania znanego motywu przewodniego do scen kluczowych dla filmu odczulibyśmy jedynie pustkę i niespełnienie.

No i przyszedł czas na końcową ocenę, za którą zapewne dostanie mi się po głowie. Dlaczego? Ponieważ pełne akcji "Pustkowie Smauga" przypadło mi do gustu znacznie bardziej niż przegadana "Niezwykła podróż", lecz doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż to pewnie zasługa mojego niewielkiego przywiązania do prozy Tolkiena oraz sceptycyzmu, o którym wspomniałem na wstępie. Konserwatywnych fanów "Hobbita" z pewnością zabolą zmiany, jakie postanowił poczynić Jackson – tym bardziej, że nie wszystkie jego eksperymenty okazały się trafne. Jeżeli jednak oczekujecie niezgorszego kina przygodowego, posypanego baśniowym klimatem oraz okraszonego zjawiskowo pięknymi krajobrazami (Nowa Zelandia – istny raj na Ziemi), to warto wydać te kilkanaście złotych na bilet. Raczej nie pożałujecie, o ile nie oczekujecie Bóg-wie-czego.

pustkowie smauga, hobbit, hobbit: pustkowie smauga

PS. Film oglądałem w wersji 2D i z napisami, dlatego skrzętnie pominąłem pewne aspekty w moim tekście.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7.8 Średnia z 28 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Cóż, będąc świeżo po wczorajszym nocnym seansie muszę stwierdzić, że mimo głosów krytyki i niezadowolenia ze strony fanów, to ja osobiście uważam że Pustkowia Smauga są co najmniej tak samo dobre jak Niezwykła Podróż. Zgodzę się że generalnie za dużo CGI, wątki okołozmierzchowe, muzyka jakaś taka nijaka, zakończenie tragiczne, do tego zmiany w porównaniu do oryginału miejscami przeogromne, no ale... myślałem, że będę się burzyć na obecność Legolasa w filmie, a tymczasem podobał mi się dużo bardziej niż w Lotrze Wielki plus za głos Smauga, scenę z Sauronem, prześliczne Laketown i za rozmowę Legolasa z Gloinem No i Tauriel!
0
·
Zakończenie chyba właśnie było idealne - robienie trylogii z tak małej książeczki, jaką jest "Hobbit", to zwykły skok na kasę. Z takim cliffhangerem każdy, kto obejrzał część drugą, pójdzie na trzecią, żeby zobaczyć co to będzie, co to będzie. Nawet jeśli jest wkurzony.

Widziałem drugą część, nie widziałem pierwszej (po pół godzinie wyłączyłem, bo w sumie nie chciało mi się tego oglądać x]). Film przyzwoity, choć miałem wrażenie, że skierowany do młodszej niż ja widowni
Wątek romantyczny (bueh!) mi przeszkadzał w oglądaniu krasnoludów ;(
0
·
W przeciwieństwie do Tokara, "Pustkowie Smauga" mniej mi się podobało niż "Niezwykła Podróż". Położenie większego nacisku na akcję sprawiło, że choć film oglądało mi się przyjemnie, to jednak wkradała się w niego monotonia, której w trakcie pierwszej części Hobbita nie uświadczyłem - w niej byłem wręcz zaczarowany baśniowym klimatem, sympatycznymi bohaterami, pięknymi krajobrazami (choć co prawda upiększonymi zabiegami komputerowymi, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało), fantastycznymi stworzeniami, pewnym mrokiem (sceny z Azogiem czy Gollumem potrafiły przyprawić o dreszcze), a nawet humorem. W "Pustkowiu Smauga" tego nie odczuwałem. Może gdyby poszczególne epizody wyprawy zostały w interesujący sposób przedstawione jak to było w jedynce - ale nie, część albo została potraktowana skrótowo, mimo sporego potencjału (spotkanie z Beornem, Mroczna Puszcza), albo wypadła strasznie nijako np. wątek elfów. Właśnie - elfy, tutaj spodziewałem się czegoś więcej. Elfie postacie nie grają głównych skrzypiec, a gdy się pojawiają, to wnoszą tylko nudę. Chyba że akurat walczą, bo charakteru nie mają za grosz - Legolas to syn władcy, lojalny i zakochany w Tauriel, a Tauriel to taka dziwna elfka, zakochana ni to w Legolasie, ni to w krasnoludzie - ciężko było się połapać, jakby w ostatnim momencie doszło do zmiany w scenariuszu - i do tego równie lojalna i szlachetna jak Legolas. Na plus można zaliczyć, że wyglądają świetnie oraz dodają produkcji animuszu.

Thorin z intrygującej, pałającej nienawiścią postaci stał się irytującym, ponurym przywódcą. Krasnoludów w ogóle było mało - jak również Bilba, którego przygoda została moim zdaniem stłamszona przez równolegle toczące się inne wydarzenia - Gandalfa i jego misję, która daje krok w przód i się zatrzymuje, czekając na rozwinięcie w trzeciej części, elfów czy wreszcie Barda. Bard to też zmarnowana postać - znowu lojalny, szlachetny... Normalnie święta trójka - Tauriel, Legolas i Bard. Kolejne postacie - władca miasta nad jeziorem i jego doradca miałem wrażenie, że zostali wyjęci z innej bajki, kompletnie mi tutaj nie pasowali.

Podsumowując - rozczarowałem się. Nie było tak źle jak wynika z mojego komentarza - bawiłem się dobrze, ale wciąż czułem jakieś braki, które teraz postarałem się wypunktować. W każdym razie - to nie poziom "Niezwykłej Podróży". Za dużo akcji, skrótowości, a za mało tej czarującej przygody, wkładu Bilba oraz krasnoludów w film, którzy są z pewnością ciekawszymi postaciami niż elfy czy Bard. Ach, zapomniałbym - smok wyszedł świetnie. Aż czułem te napięcie i strach Bilba, który po nie w czasie zauważył z jak wielkim gadem ma do czynienia. Ale co z tego, skoro trzymająca w napięciu rozmowa szybko zmieniła się w walkę. Muszę również pochwalić polski dubbing, ponieważ właśnie z nim oglądałem film - nie wyszedł źle, choć niektóre głosy zostały kiepsko dobrane, to oceniając całokształt, pewien poziom trzyma. Obawiałem się, jak wypadnie głos Smauga, ale Jackowi Mikołajczakowi naprawdę znakomicie udało się uwydatnić jego potęgę i władczość.

Moja ocena: 7/10
1
·
Wszystkie filmowe części Władcy Pierścieni, a także pierwszy Hobbit, podobały mi się bez żadnych zastrzeżeń. Były piękne, magiczne, cudowne itp. itd. No i nie wiem co się stało, że ta część to mega średniak. Już nie będę się pastwić nad tym pożal się boże wątkiem romantycznym, więc powytykam inne mankamenty.

Mroczna Puszcza - czemu wątek tam był taki krótki? To wręcz wyglądało, jakby drużyna wpadła po chrust do lasu i lekko pobłądzili. Słabe to było, bardzo, kompletnie nie odczułam ducha przygody w tym jakże mocno opisanym w książce rozdziale. I jak wyglądała ta forteca elfów.. O rany, naprawdę krasnoludy były strasznie pilnowane.. Najlepszy moment, to oczywiście ten, kiedy elfka ucina sobie gadkę z krasnoludem, a nasz biedny Legolas słyszy tą rozmowę. A ja myślałam, że tylko w moich beznadziejnych serialach telewizyjnych są takie wstawki! Fajnie oczywiście, że film pokazał, że Legolas nie jest taki bez skazy, ale biednie to wszystko wypadło.

Miasto nad jeziorem - strasznie mnie irytowała ta anty utopia. Nie grało mi to jakoś ze sobą, czemu Ci ludzie dali się tak kompletnie zastraszyć przez takiego przerysowanego króla? Strach przed smokiem? Ale jeśli on tyle lat nie dawał znaku życia, to dałabym sobie spokój z takim pomieszkiwaniem..

Za mało podkreśleni byli bohaterowie, przez to mam wrażenie, wszystko się rozmyło w tym filmie. Albo inaczej - za dużo reżyser pododawał nowych elementów i na nich się skoncentrował. Tylko końcówka dała fajnego kopa. Smok to największa zaleta tego tytułu. Jest genialny, majestatyczny, nie można od niego oderwać wzroku! W ogóle akcja z nim i krasnoludami była takim powrotem na dobre tory.

No i tak, faktycznie Thorin w tej części wyglądał dość blado. Ale jestem w stanie mu to wybaczyć, w książce też w pewnym momencie był bardziej pomagierem Bilba, niż przywódcą i królem.

5/10
0
·
Pomimo rozmaitych sprzecznych opinii, wyszedłem z kina zadowolony, choć mimo wszystko część poprzednia podobała mi się bardziej. Zaczynając od rzeczy, które mi się nie podobały:

- Tauriel: cała ta postać, wszystkie wątki z nią związane, przez nią stworzone i z jej powodu zmodyfikowane to stuprocentowa definicja bezsensu. Nie istnieje żadne uzasadnienie dla jej obecności w filmie, może poza tym, że w pewnym momencie ktoś stwierdził "mamy za dużo akcji! Trzeba dać jakieś przestoje! Wiem! Połączymy przestoje z wątkiem miłosnym!" "Suuuuper!". No faktycznie. Super. Absolutnie bez wyrazu, bez sensu, bez logiki. Kretyństwa całego pseudoromansu od pierwszego wejrzenia nie da się niczym obronić, podobnie jak szkód, które czyni on dynamice akcji. Tu Gandalf walczy z Nekromantą, tu Thorin ze Smaugiem, aż tu nagle bach! Śliczna elfka uśmiecha się do ślicznego krasnoludka, który musiał zostać ranny, żeby ona mogła przybiec mu z pomocą na drugi koniec świata. Cudo.

- Nierówność efektów specjalnych. Cała scena ze Smaugiem, choć nieco rozciągnięta, bez zarzutu, tak jak model czy animacja samego smoka. Na jej tle ujęcie z Legolasem ścigającym orka na pomoście czy drużyny wjeżdżającej do Mrocznej Puszczy na koniach Beorna wyglądała tak strasznie źle, że aż zrobiło mi się przykro. Jakim cudem ktoś tego nie zauważył lub świadomie puścił na ekran? Nie wiem.

- Za dużo efektów specjalnych. Pomijając sztuczne rozciągnięcie paru scen, które bez nich byłyby o wiele lepsze (ucieczka w beczkach, Erebor), rzecz tak charakterystyczna, jak charakteryzacja właśnie, ginie tutaj zupełnie bez powodu. Dlaczego orkowie nie mogą być aktorami? Dlaczego muszą być sztucznymi twarzami zielonego manekina? Mogli być wcześniej i wyglądało to świetnie, a w dodatku naturalnie, dodawało światu autentyczności. Tu wygląda to źle i nieprawdziwie.

- Muzyka. Była jakaś? Ano była. Jakaś. Do tego dość prymitywnie usiłująca budzić napięcie. TADADAM! COŚ SIĘ STANIE!!!... Nie stało się. TADADADAM!!! COŚ SIĘ ZNOWU STANIE!!!!... Znowu się nie stało. Słaby ten zabieg, niepotrzebny zupełnie. A czy można zrobić coś nowego przy okazji nowej odsłony teoretycznie znanej już opowieści? Można i trzeba. Czy znany już ze swych szlagierów kompozytor może zaprezentować coś zarówno w swoim stylu, jak i prezentującego nową jakość? Może, Zimmer pokazał to przy "Man of Steel".

- Zły montaż. Uwydatnia się to i przeciągniętych scenach, które tracą dynamikę, i w końcowym ujęciu, które bardziej, niż nieudolnym cliff-hangerem zdało mi się rozpaczliwym krzykiem reżysera "No utnij to gdzieś w końcu!". Mam wrażenie, że film nakręcono na długo do przodu i ucięto gdziekolwiek, bo gdzieś przecież trzeba było, a i tak wyszło z tego 160 minut seansu. Wywalenie debilizmów romantycznych oraz skakania na tyłku po głowach orkach w beczkach, a także paru zbędnych wolt po górach złotach i korytarzach Ereboru skróciło by ten film o pół godziny bez żadnej szkody dla nikogo.

Czas na plusy, których też niemało:

+ Retardacja na początku. Spotkanie Gandalfa z Thorinem w Bree bardzo mi się spodobało, dodało całości kontekstu, który Jackson tak świetnie umie dopowiadać za Tolkiena.

+ Gra aktorska. McKellen to niekwestionowany mistrz, mimo upływu lat, faktycznie potrafiący odróżnić od siebie różne wersje tej samej postaci w oprawie różnych odsłon jej historii. Armitage również daje radę, przytłoczenie ciężarem spuścizny, odpowiedzialności i groźby chciwego szaleństwa odgrywa bez przesady, dość przekonująco. Bard, choć sztucznie wypchnięty do roli kolejnej postaci pierwszoplanowej, przez co nie wiemy na kim skupić swą uwagę, również wypadł nieźle.
Na osobne omówienie zasługuje tu jednak Martin Freeman, który swoją grą do tej pory zdołał odbudować wizerunek hobbitów, tak strasznie zniszczony przez Elijaha Wooda. Bilbo Baggins przypomina czym byli niziołkowie w koncepcji Tolkiena, jest autentyczny, bliski pierwowzorowi, bez śladu cierpiętniczego grymasu na twarzy. Smaug również świetnie zagrany głosem, do spółki z animacją wywołujący ciarki na plecach. Orlando, wiadomo, Gibsonem nigdy nie będzie, zaskoczył mnie jednak na plus, pokazując się jako (!!!) mężczyzna, niezbyt miły facet z chłodnym dystansem do wszystkiego. Zdecydowanie lepsze to od Lovelasa, jakiego znamy.

+ Drobne mrugnięcia w stronę widza. Peter Jackson znowu przechodzący w Bree przed kamerą, znowu odgryzający kawał swojej marchewy. Rozmowa Legolasa z Gloinem - drobnostki, jednak zawsze przyjemne.

+ Walka Gandalfa z Nekromantą. Pomysł przekształcenia źrenicy w sylwetkę świetny, choć nieco za dużo łażenia do twierdzy, po twierdzy, wokół twierdzy, potem znów w twierdzy itd.

+ Mroczna puszcza. Podróż owszem, dość krótka, jednak trudno realizacyjnie przedstawić w sposób ciekawy coś, co opisywano przez wiele stron jako niekończącą się monotonię i zagubienie. Tu ubrano to w parę dobrych ujęć i wyszło nieźle. Tak samo Thrandurill i jego niegościnne królestwo, choć późniejsze powroty do tego wątku wciśnięto już na siłę.

+/- Warhammerowy nastrój opowieści od wkroczenia do miasta na jeziorze. Jednym spodoba się ta stylistyka, innym nie, choćby za sprawą ostrej zmiany bajkowego charakteru części poprzedniej, na LotRową, znowu.

Film dobry, choć mógł być lepszy. Od 6 do 8, zależnie do osobistej estetyki. Dam 7, choć obawiam się finału, bo wszystko zanosi się na spektakl kolejnych sztucznie przedłużonych potyczek i niepotrzebnych wątków.
0
·
Obejrzałam dla Legolasa i Smauga. Smauga i Legolasa. Naprawdę w większości zgadzam się z tym co napisał Wiktul, szczególnie

Cytat

+ Drobne mrugnięcia w stronę widza. Peter Jackson znowu przechodzący w Bree przed kamerą, znowu odgryzający kawał swojej marchewy. Rozmowa Legolasa z Gloinem - drobnostki, jednak zawsze przyjemne.


własnie takie drobnostki uratowały dla mnie film, który w mojej opinii nie zasługuje niestety na więcej niż 5/6
0
·
Widzę, że sporo osób popiera moją opinię, że film nie okazał się szałowy. Poszedłem z nastawieniem na film dorównujący poziomem do Niezwykłej Podróży, wyszło dużo słabej. Bez wątpienia film był dobry, ale no właśnie tylko dobry, co nie jest na miarę oczekiwań moich i bez wątpienia innych fanów. W pierwszej części postawiono na przedstawienie fabuły opisanej w książce z domieszką nowych wątków pobocznych, wyszło tam to rewelacyjnie. W Pustkowiach Smauga jest inaczej, główny wątek praktycznie umyka w masie pobocznych zdarzeń, które dodano mocno na siłę, aby wpasować się w kanon hollywoodzkich filmów. Oceniam film na 7/10, to dobra ocena, ale jak dla mnie jest to spory zawód.
0
·
Zgodzę się zarówno z recenzją Tokara, jak i komentarzem Wiktula. "Niezwykła podróż" nie podobała mi się, była po prostu sztucznie przedłużona. Natomiast "Pustkowie Smauga" było naprawdę dobre, tak właśnie powinna też wyglądać pierwsza część trylogii. Nie będę się rozpisywał nad plusami i minusami, bo wszystko napisaliście, ale powiem o 3D.

Nienawidzę 3D i poszedłem na taką wersję (w dodatku 48 klatek) tylko dlatego, iż zostałem przegłosowany wśród znajomych I szczerze powiem - jest to pierwsza trójwymiarowa wersja, która nie tylko mi się podobała, ale nawet wgniotła w fotel. Myślę, że film nie podobałby mi się aż tak, gdyby nie trójwymiar. Oglądanie w takiej wersji potyczek w Mrocznej Puszczy czy gonitwy w Ereborze (ach, Smaug <3!!!!) było naprawdę niezapomnianym wrażeniem. Na ostatnią część trylogii na pewno się wybiorę również w 3D 48 klatek
1
·
Pewnie wszyscy już widzieli ten film, ale ostrzegam – spojlery!!!


Pora na moje podsumowanie filmu. Od razu zaznaczę, upraszczając rzecz, że to co w oczach Tokara stanowiło wadę pierwszego "Hobbita" (bosz - "pierwszy Hobbit" - jak to brzmi!), dla mnie było jego zaletą; zaś (będąc konsekwentnym) to co w "Pustkowiu Samuga" widzi jako zaletę, dla mnie jest wadą. Niestety, cierpi on ewidentnie na przeładowanie akcją. Dwa przykłady:

> Scena ucieczki w baryłkach jest fajna? dodajmy do niej pojedynek z CGIorkami z wygibasami elfów cli(od atutu z D&D 3e) orków.

> Pod koniec filmu dzieje się wiele? Tak, ale sprawmy, żeby było tego więcej - dodajmy jeszcze jedno starcie z CGIorkami w Mieście na Jeziorze, bo czemu nie?

Zaletą „Niespodziewanej Podróży” było spokojne tempo pierwszej połowy filmu , mieliśmy czas aby poznać bohaterów, oswoić się z atmosferą spokojnego Shiore’a. Podobnie jak w „Drużynie Pierścienia” mogłem nacieszyć się tym magicznym światem w trakcie podróży bohaterów. Nie zgodzę się z tym, że była przez to z bardzo jednostajna. Mieliśmy dobrze wkomponowane w to wszystko „sceny akcji”. Np. spotkanie z trollami, które z walki przemieniło się w zabawną scenę zwodzenia trolli w oczekiwaniu na świt. Druga połowa filmu, po wkroczeniu na szlak prowadzący przez Góry Mgliste ku Dzikim Krajom, był już zdecydowanie pełen akcji z przerwą w postaci rozmowy Bilba z Gollumem. Trochę mi tu tego wyważenia brakowało.

Jackson w pierwszej części uzupełniał Tolkiena, poprawiając część błędów oryginału (np. słabą charakterystykę postaci krasnoludów), które byłyby szczególnie odczuwalne w trzyczęściowym filmie. W drugiej część zaaplikowane poprawki wyszło mu już bokiem. Najlepszy przykład - zażenowanie budził we mnie romansowy wątek Tauriel i Kilego . „WTF, Po co?” – ta myśl przebija się u mnie, ilekroć wspominam ten motyw..

O plusach pisał Wiktul - generalnie podzielam jego opinię o wadach i zaletach filmu. Pewnie gdyby przyszło mi pisać recenzje dałbym „Pustkowiu Smauga” ostatecznie 6 – 7/10. Pomimo krytycznego tonu notki, powiem jedno – nie żałuję, że widziałem m ten film. Fantastyczne widowisko, najlepiej zobaczyć je po raz pierwszy na dużym ekranie, który odda najlepiej monumentalizm świata przedstawionego.

Ps. Olejcie wersję 3D, dla tych kilku efektów, nie warto uciskać sobie skroni przez 3 godziny dodam jeszcze, że upier******** śluzem Jabby the Hutta) ciasnymi okularami.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...