NOWA niekończąca się opowieść..........

Kartka papieru była przekazywana z rąk do rąk. Każdy czytał w duszy niezrozumiałe nazwy, które słyszał albo pierwszy raz w życiu albo gdzieś kiedyś obiła mu się jakaś nazwa o uszy. Med ledwo na nią spojrzał po czym przekazał ją Ramizesowi, który dokładnie zaczął ją przeglądać. Sam wbiegł do domu w poszukiwaniu ukochanej. Szybko ją znalazł śpiąca ubrana w czyjeś ubranie oraz mając znacznie krótsze włosy. Ale była cała i zdrowa.
-Zatem Fink, gdzie znajdziemy te składniki?-spytał Nazin.
-Niestety nie wiem...Wiedziałem gdzie znaleźć tę wodę, dalej jednak po prostu nie wiem. A raczej mam przypuszczenia gdzie możemy je znaleźć....przynajmniej niektóre. Jednakże w obecnej sytuacji przypuszczenia to niezbyt przydatna rzecz. Nam potrzeba konkretów. Nie możemy marnować czasu na szukanie czegoś po omacku mając nadzieję, że jakiś składnik MOŻE tu jest. Musimy trafić w miejsce pewne aby nie szukać igły w stoku siana i w której tej igły nie będzie. Na pewno będzie to szukanie igły w stoku siana, ale musimy WIEDZIEĆ, że ona tam jest na pewno.
-Zatem jesteśmy w kropce...-westchnął ciężko Nazin a w jego ślady niemal równocześnie poszli inni.
-Niekoniecznie jesteśmy w kropce. Jest być może szansa na szybkie znalezienie tych składników-oznajmił Ramizes nie odrywając wzroku od kartki.
-Czy wiesz gdzie te składniki znajdują?-spytał z małą dawką nadziei w głosie Rince.
-Nie...-ponowne westchnienie drużyny-ale znam być może kogoś kto wie gdzie one się znajdują...a przy odrobienie szczęścia będzie je miał...przynajmniej nie które-powiedział Ramizes wpatrując się w Finka.
-Kto to taki?-pytał Rince.
-Nazywa się Cladius i mieszka w górach Elemar...
-Góry Elemar? To góry wysunięte daleko na północy-oznajmił Rince, nieumarły wojownik przytaknął.
-Są dosyć wysokie i co najgorsze bardzo zimne. Temeratura jest tam nieziemsko niska-dodał Nazin.
-Doskonałe schronienie dla...
...-wampira-skończył Markusowi Ramizes-tak, Cladius to wampir mag a właściwie alchemik. Od kiedy dostał dar nieśmiertelności wciąż zbiera najróżniejsze składniki alchemicznie z najdalszych zakątków znanego oraz nie znanego świata. Jest to bardzo stary a zatem i potężny wampire. Powiem nawet w tajemnicy, że to on steruje temperaturą w górach, dzięki czemu może w spokoju kolekcjonować i bronić swoje zbiory.
-Nie marnuje on swojego daru...-odrzekł Nazin, wampir przytaknął.
-Mogę go nazwać znajomym, chociaż nie wiem czy to nie przesadzone wyrażenie. W każdym razie znam go a on mnie. Może to starczy.
-Możemy mu ufać?-zapytał poważnie Markus.
-Raczej nie...nie lubi nieznajomych i ogólnie nie wtrąca się w sprawy innych. Jego interesuje tylko zbieranie składników alchemicznych. Może nam pomóc a może odmówić...
-A o kim mowa?-spytał dołączający do grupy Med-Atis jest w środku, śpi. Jest cała i zdrowa. Na taką przynajmniej wygląda...
-Mowa o wampirze Cladiusie, który być może wyleczy Atis z wilkołactwa-wytłumaczył Med'owi Nazin.
-O to dobrze, zatem na co czekamy?-spytał z entuzjazmem kochanek.
-Mieszka on w górach Elemar-dodał ochładzając znacznie entuzjazm Med'a.
-To zmienia trochę postać rzeczy...
-Poza tym mamy inny problem-oznajmił Razmizes jakby od niechcenia-nie możemy się tam wszyscy udać co jest chyba logiczne. Jest tam dla was za zimno. Ja nie czuję zimna więc mi to nie przeszkadza. Tak samo chyba Markus ma dużą odporność na zimno-spojrzał pytająco na demona a ten bez słowa przytaknął-Zatem my dwaj się udamy do niego a wy zaczekacie tutaj lub w najbliższym mieście? Musimy to jakoś zorganizować.
-No tak, można otworzyć Wrota i tam wylądujecie, inna sprawa to powrót. Musicie wziąć ze sobą maga aby powrócić-powiedzial Fink badawczo wpatrując się we wampira-pójdę z wami. Z przyjemnością spotkam się z tym osobnikiem zwanym Cladius.
-Zatem ubierz się ciepło, nikt nie będzie cię nosił na plecach ani chuchał aby było ci ciepło.
-Nie martw się o mnie Ramizesie, ja sobie poradzę.
-To dobrze. Co z resztą?
-Pozostaniemy w kontakcie myślowym dzięki czemu będziemy się nawzajem informować o postępach w sprawie Atis. My się nią zajmiemy-oznajmił Nazin.
-Dobrze, zatem róbcie Wrota do gór Elemar-oznajmił gotowość Ramizes.
Po chwili wszyscy magowie skupili się tworząc Wrota.
-Powodzenia-odrzekli niemal chórem zostający z Atis.
-Nawzajem-odpowiedział szybko wojownik po czym wskoczył w portal, za nim demon i mag.
--------------------------------------------------------------------------------

Wszyscy trzej wylądowali niemal na sobie. Było zimno. Tak przynajmniej poczuł Fink. Mieli przed sobą drogę a idąc nią, góry. Był zasłonięte przez chmury i widać było tylko lekko podstawę. Droga cały czas wznosiła się do góry.
-Czeka nas długa droga-oznajmił Fink.
-Zatem nie marnujmy dłużej czasu-odpowiedział wampir.
-Wiesz chociaż gdzie się Cladius znajduje?-spytał demon wpatrując się w górę i wyobrażając sobie jej wielkość.
-Nie pamiętam, gdzieś w tych górach...
Bez dalszych słów pognali przed siebie, drogą do zimnego piekła.
--------------------------------------------------------------------------------

W międzyczasie reszta grupy weszła do domu. Poszli zobaczyć Atis. Było tak jak mówił Med, spała zmęczona ostatnią nocą.
-Pozostaje nam czekać...-westchnął lekko Nazin.
-I mieć nadzieję, że wrócą szybko...-dodał Rince a każdy wiedział dlaczego pośpiech był wymagany...
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Aya lekko odchyliła się od Atis.
- Dlaczego ona tak śmierdzi? – spytała wykrzywiając twarz w geście niesmaku.
- Przecież była jeszcze tej nocy wilkołakiem – zaczął Medivh. – Bóg wie gdzie się szlajała i z kim się biła. Chyba zresztą wiesz jak potrafią pachnieć wilki.
Aya ponownie tylko się skrzywiła. Nazin podszedł bliżej śpiącej Atis i zsunął z niej koc, po czym delikatnie, tak aby dziewczyna się nie obudziła, przesunął jej podziurawioną koszulę ku górze.
- To nie wygląda najlepiej – powiedział, pokazując palcem jeszcze świeżą ranę, która zadawała się być zadana pazurami. Zaczopowana była już skrzepem krwi, jednak bardzo duża ilość gęstej ropy zaniepokoiła maga.
- Tu jest następna – zauważył Rince. Poznał także po minie Nazina, że nie jest dobrze. – Coś nie tak?
- Nie wiem, czy to przypadkiem nie jest jakieś zakażenie. Nie koniecznie coś strasznego, może po prostu jakaś mała ilość jadu, z którą organizm walczy. Ale na wszelki wypadek potrzebuję zioła Ekratesu. Wiesz Rince jak ono wygląda?
- Chyba tak... Taka niewielka roślinka z długimi, jasnozielonymi, gładkimi liśćmi w kształcie serca.
- Dokładnie. Szukaj w wybitnie wilgotnym miejscu. Najlepsze byłoby jakieś bagnisko.
Czarownik kiwnął tylko głową i wyszedł z domu.
- Idę z nim – oznajmiła elfka i wybiegła po chwili z budynku.
Magowie odwrócili za nią głowy. Po chwili zapadła głucha cisza. Med siedział przy Atis. Nazinowi wydawało się, że półelf rozmawia sam z sobą, albo się modli. Sam również zagłębił się w rozmyślaniach. Jakże wiele zależało teraz od osób które do drużyny przyłączyły się niedawno. Od wampira, który zdawałoby się jeszcze dzień temu, że jest bezlitosnym mordercą całych rodzin. Od maga, który zawsze Nazinowi wydawał się zimny i nieprzewidywalny. Elf nie mógł go rozszyfrować. Od wilka, który w prawdzie mógł już zyskać zaufanie, jednak ostatnie, ciągłe przebywanie w obecności Ramizesa przyprawiało maga o dreszcz. Dochodził do tego jeszcze sam fakt, że to demon. Utkwił wzrok w sęku drewnianego panelu na podłodze i czekał...
_____________________

Po jakiś 20 minutach marszu zimno uderzyło w Finka. W prawdzie uważał się on za mistrza w dziedzinie lodu i wszelkich zaklęć z nim związanych, jednak mróz panujący tutaj był rzeczywiście nienaturalny. Powietrze wdychane przez usta niemal zamrażało płuca, zaś wdychane przez nos powodowało nieprzyjemne uczucie zamarzania zatok.
- Ram, przecież tu jest z minus sześćdziesiąt – powiedział mag ze strachem w oczach.
- A nie mówiłem – uśmiechnął się wampir. – Dom powinien być gdzieś na samym szczycie. Tylko nie wiem którym...
Fink nie był skory do żartów. Markus zdawał się w ogóle nie słuchać. Zmierzał w jednostajnym tempie w wcześniej wyznaczonym kierunku. Rozmowa zresztą była ciężka, gdyż wiązała się z oddychaniem przez usta. Wampir rzeczywiście zdawał się być odporny na panujące warunki. Nie widać było po nim ani śladu znużenia. Śnieg sięgał połowy łydek maszerujących, co powodowało, iż tempo marszu nie było imponujące. W dodatku na wschodzie zaczęły się pojawiać szare stratusy wróżące opady śniegu. Chmury zbliżały się niepokojąco szybko.
- Radzę zwiększyć tempo panowie – powiedział mag spoglądając na wschód...

I nadejdzie wkrótce ten dzień...

RTS
- Co? - Ramizes spojrzał za wzrokiem maga. - A, to. Widzisz, Cladius już się nas 'spodziewa'. To nam trochę utrudni podróż, ale gdzieś tak jutro rano powinniśmy dojść. Jeśli nas nie zdmuchnie...
Mag skrzywił się kwaśno. Poszedł z nimi tylko dlatego, że chciał poznać Cladiusa, a nie dlatego, że chciał spędzić ten czas z nieumarłym wojownikiem. Szczerze mówiąc, wolałby znów spotakać się z Joan osobiście, niz znosić jego przyciężkie poczucie humoru. Nie dość, że nie był przygotowany do takiej temperatury, to jeszcze jego buty i szata były przemoczone. Oszacował wzrokiem zbocze nad nimi, wznoszące się coraz bardziej stromo. Przewrócił oczyma. No cóż, sam tego chciał...
- Ja podzielam zdanie Finkregh'a, Ramizesie - odezwał się Marcus, który powrócił już do swojej postaci wilka, i było mu lżej iść. No - i było mu cieplej. - Ja nie mam ochoty spędzić nocy w śnieżnej burzy, idąc coraz wyżej. Nie działa tutaj magia?
- Nie
- odpowiedział mag. - Pojawiliśmy się i tak najwyżej, jak tylko się dało. No i jest mi zimno, a same sztuczki nie wystarczają na taki mróz. Ten Cladius musi być bardzo potężnym czarodziejem, jeśli potrafi roztoczyć takie zabepieczenia... No, ale ma nieporównywalnie więcej lat.
- Prawda... Sam mnie intryguje. Ale najpierw musimy się skupić na pokonaniu drogi do niego.
- Jak dla mnie, za długiej. No, ale sam się zgodziłem... Chodźmy.

_____________________________________

...Czekał, czekał i czekał. To się robiło nudne. Obszedł parę razy dom dookoła, zaglądając wszędzie, i doszedł do wniosku, że zamordowana rodzina była całkiem dobrze przygotowana do zimy. Znalazł całkiem pokaźne zapasy, dużo drewna i świeżo zakonserwowane narzędzia. Poczuł ukłucie żalu, że życie rodzinie, która niczego nie zrobiła, odebrał ten... wampir. No tak, ich nie można mierzyć żadną ludzką miarą. Ale takie okrucieństwo, zupełnie bez powodu!
Westchnął ciężko. Nic nie mogło już im wrócić życia.
Wszedł do pokoju akurat w tym samym momencie, kiedy pojawili sie w nim Aya i Rince. Znaleźli potrzebne zioło.
- Całe szczęście, Rince! Dobra, to teraz możemy się wziąć za oczyszczanie jej rany...
Po kilku dłuższych chwilach Nazin zaparzał wywar, który miał wyciagnąć zakażenie z rany. Patrzył na nią współczującym wzrokiem. Cała nadzieja w naszych 'podróżnikach'...
_____________________________________

A w górach rozpętała się już prawdziwa zamieć. Ogromne płaty śniegu gromadziły się pod nogami, zasypując zdradziecko rozpadliny i szczeliny w skałach. Wampir nie zwracał na to uwagi - cały czas parł do przodu, Marcus miał na tyle gęstą sierść, że wystarczyło, iż wytrzepał sięporządnie raz na jakiś czas. Natomiast płatki śniegu omijały postać Finkregh'a, jakby rozpychane magią. Na pytanie wilka, co też takiego robi, odpowiedział:
- W sumie to nic takiego. To zwykła sztuczka... Dzięki temu jest mi tylko zimno, ale nie mokro. A propos temperatury - ciągle się ochładza...
Gdy Rince wszedł do pokoju, Med trzymał Atis za rękę i nad czymś rozmyślał.
-Med, zjesz coś? Ash znalazł calkiem spore zapasy w piwnicy, z których Aya przygotowała pyszny obiad.
-Co? A, nie dzięki. Nie mam apetytu.
-Jak chcesz. Nie wiesz co tracisz.
Rince uśmiechnął się i usiadł w kącie pokoju na krześle.
-Wiesz Rince... Tak się zastanawiam czemu nie poszedłem z nimi...
-Daj spokój. Przecież nic byś im nie pomógł. Tylko byś im wchodził pod nogi. Nikt by cię potem nie niósł na szczyt góry. Tam wszyscy są przyzwyczajeni do takich chłodnych warunków. Ramizes jest odporny na chłód, Markus ma swoje sposoby, a Fink jest magiem lodu.
-Wiem, że masz rację, ale to siedzenie bezczynnie mnie dobija. W dodatku nachodzą mnie czarne myśli. Zobacz: Ramizes wyruszył w tą podróż dla tych swoich bogów. Markus ze względu na Atis. A przynajmniej w jakiejś części dlatego. A po co wyruszył tam Finkregh? Przyznasz, że zobaczenie się z tym wampirem wydaje sie być kiepskim powodem.
-Czy ja wiem. Jak dla mnie powód jak każdy inny. Też chętnie bym się zobaczył z tym magiem.
Medivh spojrzał na Atis.
-Pamiętasz? Wszystko zaczęło sie w Nimlith. Jak to było dawno temu... Sporo sie od tamtego czasu wydarzyło.
Rince pokiwał głową w zamyśleniu.
-Zawsze mówiła, że ma strasznego pecha. Jak do tej pory - miała rację.
Z dołu, z kuchni dobiegł ich wesoły śmiech towarzyszy.
-Ech... Chyba jednak skuszę się na ten obiad. Przynajmniej sie czymś zajmę - powiedział Med wstając z krzesła.

------------------

-Chyba mamy kłopoty - powiedział Ramizes patrząc w górę, na szczyt. Trójka towarzyszy zatrzymała się na chwilę, żeby zorientować się gdzie są. Było to trudne z powodu coraz gęściej padającego śniegu i okropnej mgły.
-Co zobaczyłeś? - zapytał Markus.
-Wygląda mi to na Lodowe Giganty. Są naprawdę duże.
-Cholera!
-No wiecie... Zawsze możemy spróbować je ominąć.
-Albo mieć nadzieję, że to iluzja... - powiedział Fink wstając z kamienia, który po chwili zniknął pod małą pokrywą sniegu. Nagle całą trójkę uderzył straszliwy ból głowy. Oczy zamglily się, widzieli świat na czerwono i głowa pękała im od przeraźliwego pisku w uszach. Wszystko skończyło sie tak szybko jak zaczęło. Stali jeszcze przez chwilę oszołomieni.
-Chyba nie jesteśmy tu zbyt mile widziani - powiedział Fink ocierając strużkę krwi płynącą z nosa.


Tonari no Totoro!
-Nie mamy wyjścia, teraz już się nie cofniemy...-powiedział Razmizes co było prawdą nie do podwarzenia-A te golemy są z pewnością iliuzją, nasz Cladius nie przepada za innymi "domownikami"...
-Idź przodem to zobaczymy czy to co mówisz jest prawdą...-przerwał wampirowi Markus. Umarły już nic nie mówiąc udał się na przód To napewno musi być iluzja... wmawiał sobie podchodząc coraz bliżej stojących w miejscu lodowych istot. Po chwili stanął przed Golemami. Zdawało się, że zamarzły. Rzadnego ruchu, drgnięcia, nic.
-A nie mówiłem, że to iluzja?-odwrócił się w stronę stojących towarzyszy wtem Golemy...znikęły. Wampir odwrócił się w ich stronę lecz spostrzegając, że ich nie ma ruszył dalej Uff...jednak Bogowie mają mnie w swojej opiece... dziękował w duchu Ramizes.
--------------------------------------------------------------------------------

Tymczasem w domku zaczynało byc coraz bardziej niepokojąco. Dzień chylił się ku końcowi. Zmierzch nie bawem nadejdzie a co za tym idzie? Wpadnięcie w sen Atis. Co gorsze nikt nie mógł się skontakotwać z ekipą szukającej Cladiusa.
-Nie dobrze-stwierdził będący na osobności z Rincem Nazin-Nie mogę sie z nimi skontaktować. Nic, zero. Zdaje się jakby...
-Nie, napewno nic im nie jest...-przerwał zła myśl Rince wpatrując się w Nazina-To raczej wygląda na jakąś barierę nie do przejścia. Jakby znaleźli się w zupełnie innym świecie, rządzącym się swoimi regułami. Bardzo niepokojące.
-Nic nie wiemy o ich postępach a dzień nie bawem się skończy. Będziemy musieli ją chyba przetrwać. Tylko pytanie ile nocy przyjdzie nam przetrwać?...-Na to pytanie Rince zachował milczenie.
--------------------------------------------------------------------------------

-Robi się coraz ciemniej a końca podróży wciąż nie widać!-wydobył z siebie głos niezadowolenia Fink trzęsący się dosłownie z zimna. Czuł, że nie ma miejsca w ciele, które by nie było przemarznięte.
-Przestań narzekać człowieku i ruszaj dalej...-ponaglił idący z tyłu Markus. Odpowiedzią było tylko strzelanie szczęki. Idąc tak chwile Ramizes wskazał aby się zatrzymali.
-Co się dzieje, Ramizesie?-spytał Markus. Zapewne zapytałby o to Fink ale akutalnie nie był w stanie.
-Idziemy w dobrą stronę. Jesteśmy nad przepaścią, a gdzieś tutaj powinnien być...-rozpoczął się rozglądać-...O właśnie!-poszedł na lewo i wtedy wszyscy zobaczli malutki mostek. Był to stary drewniany, zwisajacy na linach most, mogący (z powodu bardzo małej szerokości) pomieścić maksymalnie jedną osobę. Liny nie zdawały się zbyt wytrzymałe i nie dawały poczucia bezpieczeństwa. Szerokość przepaści to około 120 mertów i tylko jedna droga przez nią prowadząca. Drewniane podłoże mostu, po którym trzeba było iść sprawiało wrażenie iż zaraz same spadną. Fink wyglądnął trochę dalej i dostrzegł....a właściwie nie dostrzegł końca przepaści. Lot z pewnością nie byłby miły a napewno długi.
-Trzeba będzie iść po kolei. To coś przypominajace most nie zdaje się aby udźwigło 3 osoby naraz...nawet dwie to wyraźnie za dużo-spostrzegł demon.
-Ułatwie wam sprawę...-powiedział Razmizes a obaj towarzysze spojrzeli na niego pytająco. Wampir w odpowiedzi tylko delikatnie się uśmiechnął, cofnął do tyłu...
-Co on wy-wyyy-prawia?-spytał przemarznięty Mag, Markus nic nie odpowiedział. Wampir z kolei ustawił się wprost na przeciw mostu, zdawało się, że chciał po nim po prostu przebiec! Wziął rozbieg i tuż przed wejściem na most wyskoczył w górę! Zdawało się, że w tym momencie on nic nie waży lecz leci na skrzydłach wiatru delikatnie wiejącego mu w plecy. Finkowi otworzyła się delikatnie buzia ale zaraz ją zamknął gdy poczuł zimno z kolei Markus nieznacznie zmienił mimikę twarzy i tylko doświadczony aktor mógłby dostrzec tu zdziwienie. Tymczasem wampir wylądował, niemal na kolanach, na drugim końcu mostu. Przez chwilę klęczał potem próbował sie podnieść lecz zdawało się, że mu się to nie uda! To musiało być przeogromne obciążenie dla nóg aby wykonać taki skok i jeszcze w miarę przyzwoicie wylądować. Na kolanach doszedł da góry i siedząc oparł się o ścianę wpatrując się w dwóch osobników po drugiej stronie.
-No dobra, twoja kolei-wskazał przytkanięciem Finkowi most. Ten niczym skazaniec się na niego udał. Powoli trzymajac się obu "poręczy" szedł do przodu. Przesteń pomiędzy każdym drewnianym kawałkiem wynosił długość zwykłego kroku. W szczelinach pomiędzy nimi widać było zamglony dół. Mag przełknął mocniej slinę wyborażając sobie jak to musi się spadać. Spojrzał przed siebie, jeszcze trochę do przejścia pozostało a póki co problemów nie było. Ledwo to spostrzegł gdy nastepując na kolejny kawałek ten strzelił na pół i poleciał w bezdenną przepaść. Mocno trzymający się lin Fink zdołał w czas zdjąc nogę z tego niepewngo elementu. Teraz musiał wykonać dwa razy większy krok i oby ta deszczułka to wytrzymała. I wytrzymała ciężar gdy będzie przenosił drugą nogę na kolejną...Postanowił, że w czasie przenoszenia nogi większość sił ciężaru przeniesie na liny aby deszczułka się nie złamała bo w innym wypadku nie miał by pod sobą nic. A, że liny nie wyglądają na wytrzymałe mogły by się rozerwać powodując zerwanie mostu na pół co nie było by niczym dobrym. Fink szybko wykonał akcję gdyż zimno zaczęło dawać o sobie znać. Wydobyło się kilka podejrzanych dzwięków lecz nic nie strzeliło. Kontuunując po chwili był już ponad połowę i przyśpieszał tępa aby wreszcie wejśc na stałe i pewne podłoże. 3/4 przeszedł i kilka ostatnich drewniaych szcebli do przejścia. Fink zauważył, że żadnym problemem będzie ich po prostu przeskoczenie i wskok na twardy grunt. Przy moście stał Razmies.
-No wyskakuj stamtąd...-pośpieszał Finka a ten wykonał skok. Lecz w czasie mocniejszego naciskniecia na drewniane podłoże deska złamała się powodujac iż Fink leci na dół! Ostatnim gestem wyciągnął dłoń do góry szukając uchwytu i poczuł go, spojrzał w góry i dostrzegł, że jego dłoń (a właściwie nadgarstek) trzyma Ramizes, który w porę zaregował. Teraz wsystko zależało od niego, gdyby puścił...Markus stojący i gotowy do wejścia na most patrzył na cała scene tym razem z nieukrywaną ciekawością. Pomiędzy dwoma osobnikami panował wciąż kontakt wzrokowy lecz nikt nic nie mówił. Twarze obu były neutralne, Fink co prawda nie wiedział, co też teraz jego były przyjaciel i zdrajca zrobi, lecz wcale nie miał zamiaru okazywać pomocy lecz sytuacja i tak wcale nie była cieakwa. Chwila zdawała być się momentem gdy Ramizes podniósł Finka i wyciągnął go opusczajac zimnego Maga na twardy grunt. Rzucili na siebie spojrzenia lecz każdy zachował ciszę.
-Zrobiłeś tak, bo Bogowie ci kazali?-przerwał milczenie Fink.
-Bogowie nie mielu tutaj nic do mówienia-odparł bez namysłu Ramizes.
-Więc dlaczego?-spytał niemal przez zęby Mag. Wampir odwrocił głowę w stronę Markusa.
-No dochodź do nas i ruszajmy!-krzyknął w jego stronę ignorując pytanie Finka. Powoli ruszył dalej pozostawiając Maga Lodu bez nurcącej go odpowiedzi. Markus nie miał większch problemów z przejściem mostu (jedynie końcowka była trudna z powodu sporego braku desek ale ta, na której stał okazała się być wytrzymalsza i skok się powiódł).
Demon rzucił wymone spojrzenie na Finka i pokazał aby ruszył. Robiło się coraz ciemniej ale wraz z każdą chwilą czuć było coraz bardziej panujacą potężną aurę.
-Jesteśmy już nie daleko...-zapewnił prowadzący grupę wojownik.

(P.S. Prosiłbym piszących w NNSO aby [jeśli mają ochotę opisywać przygody tej trójki) aby pisali coś "neutranego" gdyż spotkanie z Cladiusem chciałbym opisać w moim kolejnym poście [o ile będzie taka możliwość].)
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
DOWN: Nie bój się... Atis ci zostawię
_____________________

Fink nachmurzony wpatrywał się czeluść przepaści. Wyobrażał sobie, jak zrzuca tam wampira, który - znowu - upokorzył go przed Marcusem. Gdyby można było użyc tutaj choć trochę magii! Tak, o to trzeba sie będzie zapytać samego wampira-maga. Jak to zrobił? Zaawansowana magia...
Bezwiednie wyjął jedną z ogromnej chyba ilości fiolek, jakie trzymał w szacie. Była dziwnie ciepła, z niemal czarną zawartością.
'Ehh... Na cholerę się tutaj pakowałem? I tak nic nie zdziałam. A w dodatku on....'

Zbyt dobrze pamiętał dzień, w którym się spotkali. Obydwoje 'młodzi', głupi... On ledwo co otrzymał swój dar, drugi dopiero zajął się studiami nad magią. I to ognia, żeby było śmiesznie. Spotkali się nocą, rozegrała się krótka walka zakończona remisem - on miał przepalić mu szyję, a ten złamać kark. Potem regularnie spotykali się nocą, opowiadali o sobie. Ramizes - choć wtedy się tak nie nazywał - nie miał jeszcze zdolności wytrzymania światła słonecznego, a Finkregh obiecał wtedy mu pomóc. Tak... Wykraść księgi z biblioteki to jedno, ale żeby jeszcze pomagać wampirowi? A jednak. 5 dni uczył się czaru, 10 dni się przygotowywał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że czar musiał się skończyc wraz ze świtem. Ale się udało. Ramizes uzyskał niewrażliwość na słońce, choć mag wypalił w sobie zdolności do kręgów magii których musił użyć - została mu tylko woda. Oh, jak to wstrząsnęło biednym wampirem! Że skazał swoje przyjaciela na porzucenie studiów i zajęcie się tym kręgiem, który nie ucierpiał...
- Nie! Po co to robiłeś! Przecież wiedziałeś czym to grozi!
- I co z tego? Zrobiłem to dla CIEBIE. Ty też byś to zrobił.
- Ale teraz... Teraz związałeś mnie ze sobą. Że dopóki ja nie pomogę tobie w takim stopniu, jak ty mnie, będziemy skazani na siebie! Ale ty umrzesz pierwszy. Ja będę się włóczył po świecie do jego końca. A dług może pozostać niespłacony. Co wtedy?
- Powiem ci, co wtedy. Będziesz wiedział kiedy umrę. Po prostu znajdziesz mnie, a ja będę na ciebie czekał. I wtedy oddam ci coś, czego będziesz pożądał, ale nie będziesz miał sposobności dostać czegoś takiego. Będę na ciebie czekał. Zawsze... A ty mnie znajdziesz. Pamiętaj, co żeśmy zrobili przed rzuceniem czaru. Niech to będzie symbol tego zobowiązania. A teraz najlepiej jak stąd pójdziesz - czar musiał dotrzec aż do mojego mistrza. A nie wątpię, że twój dar nic nie zdziała, kiedy spopieli cię do cna. Uciekaj. Jeszcze sie spotkamy.

Wtedy go posłuchał. Nie widział, że mistrz wyrzucił go z terminowania, nie widział, jak pojmał go Eshtaru. Wtedy jego czas się zatrzymał. Długie to były lata, kiedy nie mógł znaleźć ukojenia w śmierci, tylko męczył się na służbie... I spotkali się, zniszczyli Nekromantę. A teraz ten odnowił przysięgę.

"Oddać mu to? W sumie, uratował mnie. Tak jak ja kiedyś jego. Cholernie trudny wybór!"
Z zamyślenia wyrwał go lekki kopniak Marcusa, ponieważ "stoi tutaj już pół godziny i zaraz zamarznie", a w dodatku szli przez te pół godziny i teraz się zorientowali, że go nie ma. Ehh...
- Ramizes, to jest od teraz twoje - powiedział mag, oddając fiolkę wampirowi.
- Co to jest?
- Dobrze wiesz co. Mam przypomnieć?
- No cóż, przydałoby się. Dziwnie to wygląda, że podchodzisz i dajesz mi coś, a nie wiem dlaczego.
- Kiedyś zobowiązaliśmy się w pewien, eeeeeee, szczególny sposób. To jest wypełnienie tego zobowiązania.
- Więc co to jest?
- Znowu głupie pytanie... Smocza krew, Ramizes, smocza krew.
Wraz z Finkiem mamy zamiar zetrzeć tę tonę kurzu, który nagromadził się na NNSO. Czas przebudzenia NNSO nadszedł nawet jeśli byśmy mieli pisać we dwóch. Poświecimy się i bedziemy to konytunować...może ktoś to doceni i dołaczy...Osoby, które dołączyły jako nowe ze Strefy idą dalej...Zatem bring it on and get the f**k up!!!
---------------------------------------------------------------------------------
Wampir spojrzał na fiolkę potem w oczy Finka. Zastanawiał się, czuł wiele różnych i dziwnych uczuć. Twarz nie wykazywała żadnych emocji. Kontakt trwał zaledwie chwilę a zdawało się, że całą wieczność.
-Kiedy się to skończy, będziemy musieli poważnie porozmawiać...-powiedział to Ramizes a jego twarz przybrała niezwykle poważny wyraz. Wziął jakby od niechęci fiolkę i schował w płaszczu. Markus wyczuł powagę sytuacji i dlatego zachował ciszę. 3-ka ruszyła dalej. Śnieg sypał niemiłosiernie a zimny wiatr targał ubraniami i futrem. Nie wiedzieli ile szli lecz wreszcie dostrzegli jak z jakiejś groty dobiega światło. To musiało być to. Wszyscy znacznie przyśpieszyli chociaż co dla niektórych była granica wytrzymałości. Fink czuł już istny ból w każdym zamarzniętym mięśniu, komórce. Każda część ciała prosiła o ciepło oraz postuj ale mag się nie poddawał. Pchała go do porzodu myśl "To już tutaj! Jeszcze kilka kroków!" i Wreszcie weszli do groty. To co poczuli było niezwykłe. Ciepło niczym w ogrzanym domku! Na dworze gwizdało zimnem a tutaj nie było nawet oznak tego ziemnego piekła, które ma miejsce na zewnątrz. Co więcej, do groty nie zawitał żaden płatek śniegu. Wejście do groty jakby było istną granicą między strefami. Fink padł na ziem na wznak. Niemiał siły nawet się uśmiechnać z tego, że się udało i z tego, że jest ciepło. Markus otrzepał się ze śniegu i to samo zrobił Ramizes. Nikt się Finkowi nie dziwił, zaiste, cudem jest, że tu dotarł "Nie dawałem mu takich szans..." pomyślał Ramizes spoglądając na leżącego Finka. Mag począł odzyskiwać czucie. Po chwili mógł ruszać już palcami a po kolejnej chwili, kończynami. Wciaż leżąc wziął spod przemokniętego ubrania miksturę. Była koloru ciemno-niebieskawego. Wypił ją do połowy.
-To na szybsze wyeliminowanie zmęczenia...-wyjaśnił wpatryjącum się ze zdziwiniem towarzyszom. W mgnieniu oka Fink wstał z ziemi. Reszta patrzyła trochę zdziwiona lecz nikt nic nie rzekł. To nie był czas na to. Tajemnicza magia przenikała ich kości, ciało. W powietrzu unosiły się zapachy róznych mikstur, zapachy, których nigdy wcześniej nie czuli. Szli coraz głębiej aż doszły do nich odgłosy bulgotów płynów, ich parowanie, przemieszczanie się w rurach...Podeszli bliżej. Zobaczyli całe pomieszczenie. Bylo ogromne a rurki z różnokolorowymi płynami pływały tu i tam. Gzieś były podgrzewane, gdzieś indziej skraplane, gdzieś indziej z kolei kolory łączyły się a gdzieś indziej z jednego powstawały dwa inne a wszystko działo się w jednym czasie. Wszędzie było jakieś oświetlenie, a była tu widoczne chyba gamma wszystkich kolorów co dawało niezywkłą grę świateł. Można bylo dostać od tego wszystkiego zawortu głowy. Po środku tego wszystkiego stała postać dosyć wysoka, łysa o równomiernej głowe, światło rzucane przez przepływające płyny wskazywały na to, że ubrana jest w strój alchemiczny. Jednakże Fink, nie znający się zbytnio na historii takich rzeczy, łatwo dostrzegł, że takie szaty były nosze tysiące lat temu, a ta pomimo napewno nie miałego wieku, była w doskonałym stanie. Trudno zdefiniować jednoznacznie jej kolor, zależny był od koloru substacji pływających. Aura bijąca od tej postaci budziła pewnien rodzaju strach oraz szacunek. Nawet Markus nie był wobec niej obojętny...a raczej nie mógł. Z kolei Fikna ta aura przerażała, czuł jakby ta postać była istnym wulkanem mocy zdolnym w kazdej chwili wybuchnąć i zalać ich. Wampir patrzył z pewnym uśmiechem zadowolenia na Cladiusa. Podeszli bliżej, lecz postać wcale nie zdawała się być świadoma ich obecności.
-Czego chcecie?-jak widać byli w błędzie. Postać nie odwracając się zadała proste pytanie bezbarwnym głosem. Wyczuć w nim jednak było można pewne niezadowolenie.
-Nazywam się...
-...Ramizes, wiem-przerwał wampir wampirowi. Przelał coś do jakiejś butelki po czym ją szczelnie zamknął. Odwrocił się w stronę poszukiwaczy serum. Twarz była naznaczona śladami czasu. Bardzo poważna i pełna dumy. Białka oczu były żołte i nawet nie wielki ich rozmar nie mógł tego ukryć. Skóra blado trupia, a nawet bardziej szarawa niż blada. Usta niewielkie koloru czarnego, uszy był spiczaste i napewno dobrze słyszały. Postura chuda i zdaje się bardzo "łatwa" do powolenia ale tylko ślepy głupiec mógłby uznać, że jest on łatwym przeciwnikiem. Podszedł bliżej...właściwie to nie podszedł, lewitował trochę nad ziemią a potem stanął na ziem przed towarzyszami. Każdemu spojrzal w oczu, zresztą on sam wrzykuwał wzrok.
-Jesteśmy tu...
-...po serum dla waszej chorej przyjaciółki-znów przerwał-Finkregh...jakaż bogata przeszłość...Dobrze...dobrze...-skierował wzrok na Markusa-Markus...demon, rzadko się tu takiego spotyka. A jeszcze tak starego i...potężnego. Prawie mój rocznik! Nie wliczam różnicy 5 tysięcy lat-dodał ironicznie, jakby te 5 tysięcy lat było równe 5 dniom.
-A więc...
-...może wam pomogę, chociaż ciekawe od kiedy to wampir pomaga wilkołakowi nie wbijając mu ostrza w serce lub nie odcinając łba...Ahhh no tak....Ramizes miał ciekawe spotkanie. Podobało się? Zapewne, komóż mogło by się nie podobać-zaśmiał się pełen ironni.
-To jak na pomożesz? Nie mam dużo czasu-odezwał się Markus trochę podniesionym i zdenerowanym tonem.
-Nie tak ostro, demoniczny przyjacielu-pokiwał mu z przestrogą palcem-Złością napewno daleko nie zajdziecie. Wiem jakich składników szukacie, a to, że tutaj doszliście oznacza wielką odwagę i poświęcenie. No cóż, zdarza się. Chociaż coraż rzadziej. Powiem wam, że posiadam wszystkie składniki...-na twarzach wszystkich pojawiło się zadowolenie-poza jednym-zadowolenie prysło jak bańka mydlana-potrzebuje soku z Kwiata Śnieżnego, wykorzystałem go jakiś czas temu. A sprzydał by mi się bo badań ale...jest problem, znajduje się...tuż nad moją grotą-wszyscy byli zaskoczeni. Fink chcial się śmiać ale jakoś się powstrzymał-Przemierzyłem niezliczone odległości, wkraczałem w najróżniejsze Stefy w poszkukiwaniu jakiegoś składinka a ten urusł tuż nademną. Nie mogę po niego iść, to za łatwe!-krzyknął jakby w rozpoczy. Cała sytuacja była przekomicznie śmieszna. Fink nie wytrzymał, począł się rechać-Co w ty śmiesznego, człowieku?!-głos już bynajmniej nie był zabawny. Maga ogarnęło straszne zimno a uśmiech natychmiast umarł z tawrzy. Poczuł jakby w niego wbijano ostre i zimne sople lodu.
-Aaaaaaaaaaa!!!!!-nie mógł się oprzeć poteżnej magi. Padł na ziem zwijając się z bólu.
-Starczy Cadiusie-odrzekł Ramizes, na szczęście wampir posłuchał. Wszystke uczucia natychmiast zniknęły, cały ból pryskł. Fink był w małym szoku. Nie miał na sobie żadnych ran. Nie zauwazył też aby alchemik czynił jakiekolwiek gesty, inkantacje. Czar jak na zawołanie-Ja pójdę po ten sok z kwiata-oderzekł Ramizes.
-Dobrze, im szybciej tym lepiej-po chwili przyleciała do rąk Ramizesa probówka oraz skalpel, wszystko elegancko czyściutkie. Krwiopijca wyszedł na zewnątrz. Pogoda była spokojna i bezwietrzna-Może usiądziecie?-zaporponował stary wampir a za dwoma pozostałymi osobami pojawiły się fotele. Puszyte aż zachęcały do relaksu. Fink szybko skorzystał, było bardzo wygodnie. Od niechcenia usiadł też Markus, nie pożałował.
-Byłeś w Strefie skąd pochodzę...-wyszeptał Markus wpatrując się nieustanie z Cladiusa-Było to bardzo dawno temu...szukałeś Oka Ciemności o ile dobrze pamiętam.
-Taaaak, stare dzieje. Chociaż nie pamiętam abym Cię tam spotkał.
-Nie, nie spotkaliśmy się, lecz zabijając strażnika Oka zabiłeś mojego znajomego...
-Przykro mi, nie chciałem przelewu krwi. Ponadto nie chciałem całego Oka, chodzilo mi tylko o pył z Oka, który mógłbyć bezproblemowo i bez problemów dany bez negatywych dla Oka skutków. Fanatycy są głusi więc niestety nie miałem innego wyjścia. Chociaż przyznam, że jego krew była wyśmienita, jak to zresztą krew demonów.
-Może chciałbyś mojej?-spytał Markus co zaskoczyło Finka, nie mógł uwierzyć w pytanie demona.
-Nie, Twoja krew jest dla mnie bezużyteczna. Nauczyłem sie istnieć bez krwi.
-Jak to "bez krwi" przecież wampir musi pić krew, to jego słabość-spostrzegł Fink.
-Tak, to racja, lecz żyjąc tyle wieków co ja, ciągłe zaspokajanie głodu stawało się coraz bardziej uporczywe i dokuczliwe. Musiałem znaleźć na to sposób no i znalazłem, dzięki alchemii.
-A dokładniej?
-Dokładniej, produkuję swoją własną krew. Dzięki magii i znajomości alchemii potrafię wytwożyć więcej krwi niż użyć jej do produkcji. Co więcej, jestem od niej uzależniony, dlatego żadna inna krew nie wchodzi w obieg. Tylko moja własna krew jest w stanie zaspokoić głód, którego nigdy mi się pozbyć nie udało.
-Bardzo sprytne i mądre-pochwalił Fink szczerze powidziwając pomysłowość Cladiusa.
-Dziękuje, ponadto nie marnuję czasu na szukanie ofiar, teleportaci i innych czasochłonnych rzeczy. Ten czas to może z 5-10 minut ale mnożąc je przez wieki daje całkiem sporą sumę straconego czasu.
-Labolatorium doskonale prosperuje jak widzę.
-Tak, chociaż nawet siedząc tutaj z wami cały czas muszę wszystko korygować i pilnować aby nie doszło do jakiejś awarii.
-Nie czujesz się zmęczony?
-Pozbyłem się tego uczucia-pod koniec słów pojawił się Ramizes z pełną probówką białego soku, zapewne kwiatu-Doskonale, proszę za mną-poinformował po czym wstał (raczej magicznie podnisł się bo żadnego ruchu mięśniem nie wyskazywał) i lewitując prowadził wszystkich pomiędzy rurki i aparatury alchemiczne. Szli przez ciemne korytarze a stukot butów rozchodził się echem po jaskini. Skręcili gdzieś do pomieszczenia z wysokimi półkami i szafami a wszędzie były jakieś szklane naczynia a w nich najróżniejsze rzeczy. Od różnych części ciał w stylu oczu, uszu, jezyków po mikstury o przeróżnych barwach po naczynia na pierwszy rzut oka puste. Zapewne był tam jakieś gazy.
-A więc potrzebujecie...-wylewitował do góry dotykając poszczególne składniki. Te jakby ożywały i też zaczynały lewitować. Cladius przelatywał raz tu, raz tam, w sumie uzbierał trochę tych składników-No to będzie wszystko.
-Napewno?-spytał Fink uśmiechając się, w końcu miał jeden składnik.
-Masz wątpliwości, magu?-odpowiedział pytaniem gdy z jego szat wyleciał składnik.
-Nie-odrzekł szybko.
-To dobrze, ruszajmy do labolatorium.
Cladius prowadził a za 3-ką bohaterów lewitowały gęsiego poszczególne składniki, które mają dać serum na problem Atis. Gdy znaleźli się już w labolatorium Cladius rzekł-Zaczynajmy!
Składniki poczęły rozlatywać się w różne części labolatorium a tam wpadały do najdziwniejszych naczyń. Poczęły się procesy, których chyba żaden ludzki umysł nie byłby w stanie pojąć. Cladius lewitował półtorametra nad ziemią. Trzymał się za podbrudek mrucząc coś do siebie. Często też było słuchać "Mhm...mhm..." co wskazywało, że wszystko idzie ku dobrej drodze. Chwile mijały a składniki, każdy z osobna, był poddawany innym procesom. W końcu widać było jak wszystkie zmierzają do jednego naczynia. Z góry zaś leci proch (zapewne księżycowy). Składniki wlały się do naczynia kuflo-podobnego. Zasyczało niebezpiecznie, ale Cladius się tym nie przejmował, więc reszta uznała, że to normalna rzecz i nie się czym martwić. Począł mieszać misktury bardzo dokładnie. Z góry wsypywany był księżycowy proch. Wszystko chwilę trwało-Koniec!-odrzekł zadowolony i dumny alchemik. Kufel przylewitował do naszej trójki-Proszę, o to serum na waszego likantropa. Kufel pochwycił Mag.
-Ską...-chciał powiedzieć Fink ale przerwał
-Haha, rozumiem twój niepokój magu Finkreghu. To naturalne. Nie macie pewności, możecie albo mi zaufać i podać to przyjaciółce albo zostawić tutaj i zmarnować na nic całą waszą podróż, decyzja należy do was-a ta była oczywista.
-Co chcesz w zamian?-spytał bezpośrednio Markus-Nie wierzę, że nie chcesz nic w zamian.
-A co mi możesz zaoferować, demonie?-spytał pewnie alchemik-Chociaż w sumie jest jedna rzecz...
-Jaka?
-W formie zapłaty daj mi kłebek Twojej sierści, przyznasz, że nie jest to wygórowana cena.
Markus chwilę się zastanawiał-Dobrze...-po czym przemienił się we wilka. Cladius ruchem palca wyciągnał bezboleśnie kłebek sierści, który począł lewitować a po chwili wpadł do małego naczyńka.
-Jak mamy podać to serum?-spytał Ramizes.
-Dajcie jej to do wypicia. Jednkaże musi być ona człowiekiem, danie jej w czasie bycia likantropem nie przyniesie żadnego skutku. Co więcej wzmoniłem preparat. każdy kto wypije łyk nigdy więcej nie stanie się wilkołakiem. Oczywiście Tobie Ramizesie czy Tobie Markusie to już grozi ale innym...-spojrzał wymownie na Finka.
-Rozumiemy. Zatem teraz daleko droga przed nami do reszty...
-Nie koniecznie, mogę w każdej chwili stworzyć wrota wymiarowe, dzięki którym wylądujecie przed domem, z którego tu przybyliście.
-Mógłbyś to ucznynić? Bardzo by nam to pomogło...
-Żaden problem-Cladius wykonał maluteńki okrąg palcem a przed uzdrowicielami pojawiły się wrota a w nich było widać dom, zaczynało świtać.
-Już świta? Cała noc za nami....-spostrzegł Fink.
-Nie mamy czasu do zmarnowania. Dziękuje Ci Cladiusie, bardzo nam pomogłęś...Może śmierć strażnika Oka nie była bezcelowa...Jakby nie Ty być może nie bylibyśmy zdolni do tego co uczyniliśmy teraz.
-Wszystko ma swój cel, Markusie lecz to napewno wiesz sam. Pytanie tylko "kiedy się on pokaże". Dziś nadeszła odpowiedź.
Markus przytaknął głową zgadzając się z wampirem. Wywarł on na demonie duże wrażenie. Szczerze mówiąc nie takiego krwiopijcy się spodziewał. Być może nie wszystkich wrzyca się do jednego worka... Wkroczył we wrota.
-Widzę, Finkreghu, że gnębi Cię wiele pytań. Może kiedyś przybadź w bardziej spokojniejszych okolicznościach a utniemy sobie małą...pogawędkę. Jak Mag z Magiem.
-Napewno ze zaproszenia skorzystam, bywaj Cladiusie-poczym wskoczył w portal.
-Bogowie Cię naznaczyli, wiesz doskonale...
-...tak wiem, Cladiusie-tym razem to Ramizes przerwał-wiem.
-Zatem idź z Ich błogosławieństwem.
-Dziękuję-skoczył w portal a ten zamknął się.
Wszyscy byli przed domem...

(Fink, prosiłbym, abyś opisał ostatnią noc Atis. Czyli po porstu to co się działo w czasie pobytu w górach oraz dalszą cześć tego na czym skończyłem)
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
- No, nareszcie. Wreszcie jest ciepło... Jak myślisz, czekają na nas w środku?
- No nie wiem, Fink. Jeśli nie przywiązali Atis do łóżka linami cumowniczymi, to pewnie znajdziemy ich oraz ją gdzieś w lesie.
- Jeśli jeszcze żyją. Nic nie można wykluczyć... Jesteście cholernymi optymistami.
- Ty też, Ram. Przynajmniej byłeś... Kiedyś. Dawno, dawno to było, ale potrafiłeś się śmiać. I to szczerze.
- Masz rację, to było dawno. Ale o tym porozmawiamy później, tak jak ci powiedziałem wcześniej. Musimy wyjasnić pewne sprawy, a nie wszyscy dookoła muszą o nich wiedzieć.
- O tym też wiem. To, że jesteś starszy, nie znaczy, żeś mądrzejszy. Zawsze się zastanawiałem, jak to jest - chodzić po nocach, chłeptać krew, i uciekać przed słońcem. Jak w takich warunkach poszukiwać wiedzy rozrzuconej po świecie? Ciekawe, jak się to Cladiusowi udało. Magia nie przychodzi sama od siebie, choć wprawa w niej przychodzi z czasem. Zmarnował mnóstwo czasu... Lub nie. Zresztą, porozmawiam o tym, kiedy znów go odwiedzę. Trzeba poszukać reszty...
- ... co wcale nie bedzie potrzebne. Popatrz w górę.
Mag i wampir podnieśli głowy, i popatrzyli w kierunku, jaki wskazał Marcus. Na dachu kłębiły się jakieś ciemne kształty... Po chwili dostrzegli kobietę z łukiem i postać ze schowanymi skrzydłami. Rince i Aya.
- Hej, wy tam! Co robicie? - głos demona był tak jakby nieco drżący...
- Jesteście w końcu!
- Coś sie stało? - zapytał ponownie.
- Tak jakby... Sam to zobaczysz. Skoro już jesteście, to możemy zejść...
Nagle krzyk Ayi rozdarł powietrze. Po chwili otworzyły się drzwi, a cała grupka wysypała się ze środka. Widać było zadrapania i rozdartą odzież u prawie wszystkich. Medivh i Nazin wyszli na końcu, niosąc na prowizorycznych noszach TO coś. Świt jeszcze na dobre nie rozświetlił panujących ciemności, ale można było dostrzec ciemne futro i zwierzęcy pysk. Ciało Atis. Nad Finkiem rozbłysła rozjarzona kula wielkości głowy, rozsiewając wokół blade światło, i popatrzył na zmienioną kompankę.
- Co jej się stało?
- Sami nie wiemy za dobrze... To się stało bardzo szybko. Siedzieliśmy przy niej, gotowi ją przytrzymać magią gdyby zaczęła się zmieniać. Orzekła, że musi udać się na chwilę do wychodka, a kiedy nie wracała... Cóż, wyszliśmy, i zrobiliśmy z siebie idiotów. Atis zdążyła się zmienić i niszczyła wszystko, co było dookoła, aż zobaczyła nas... Ratowaliśmy się ucieczką na dach i zabarykadowaliśmy się do góry. Goniła za nami, po chwili słyszeliśmy jakieś trzaski i powarkiwania pod nami, więc myśleliśmy, że po prostu demoluje dół. Potem wszystko ustało, więc uznaliśmy, że zasnęła, ale ciągle nie schodziliśmy. No i teraz... Zeszliśmy na dół i zastaliśmy ją obok drabiny na dach, całą poranioną i nieprzytomną. Ona... Ona nie zrobiła tego sama sobie. Chyba nawet wilkołaki nie zagryzają same siebie, prawda? Zróbcie coś z nią... Można jej pomóc? Powiedz że można! POWIEDZ! - Medivh upadł na trawę, szlochając. Dużo go musiało kosztować zobaczenie jej, a co dopiero przyniesienie tutaj...
Wokół pojawiło się więcej kul, dając mocniejsze światło i uwidaczniając ciagle świeżą krew, błyszczącą się lekko. Fink oddał dzban Cladiusa wampirowi i dotknął jednej z ran, długiej na dłoń, na ramieniu. Z sykiem oderwał palce i popatrzył na nie. Zielona, gęsta maź oblepiła mu palce i powoli rozpuszczała skórę, parząc ją dotkliwie. Wytarł je szybko, i popatrzył z powrotem na całokształt obrażeń. Parenaście cięć podobnych do obejrzanego przecinało futro na klatce piersiowej, brzuchu, nogach, rękach... Mnóstwo ukłuć układało się wręcz w finezyjne wzory, oplatając ciało girlandami niczym cierniste krzewy. Na pewno nie zrobiła tego sama.
- Drowy. To były drowy, świetnie wyszkolone w dodatku. Nie ma żadnej krwi na pysku, więc nikogo nie ugryzła. Było ich wielu... Zbyt wielu. Można jej pomóc, ale... Nie w takim stanie. Nie mogę uleczyć jej zmienionej, tak jak nie zrobi tego Nazin czy kotkolwiek, kto nigdy nie robił tego dość często. W dodatku użyli specyficznej trucizny... Cladius byłby zadowolony, gdyby mógł to zbadać. I nie możemy czekać do rana, bo może umrzeć. Leżała tak prawie całą noc. Ramizes... To może mieć jakieś skutki uboczne? - wskazał na dzban.
- Nie wiem. Nigdy tego nie wypiłem... Nie mam pojęcia. Ale mówisz, że zginie. Czyż nie lepiej spróbować ją uratować, niż patrzeć tylko jak umiera w cierpieniach?... To jeszcze zależy, co powie tych dwoje - wskazał na Medivha, ciagle leżącego w trawie, i na Marcusa, który dla odmiany stał skamieniały, patrząc na swoją niegdysiejszą 'panią'.
- Ja... ja nie wiem. Nie chcę żeby umarła tak, ale nie chcę sprawdzać, co stanie się po wypiciu tego czegoś! A jeśli od tego zginie? Co wtedy?!
- Medivh, uspokój się... Bez tego ona zginie, więc trzeba zaryzykować. Trzeba! Macie jej pomóc... Bo jeśli nie... - mina demona kończyła zdanie. Tak morderczego spojrzenia to nawet Ramizes nie potrafiłby zrobić.
- Dobra... Podejmujemy ryzyko. Ale jesli coś jej się stanie... Cóz, ja nic jej wtedy nie pomogę. Chcę, żebyście to wiedzieli... - mag odebrał naczynie wampirowi, i kazał mu rozchylić jej szczękę.
- Jak cię ugryzie, to nic ci się nie stanie, Ram. Dlatego ty - odpowiedział, widząc jego pytające spojrzenie.
- Ale... On powiedział, że to nie zadziała, gdy nie będzie człowiekiem.
- Jest teraz w połowie człowiekiem! Jak nie podamy jej tego teraz, co może przywrócić jej ludzką postać, to zginie! Wolę zmarnować miksturę, i najwyżej postarać się o nią po raz drugi, niż patrzeć, jak umiera od tego. Ty też być od tego zginął. Nie sądziłem, że drowy umieją ją uzyskiwać. Zaraz. One nie mogą jej uzyskać. Nie same. Bogowie!... Nie ma czasu do stracenia. Jeśli to, co myślę, jest prawdą, to możemy nie przeżyć następnego dnia. Trudno. Ramizes, rozchyl jej szczękę. Wylejemy tylko część. Jeśli to nie pomoże... Znam tylko dwie osoby, prócz mnie, które umieją uzyskać tą truciznę. Jednym z nich był Eshtaru, a druga to... - popatrzył na Atis. - Joan.
Wlał nieco płynu do gardła likantropa.
Jej ciałem wstrząsnęły konwulsje, kręgosłup wygiął się w łuk, mięśnie stężały, wampir w ostatniej chwili uratował palce przed odgryzieniem. Zaczęła się miotać, rzucać, starała się wyswobodzić z uścisku, jakim Marcus przygwoździł ją do ziemi. Wrzasnęła bezgłośnie, wciąż nieprzytomna, jakby chciała zrzucić z siebie demona i uciec. Jej rysy twarzy powoli wracały do normalości... Żałośnie powoli. Targana spazmami, miotała się po noszach, wrzeszczała, nie wydając z siebie głosu.
- Coś ty zrobił!? Zatrzymaj to! Zatrzymaj! - krzyczał Medivh, zszokowany widokiem ukochanej.
- Nie może tego zatrzymać, głupcze! Robi, co może! Zrób cos pożytecznego i się zamknij! - warknął demon, takim tonem, że usłyszeli trzaśnięcie zębami Med'a. Aya patrzyła na tą scenę lekko zielona, z niepewną miną, a Rincewind jakby niewidzącym wzrokiem.
- Przynieście wodę i jakieś szmaty! Szybko, szybko! - pogonił ich Finkregh, z rękoma na głowie Atis. - Mogę się do niej dostać! Pośpieszcie się!
Z ran wydobył się odór trucizny, lepki i przywierający do wszystkiego. Zielona maź powoli wyciekała, parząc delikatną, nieosłoniętą skórę. Góra przeżartych szmat rosła, a do końca mieli jeszcze daleko...
Wtem Finkregh wrzasnął, i jakby uderzonego obuchem, odrzuciło go od niej.
- To... Nie potrafię jej znaleźć do końca. Nie mogę jej uzdrowić. Ona umiera, nie mogę jej zawrócić. Uczepiła się tej nadziei na koniec cierpienia i nie mogę jej odciągnąć. Przepraszam. - wyszeptał, mdlejąc. Atis w końcu wydobyła z siebie głos, i to chyba było najgorsze - wrzask śmiertelnej agonii odbił się echem po okolicy. Zaczęło ją targać w śmiertelnych drgawkach, otworzyła oczy, zasnute już mgłą.

Atis umarła...
Med pochylił się nad ukochaną ale nie dawała ona oznak życia. Łzy na jego twarzy poczęły wysychać, a on sam zrobił się nienaturalnie czerwony, zupełnie jak jego oczy. Wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Po chwili znikł w leśniej gęstwienie. Wszyscy byli głęboko zdziwieni całym zajściem. Aya przytuliła się do Rinca. Widać było jej wyraźny smutek. Wampir stał bez ruch, natomiast Markus nachylił się i opóścił powieki Atis. Reszta grupy milczała stojąc z opuszczonymi głowami.

-Trzeba ją pochować. Trucizna zbyt szybko pustoszy ciało. - powiedział Ramizes
-Może poprostu obmyjmy jej ciało i przebierzmy z tych łachów. Powinnośmy zaczekać na Meda pomimo tego gdzie jest. - odrzekł Nazin
-Dobrze więc. Ja udam się go poszukać. Co wy na to? - Zapytał Ashgan
-Zgoda. - odparł Rinc.

Człowiek opóścił dom i także zniknal w gąszczu leśnym. Towarzysze poczęli oczyszczać ciało Atis z trucizny i zanieczyszczeń.

------------------------------------------------------------------------------------

-Med!!!! Gdzie jesteś?! - Ashgan krzyczał na cały głos, lecz jedyne co słyszał to wiatr poruszający gałęziami drzew. - Mam nadzieje że nie zrobi czegoś głupiego.
Po chwili marszu wojownik zauważył 3 postacie. Wokolo nich leżały martwe zwierzęta. Zarysy jednej z postaci wydawały mu się znajome, ale nie wiedział kim są pozostali osobnicy. Postanowił więc powoli sie do nich zbliżyć....

----------------------------------------------------------------------------------

Medivh siedział sam na jakimś pniu. W obrębie 3 metrów leżały spalone drzewa. Najwidocznej mag przybiegł tu żeby wyładować swoją złość na samego siebie że nie potrafił uratowac kochanki. Pogrążony w głębokim rozmyślaniu wstał i nagle usłyszał niosący się echem głos Ashgana. Zaczął więc powoli iść w stronę echa. Był zrezygnowany i zrozpaczony. Czuł teraz bowiem że bez Atis jest nikim. Po jego głowie krzątała się myśl o zemście na zabójcy...

----------------------------------------------------------------------------------

Wojownik starał się stapac po ściółe powoli. Jego oddech był na tyle równomierny że nie słychac go było. Pech chciał że nadepnął na gałązke. W jednech chwili postacie odwróciły sie. Jedna z nich wypowiedziała dziwne słowa.... Nie minęło 30 sec. a Ashgan leżał na ziemi spętany jakimiś dzikimi pnączami.

-No no co my tu mamy. - postacie zbliżyły się na tyle że były widoczne ich twarze. - Czy mama nie uczyła cię że nie należy podsłuchiwać.
-Joana?! Co ty tu.. Widze że masz ze sobą swoje przydupasy - Wojownik był zdziwiony.
-Taak. Wiesz już dawno powinnam była pozbyć się tej nędznej łowczyni. Niestety za pierwszym razem przeżyła. - wyjaśniła kobieta
-I co teraz ze mną zrobisz? Zabijesz mnie? Takiego bezbronnego? - zapytał Ashgan
-Hmmm... W sumie nie. A przynajmniej nie ja. Wiesz mam mało czasu ale zostawie ci mojego małego przyjaciela. - Joan wyciągnęła z kieszeni ruszająca się sakwe. Włożyła do niej rekę i wyciągnęła zielonego Phisixus Alcentris, potocznie zwanego pożeraczem ciał. [Pożeracz ciał to małe galeretowate stworzonko osiągające do 5 cm wysokości i 10 cm długości. Pomimo tego że nie posiada zębów a otwór gębowy stanow praktycznie całe ciało świetnie pożera nawet najtwardszą skórę.]
-A to po to żebyś nie krzyczał za bardzo - kobieta wysypała na wojownika jakis proszek poczym ten zaczął zasypiać. Odchodzac położyła stworzonko na plecach Ashgana i zniknęła razem z dwójką drowów.
Phisixus Alcentris zaczął działać. Powoli pożerał skórę i mięśnie z prawej łpatki woja. Gdy prawa ręka została ogołocona do kości męzczyzna ocknał sie i zaczął przeraźliwie krzyczeć. I tak miał dużo szczęścia że jest to już dorosły pożeracz i swoją ślina powoduje że ranynie krwawią, w ten sposób mięso pozostaje świerze a ofiara umiera w męczarniach. Tym razem krzyk był taką przeraźliwą oznaka bólu że nawet towarzysze w chatce zastanawiali się co to może być.

----------------------------------------------------------------------------------

Do Medivha dotarło że stało się coś niedobrego. Przeraźliwy krzyk odbijał się tysiące razy echem. Mag zaczął biec za głosem. Ponieważ las był duży i dosyć gęsty często używał zaklęcia 'Ignis Mare' żeby zniszczyć większe skupiska drzew. Po chwili głos zamilkł. Cały las jakby zamarł na chwile.... Nawet Med zatrzymal się. Teraz nie wiedział gdzie ma biec... Jednak podpowiedzią dla niego był świerzo wydeptany mech który tworzył taką jakoby ścieżke. Tym razem szedł za śladami. Powoli jakby wyczuwając zło będące tutaj niedawno. Jego oczą ukazał się straszliwy widok. Między liściami w krzakach leżał jakis szkielet. Mag powoli zbliżył sie i zauważył zielonego stworka zjadającego górną część głowy. Natychmiast póścił pierwszy lepszy czar który przyszedł mu do głowy na pożeracza. Ten tylko syknał i zamienil się w czarną kupke gnoju. Pochwycił więc za szkielet. Obróciwszy go ujrzał twarz Ashgana.... Była ona cała i zdrowa, no może za wyjątkiem pewnej cześci głowy ale reszta była zjedzona. Kości były białe, nie widac na nich było ani kropli krwi, ani jednego przebarwienia. Med przykucnał.....

Medivh wyszedł z lasu. Był dziwnie spokojny. Nie to co reszta drużyny. Wszyscy słyszeli krzyki i byli nieco zaniepokojeni.
-Gdzie Ashgan? Poszedł ciebie szukać, nie wrócił do tej pory, a słyszeliśmy w lesie jakieś krzyki - powiedział Nazin.
-Ashgan... Tak sobie zasnął. Na dłużej - dodał po chwili. W jego oczach mignęło coś dziwnego. Może obłęd... Nastąpiła chwila ciszy.
-Zabileś go? - wyksztusił w końcu Fink.
-Ja nie. Ale podejrzewam, że to sprawka tych drowów. Znalazłem na Ashganie, a raczej na jego szkielecie takie śmieszne galaretowate stworzonko. Zapomniałem jak się nazywało.
-Pożeracz ciał - wtrącił odruchowo Nazin.
-O, o właśnie. I no... obżarł całego Ashgana. Nic z niego nie zostało oprócz twarzy - wzdrygnął się przypominając sobie jego wykrzywione bólem oblicze. Znowu chwila ciszy. Tym razem o wiele dłuższa.
-Chyba wypadałoby ich pochować - pierwszy ze wszystkich otrząsnął się Rince.
-Ashgana możecie pochować. Z nim niestety już nic nie da się zrobić. Chyba, że jako bezmózgi szkielet. Ale jednak Ashgan mimo swojej śmierci pokazał nam coś. On niedalby się pierwszemu lepszemu pokonać. Ta osoba musi być bardzo potężna. Wiele wskazuje rzeczywiście na Joan. A jeżeli chodzi o Atis... jej jeszcze nie chowajcie. Jest jakiś sposób, który ją powola do życia.
-Jaki? - zapytała Aya przytulona do Rince'a.
-Chwilowo jeszcze nie wiem. Ale znam kogoś, kto mógłby to wiedzieć.
-Kto?
Medivh uśmiechnął się ponuro.
-Cladius - domyślił się Ramizes do tej pory przysłuchujący się wszystkiemu z uwagą.
-Zgadza się.
-Ale Med - zaczął Fink - możesz nie dać rady, a poza tym... no... ciało Atis może się zacząć... rozkładać - próbował delikatnie wyjaśnić.
-Nie będzie - powiedział ze spokojem pół-elf.
-Nie? - Nazin zaciekawił sie lekko.
-Nie. Bo wy o to zadbacie. A on wam pomoże, prawda? - Med wskazał na obojętnego Markusa.
Znowu nastąpiła dluga chwila ciszy. Rince wiedział już co widzi w oczach przyjaciela. On powoli tracił zmysly i wpadł w obłęd, ale... czaiła się tam też determinacja. Płomienne oczy kryły zabójczą determinacją, która mogła zdzialać wiele. Ale czy wystarczy?
-Czas na mnie.
-Med - Rince spojrzal na maga.
-Słucham?
-Powodzenia.
Półelf kiwnął głową w podzięce i odwrócił się. Otworzył portal, w który natychmiast wkroczył. Czekało tam na niego zbawienie albo śmierć. Nikt nie proponowal mu towarzystwa, bo wiedział, że mag tego nie zaakceptuje. Ale wszyscy byli niemal prawie pewni jednego. On już nie wróci. A przynajmniej nie żywy.
-Pechowy dzień - stwierdził z westchnieniem Nazin i wrócił do chaty.


Tonari no Totoro!
Med zniknął a każdy począł się gdzieś rozchodzić. Właściwie to do jednego miejsca. Do pobliskiego domu. Każdy zasmucony, kazdy pogroązony w niemej żałobie. Jeden dzień i dwoje odeszło...Tego napewno nikt się nie spodziewał a napewno nie ci co chciali uratować Atis. Nie było tego widać w obojętności Razmizesa ale dosyć mocno to odczuł. Nie dlatego, że ją strasznie lubił czy kochał jak Med lecz dlatego, że wszystko...chyba poszło na marne. Przynajmniej próbował...Teraz jednak spojrzał na Finka, który stał zamyślony.
-Nie tak to miało wyglądać...
-W rzeczy samej...-przyznał Finkowi rację-Teraz pozostaje nasza kwestia, Fink...-spojrzał poważnie na maga. Przytaknął głową-Chodźmy gdzieś w ustronniejsze miejsce-Fink bez słowa podążył za wampirem. Markus odprowadził byłych twoarzyszy podróży wzrokiem. Musiał coś zrobić z ciałem. Chłodne miejsce będzie najlepsze, być może piwnica...Wziął bezwładne ciało i wszedł do domu. Fink i Ramizes weszli gdzieś w las. Mogli stąd widzieć wiele ale sami byli słabo widoczni.
-Zatem o co chodzi, Ramizesie?-spytał bezbarwnym głosem zdradzajacym świadomość powagi sytuacji.
-O nas, Fink, o nas-wyjął z rękawa fiolkę krwi-Powiedz mi, czy nadal zamierzasz się tym bawić?-spytał bardzo bezporeśdnio.
-Bawiłem się tym zawsze, Ramizes. Widzisz, prawie o tym zapomniałem, ale to TY mi to przypomniałeś. Poza tym - nie mam żadnej korzyści płynącej z kolekcjonowania krwi. Zawsze robiłem to z myślą, że kiedyś się spotkamy, i pokażę ci moje zbiory. Ale okoliczności były inne.
-Tak, wiem...-spojrzał na krew w czym mocniej ścisknął szkło, lecz nie pękło-Znamy się tyle...czasu a ty wciąż wszystko z czymś wiążesz. Zawsze jest zasada coś za coś. Pamiętasz lata "dzieniństwa" młody krwiopijca i młody adept. Może ci się różnie zdawać ale wiąże mnie z tobą coś więcej niż różne fiolki krwi, które raz niszczysz a potem dajesz. Musisz się wreszcie zdecydować, Fink...-wpatrywał się niemal zahipnotyzowany w krew po czym schował ją w kieszeń. Wzrok wyglądował na Finku. Z umarłych oczu trudno bylo wyczytać cokolwiek.
-Dewiza jak najbardziej słuszna w te lata. Pamiętam te lata. Pamiętam dużo więcej rzeczy, pamiętam wydarzenia, kiedy nie istnieli ojcowie moich ojców ani matki moich matek. Widzisz... Niektóre rzeczy są teraz dość... śmieszne. Nie jest to może najlepsze określenie, ale właśnie takie są. Poplątanie wszystkich wątków naszego życia. Eschtaru, mój dziad, nauczyciel, mistrz, na końcu pan. Joan, mała dziewczynka, przyjaciółka Atis, teraz jedna z osób, które chętnie zobaczyłyby nas martwymi. Cladius, mistrz alchemii, prawdopodobnie najstarszy ze wszystkiego, co żywe na tym świecie. I ty mi mówisz, że mam podjąć decyzję! Między czym a czym, jeśli jesteś w stanie to wyjaśnić - jego spojrzenie emanowało takim chłodem, że zimno chroniące miejsce pobytu Cladiusa wydawało się najgorętszym dniem lata.- Śmiało, słucham.
-Między bezinteresowną przyjaźnią a neutralnym "kumploswtwem"-powiedział szybko jakby wcześniej przygotował się na to pytanie-Czasy kiedy byliśmy jacy byliśmy. Wielkie plany, ambicje...marzenia. Dziś, wszystko to prawie mamy u swoich stóp i co? Kiedyś wyciąglaiśmy dłonie razem do gwiazd aby je posiaść a dziś... Staliśmy się zimnymi i prawie obojętnymi wobec siebie typami. Umarli mają doskonałą pamięć i pamiętam te czasy i pamięta uczucia, które wtedy w nas były. Dziś są to tylko strzępy...Brakuje mi tamtym czasów, Finkregh-wyznał Ramizes. Gdyby nie to, że znał go Mag, ktoś inny pomyślałby, że się wampir wyżala. Lecz tu chodziło o coś zupełnie innego.
- Widać, nie tobie jednemu. Ale jak teraz widzisz ten luźny, a zarazem mocny związek? Ty, naznaczony przez bogów śmierci i rozkładu, a ja, który potrafi okiełznać tylko lód i wodę. Czym teraz są te uczucia?... Strzępami dawnego życia, życia, którego już nie przywrócimy. Życia, które spisaliśmy na straty. Nie wiem, jak twoje marzenia. Moje pozostały równie niedościgłe, jakie były kiedyś. I oby tak było nadal, gdyż jest to chyba jedyne, dzięki czemu wciąż podróżuję po świecie.
-Co się stało to się nie ostanie. Jednakże dlaczego ma być tak jak jest? A może...może wszyscy się zmieniamy i czasem tak bardzo, że nie poznajemy samych siebie. Jeśli tak się stało z nami, Finkregh, pozostają nam dwa wyjścia. Albo sobie pomagać sobie nazwzajem tylko ze względu na to, że w kupie bezpieczniej albo będziemy chociaż w części tak jak kiedyś. Bo ileż razy przelaliśmy swoją krew ku wspólnemu celowi? A czy dziś jest inaczej? Wciąż, Fink, jest cel a podążamy razem. Prawie zawsze udawało się go dosięgnąc a jeśli nawet nie...byliśmy razem. Czy widzisz przeciwskazania aby było tak i dziś?-spytał z nieukrywaną ciekawością. Zdaje się, że odpowiedz na to wyjaśni mu wszystko.
- Przeciwskazań widzę więcej, niż chciałbym. Zbyt dużo, by zrobić w nich wyłom i przemycić trochę tylko dawnych celów i osiągnięc, zbyt mało, by nam to uniemożliwić. Widzisz... Ofiara krwi nie znaczy tyle, ile znaczyła wcześniej. Kiedyś, w tych 'dawnych czasach', byliśmy może nawet więcej niż przyjaciółmi. Ale teraz? Co jest teraz? Nieustanna ucieczka, szukanie skrótów, sposobów na wyprowadzenie uderzenia. Widzisz, prawie zawsze nam się to udawało. Ale jak widzisz naszą rolę teraz, wśród nich? Nie ma miejsca na dawne życie w TYM życiu. Wyjścia z tej sytuacji są dwa, jedynie dwa, gdyż kompromis między nimi nie będzie nawet ich namiastką... Pierwsze, to po prostu ignorować się, zapomnieć dawne zażyłości i skończyć z nimi, zostawić sobie tylko wspomnienia, które trawić będziemy w samotności. Drugie, to po prostu... Odejść. Na pewien czas. Zostawić wszystkich i pójść razem własną drogą, znaleźć ten nasz cel. Tyle tylko mam ci do powiedzenia. Sam się zastanów, i bylebyś wybrał dobrze.
To była ta odpowiedź. Zapadła cisza. Ramizes uświadomił sobie...a raczej potwierdził swoje obawy/przekonania. Było właśnie tak, jak mówił Fink. Ta rozmowa miała ne celu potwierdzenie własnych wniosków a zarazem była...ostanią nadzieją, że tak nie jest. Teraz jednak nie było ani cienia wątpliwości co do słuszności obaw wampira. Podszedł bliżej Finka, ten wyprostował się spokojnie wbijajac wzrok w starego druha. Wampir połozył swoją bladawą i zimną dłoń na ramię Finka.
-Przyjdzie takie dzień, taka noc, że weźmiemy gwiazdy w ręce...razem-odważył się na delikatny uśmiech po tych słowa szybko ruszył z powrotem. Mag chwilę jeszcze stał w miejscu lecz natychmiast zaregował gdy z tyłu usłyszał uderzenie o ziem. Razmizes leżał na ziemi, lecz nigdzie nie było widać wroga. Podszedł do wampira.
-Co się dzieje, Ram?-spytał leżącego na boku towarzysza.
-K...rew...gł...ód...-wydał z siebie prawie zwierzęcy głos. No tak, przecież nie miał krwi w ustach od dosyć dawna. Zadziwające, że nie dał tego wszystko poznać po sobie wcześniej. Jedynie bladość jego skóry mogła zdardzać potrzebę życiodajnej esencji lecz nikt w sumie nie zwrócił na to uwagi...Teraz zdawał się być na krawędzi, widocznie się przed czymś bronił-szyy..bko..kr..wii...
---------------------------------------------------------------------------------
W międzyczasie w domu panowała martwa cisza. Każdy siedział ze zasmuconą twarzą. Spojrzeli na Markusa wnoszącego ciało i udajacego się do zimnej piwnicy. Byli z nią od tak dawna...
-Zabraknie nam jej...
-Jego też...-odpowiedziała Rice'owi Aya, po jej delikatnych policzkach spłyneły łzy...
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Medivh wyszedł z portalu na śnieg. Ta intensywna biel oślepiła go na dłuższą chwilę. Oczy delikatnie łzawiły. Wokół panowało niesamowite zimno. Ledwo co tu przyszedł już lekko trząsł się z zimna. Lodowate powietrze straszliwie kłuło w płuca. Wokół padał śnieg. Gdy wzrok jako tako przyzwyczaił się do tej bieli, to Med rozejrzał się po okolicy przez przymrużone oczy. Mimo siarczystego mrozu warto byłoby tu kiedyś przyjechać... W spokojniejszych czasach. Mimo padających płatków na drzewach nie było nadmiaru śniegu. Gałęzie nie dość, że się nie łamały, to jeszcze do tego były wyprężone tak, jakby czuły na sobie tylko ciężar igieł. I do tego wyglądało to przerażająco naturalnie. Szczyty majaczących w oddali gór były zasłonięte mgłą i krążącymi chmurami. Dzięki temu sprawiały wrażenie bardzo wysokich i niebezpiecznych. Choć to wcale nie musialo być złudzenie... Po chwili półelf ruszył powoli w stronę gór. Zdawało mu sie, że chrzęst śniegu wydobywający sie spod jego stóp jest słyszalny na wiele kilometrów. Buty już przesiąkły wodą. Mag wtulił się głębiej w szatę, ktora była jednak trochę wytrzymalsza. To byl dopiero początek, a już było cięzko.

----------------------------------------------------

W domu sytuacja uspokoiła się trochę. Postanowiono wybrać wartownika, który będzie czuwał nad bezpieczeństwem reszty. Wypadło na Markusa. Aya, Rince i Nazin położyli sie spać. Byli wyczerpani po tej długiej nocy. Umówili się, że po pięciu godzinach warta zostanie zmieniona. Markus, w postaci wilka, wskoczył zgrabnie na piętrzący się przy ścianie domku stos porąbanego drewna. Pewnie zapasy rodziny do palenia w kominku na zimę. Markus ze stosu wskoczył na dach. Stąd mógł widzieć całą okolicę lecz sam mógł byc równie łatwo dostrzeżony. Na brzegu dachu widoczne było dziwne wgłebienie. Wilk podszedl tam i uderzył w nie łapą. Belki zatrzeszczały. Uderzył w to miejsce jeszcze kilka razy i belki zdecydowały się ustąpić. Dachówki i spróchniałe kawałki belek z hukiem rozbiły się o podłogę we wnętrzu domu. Nikt nie zwrócił na t uwagi.
-W razie czego jest gdzie się schować - pomyślał wilk.

----------------------------------------------------

2 kilometry od miejsca pobytu towarzyszy przechodził kupiec. Zmierzał on w kierunku malutkiego, samotnego domku na skraju lasu. Gdyby wiedział co tu się działo... W pobliżu było pięć trupów. Wszyscy zginęli w okrutny sposób. W lesie znajdował sie wampir, w którym nagle odezwał sie głód krwi. Gdzieś w okolicy grasowały niebezpieczne drowy. Nie wspominając już o zwykłych, dzikich zwierzętach leśnych. Gdyby wiedział uciekłby w popłochu. Ale nie mógł wiedzieć i nie wiedział...

-----------------------------------------------------

Med nie miał pojęcia już ile szedł. Był kompletnie wyczerpany. We znaki dawały sie głód i pragnienie. Popękane wargi strasznie piekły. Ze względu na gęsto padający śnieg nie było nic widać na odległość większą niż dwóch metrów. Przynajmniej dzięki temu nie oślepiała ta biel. Nogi strasznie mu ciążyły. Dałby wszystko za minutę spędzoną przy kominku i coś ciepłego do picia. Był już na skraju wyczerpania, ale starał sie nie poddawać. Nagle uderzył w coś stopą. Spojrzał w dół i zauważył przysypany śniegiem kamień.
-Co mi szkodzi usiąść na chwilę. Odpocznę sobie sekundkę i ruszę dalej - pomyślał.
-Nie możesz tego zrobić. Dobrze wiesz, że jak usiądziesz to juz nie wstaniesz - odezwało sie jego drugie 'ja'.
-No ale....
-Żadnych ale! Odpoczniesz jak będziesz na miejscu.
-Ale... - urwał, bo nagle poczuł straszliwy ból w okolicach miednicy. Z ociąganiem ruszył dalej.
-Już zwariowałem... Jak można gadać z samym sobą?
Szedł, a raczej wlókł się kolejne pół godziny nim zamajaczył przed nim most. Zdawał się być solidny. O ile solidnym można nazwać coś, czemu brakuje kilku desek, sznury są wystrzępione, a przepaść okropnie głeboka. Ale w takich warunkach... Z ciagłym bólem w okolicy miednicy wkroczył na konstrukcję. Wszystko pięknie się układało. Doszedł już do połowy mostu. Lecz nagle za sobą usłyszal cichy trzask. Zdąrzył się tylko obrócić w pół kroku gdy już leciał z mostem w dół. Spadał i spadał w niekończącą sie przepaść. Z trudem otworzył oczy. Siedział na kamieniu, który widział wcześniej, Czuł straszliwy ból w kości ogonowej. Nic dziwnego. Od siedzenia na lodowatym kamieniu podmarzł mu cały tył ciała. Wstał jednym gwałtownym ruchem. W całym ciele eksplodowały igielki bólu. Zdawało mu sie, że slyszy trzask rozprostowywanych i zmarzniętych kości. Ruszył wolno przed siebie i zniknął we mgle...


Tonari no Totoro!
Ramizes chwilę jeszcze leżał gdy wyczuł albo raczej zwęszył..."KREW!" niemal krzyk usłyszał w głowie. Otworzył oczy, wszystko było krwisto czerwone. Zmysły były wyostrzone do granic możliwości. Słyszał szepty i pochrapywania z domu, słyszał Markusa. Czuł też krew, ale nie tego towarzyszy, inną, neutralną. Wiedział też jedno, nie jest sobą. Teraz kieruje nim ktoś zupełnie inny. Bestia. Dawno jej nie czuł. Bardzo dawno. Nic już jednak nie mógł poradzić. Bestia była głodna i głód zaspokoi, choćby była to jej ostatnia rzecz jaką zrobi. Wstał niemal podskokiem. Kły był już wydłużone, gotowe do wbicia się. Markus i Fink patrzyli na te nadnaturalne ruchy. Były takie...dzikie. Fink trochę się przeraził, wiedział, że teraz Ramizes nie jest do powstrzymania. Przynajmniej w pokojowy sposób. Mógł zaatakować każdego jednak ruszył on w stronę drogi głownej. Ruszył instyntkownie, kierowany zapachem krwi. Słyszał jej szum. Biegł tak szybko, że zwykłe ludzkie oko widziało by tylko zarysy czegoś zbliżającego się ale nie widziałoby co (lub kto) to jest. Wampir (a raczej Bestia) już widział swoją ofiarę. Był to czerwony poruszający się punkt. Krwiopijca nie czekał długo, rzucił się z lasu na idącego spokojnie kupca. Ten tylko spojrzał w górę na spadającego wprost na niego coś. Widział oczy, pełne krwi, szaleństwa, oczy zwierzęcia. Ramizes szybko go uziemił, człowiek począł się desperacko szarpać. Był bezradny gdy ten ktoś połamał mu ręce aby nimi nie machał, był bezradny gdy długie kły wbijły się głeboko w tętnice a potem był bezradny gdy osobnik począł rozszarpywać dziko tetnicę aby więcej krwi wpadało do ust. Kupiec wydobył z siebie tylko cichy pisk. Wampir ssał, łapczywie ssał. Gdy poczuł że ssie powietrze zezłościł się. Jednakże poczuł sytość. Na szczęscie wampira (a może i reszty towarzystwa) Bestia powoli odchodziła. Chowała się w zakamarku serca. Ramizes wciaż czuł jej zew, jej oddech. Jednak już panował nad sobą. Przynajmniej w tej chwili. Wstał i spojrzał na swoje dzieło. Uśmiechnął się złośliwie "Złe miejsce i zły czas, przyjacielu" wziął jedną ręką zwłoki i cisnął je w krzaki. Oblizał wargi i poczuł znów krew w ustach. Oblizał dłonie, które były całe we krwi. Liczyła się każda kropla.

---------------------------------------------------------------------------------

Markus spoglądał z dachu na całą scenę. Nie interesowała go cała akcja lecz był z jednego zadowolony. Ofiara nie wydała żadnego krzyku. Nie licząc czegoś podobnego do pisku, który sam ledwo usłyszał. Obyło się bez problemów. Nic więcej go nie interesowało. Wampir rozglądnął się wokoło. Obrócił się i nawiązał kontakt wzrokowy z Markusem. Demon pozostał niewzruszony chociaż dziwnie futro mu się zjeżyło. Jakby podświadomość została jakoś zaatakowna przez wampira. Osobnik począł się zbliżać. W jego ruchach było coś dziwnego. Były one takie pewne, zbyt pewne. Markus poczuł pewien dyskonfort gdy wampir jednym skokiem znalazł się na dachu. Bliżył się na odległość 3 metrów. Usiadł tuż przed nim. Markus patrzył bardzo badawczo na każdy wykonany ruch. Nie ufał mu po tym co przed chwilą widział.
-Ładna noc-stwierdził wampir spoglądając na gwieździste niebio.
-Przyszedłes tutaj na pogawędkę?-spytał bezpośrednio Markus.
-Nie damy rady, Markus-spojrzał głeboko w oczy demona. Zapadła nieprzyjemna cisza. Ogólna sytuacja wcale przyjemna nie była więc nie ma nic dziwnego w twierdzeniu Ramizesa-Nic się nie udaje, a nasze ciężkie poświęcenie idzie na marne. Markus przytaknął od niechcenia.
-Masz zamiar się poddać?-spytał będąc już mniej spięty Markus. Znów cisza.
-Joan zaszła już za daleko. Nie daruje nam. Nie spocznę dopóki będzie na tym, czy inny świecie. Musi zostać zniszczona.
-A potem?
-Nie wybiegaj tak na przód, demonie. Potem może być albo nicość albo dalsza egzystencja w tym świecie. Nie duży wybór-Markus ponownie przytaknął-Idę na mały rekonesans.
-Uważaj na siebie-powiedział w chwili gdy Ramizes miał zamiar skoczyć z dachu. Tym razem wampir przytaknął. Wykonał skok po czym udał się w przed siebie. Zauważył, że Finka już nie było. Nie miał ochoty na żadne rozmowy. Chciał pozostać sam ze sobą. Sam ze swoją matką, Matką zwaną Noc.
Jestem Wampirem.
Jestem jedynym istniejącym Bogiem.
Jestem dumny z tego, iż żeruję na ludziach i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom.
Finkregh siedział na drzewie, ukryty w gęstwinie gałęzi. Zabawiając się mrożeniem, a następnie kruszeniem tych dużych i twardych liści, obserwował kontur chatki. Zobaczył, że Markus sprawdzał dach, potem znieruchomiał. Po chwili jednak pojawiła się tam druga postać, na widok której wilczy demon zjeżył się, i pozostawał spięty. Postać zeskoczyła, i niczym mroczny wiatr przebiegła pod jego drzewem. Blady blask książyca zagrał na długich kłach. Ramizes. W tym momencie jednak tamten wskoczył w gęstwinę krzaków i pochłonęła go ciemność.
"Niech mrok pochłonie strzępki jego duszy, jakie mu jeszcze zostały! Zamiast panować nad sobą, zamiast wypić to, co dostał, poszedł kogoś zabić. I zabił, gdyż inaczej walczyłby z Markusem. Ten tępy wampir! Nigdy nie może choć na chwilę powstrzymać swojego temperamentu!..."
Mag uśmiechnął się jednak pod nosem.
"Ale właśnie za to go lubię. Obydwoje lubimy postępować... irracjonalnie. Cóż... Cofnąć czasu nie cofnę. Chociaż... Cladius powinien wiedzieć coś o tym. Ale tez po co się cofać? By powtórzyć stare błędy? By jeszcze raz przeżyć to, czego nie chce się przeżywać? Nie. Nie powinienem tego pragnąć. Tym bardziej, że Joan czyha na nas. Na mnie. A, niech sięudławi... Tanio się nie sprzedamy. Nie razem."
Patrzył na wędrujący po niebie upstrzonym gwiazdami księżyc, który rozświetlał wszystko mgliście, i wsłuchiwał się w ciszę nocy.
___________________________________

Medivh wspinał się mozolnie przez śnieg, czując zamarzający pot na swej twarzy. Robiło się coraz zimniej, jeśli było to w ogóle możliwe. Roztopiony śnieg w butach zamarzł, i Med wiedział, że nie minie dużo czasu, zanim dostanie odmrożeń. W oddali zamajaczyły olbrzymie sylwetki.
"Olbrzymy Mrozu?!" - pomyślał ze strachem, jednak po chwili owe kształty rozpłynęły się na lodowatym wietrze. Poczuł przypływ ulgi.
Niedługo doszedł do mostu, który mu się śnił... Lub może nie śnił? Niemniej, widział go tak jakby wcześniej. Stara, zmrożona drewniana konstrukcja, kołysząca się w rytm podmuchów powietrza. Postawił na niej pierwszy krok. Drugi. Trzeci. Jeszcze trzy ćwierci. Jeszcze dwie trzecie. Jeszcze pół...
___________________________________

Stała przy wesoło trzaskającym kominku, kołysząc kryształowym pucharem. Cała komnata, mimo swych rozmiarów, była dobrze nagrzana - a przecież mieszcząc duże łózko z czterema kolumienkami, dwie ogromne szafy, stół zasłany mapami, w komplecie z dwoma krzesłami, i cztery mosiążne lampy z odblaśnicami komnata musiała być duża, ogromna wręcz. Ale ona lubiła przepych, nawet bardzo.
Pod ścianą klęczała para drowów, mężczyzna i kobieta, idealni w swej budowie i urodzie. On - najwyższy, jakiego znalazła, słusznie umięśniony, poznaczony bliznami, a jednocześnie piękny w swej surowości. Ona - dość wysoka, nawet jak na mrocznego elfa, szczupła, z obitym biustem i delikatną skórą. On obnażony do pasa, w krwistoczerwonych spodniach przewiązanymi jednwabną szarfą; ona w tak cienką, jedwabną suknię, iż prawie wszystko, co było pod nią, można było zobaczyć, z cienkim paskiem ze złotych ogniw i wysadzanych księżycowymi kamieniami. Idealni, a ona lubiła otaczać się rzeczami idealnymi.
- I jak? - zapytała.
- Tak jak sobie to umyśliłaś, pani. Są w okrążeniu, aczkolwiek wystawili demona na straży. Jeden jednak przeszedł gdzieś przez portal, ale cała reszta siedzi przypuszczalnie w środku. - odpowiedział jej sukły w swej budowie drow, w dobrej koludze i z dwoma przypasaniymi rapierami.
- Przypuszczalnie? - zapytała podejrzliwie.
- Na pewno. Wybacz, pani.
- A więc możecie zaczynać, macie moje pozwolenie.
Finkregh rozmyślał o wydarzeniach ostatnich dni, o tym jak Atis została pogryziona, o zjedzonym ciele Ashgana, ale także otym czy powiedzie się Medivhowi. Tusz zanił rozległo się ciche krakanie. Finkregh obrucił się i zobaczył wielkiego czarnego kruka, który bacznie mu się przyglądał.
-Witaj kruku, czego tu szukasz?-zapytał tak jakby do siebie.
Kruk jeszcze baczniej zaczoł (zaczął) mu się przyglądać.
-Niejesteś zwykłym krukiem-zauwarzył lekki błysk od nogi kruka.
-Kraaa kraaa-zakraczał przerażliwie kruk.
-Widzę że cos tu masz-przybliżył się Finkregh do kruka lekko przechylając głowę-jakąś obrączkę, nie ruszaj się Ven'D....
-Kraaaaa-kruk odleciał w mrok nocy robiąc rundę na około chaty.
-"Dziwne, ale ten kruk jakby komuś służył, może temu Ven-cośtam"-Pomyślał rozcierając tylnią część ciała-"przydało by się rozprostować kości"

_______________________________________

Tym czasem daleko w głębi lasu pewien pół-elf grał smętną melodie na lutni. Jego palce jakby zaczarowane wprawiały struny w ruch, przez co wydobyty dźwięk rozchodził się lekko po okolicy.
-Widzę że wruciłeś (wróciłeś) Roaku, jakie mi przynosisz wieści?-odparł melodyjnie pół-elf
Siedzący na gałęzi wieki kruk popatrzył się się na swojego rozmówcę i powiedział.
-Tak jak przewidziałeś, jeden z magów, niejaki Med, przeniósł się gdzieś, z pewnością ratować tą dziewczynę-wykraczał posępnie kruk-ale nawiasem mówiąc to trochę dziwna ekipa, a ty chcesz się przyłączyć, to może zamiast wysyłać mnie od paru dni na przeszpiegi, mogłeś po prostu pójść tam i się wkręcić.
-Myślę że dość szpiegowania Roaku, z samego rana udam się tam i spróbuję, a ty trzymaj wartę gdy będę spał-Pół-elf włorzył lutnie do jakiegoś worka, wyciągnął z plecaka sejmitar i położył go pod głowę-jeżeli te gobliny znów mnie obudzą to przywołam coś znacznie gorszego od ogrów berserkerów, dobranoc Roaku.
-Dobranoc dobranoc Ven'Diego, ja przypilnuję aby nikt ci nie przeszkadzał.

Proponuję następnym razem przed wstawieniem tu czegoś przepuścić tekst przez Worda - Rince rozbawiony korektor

To było przepuszczone, widocznie nie zauważyłem Arrrrr - Ven rozwścieczony "Błędziarz"
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Finkregh usłyszał brzękanie jakiegoś instrumentu. Prawdopodobnie lutni. Melodia, jakkolwiek smętna, była bardzo piękna. Cały las zamarł wsłuchując się w dźwięki. Mimo iż gra była cicha, to nie było słychać żadnych innych odgłosów poza nią. Mag podniósł wzrok. Zobaczył, że na dachu Markus ma postawione na sztorc uszy. Wilk niewątpliwie słuchał pięknej melodii i starał się zlokalizować skąd one dobiegały. Melodia ucichła. Las wrócił do życia. Ptaki świergotały, dziki chrząkały, z oddali można było usłyszeć wycie wilka. Oczy demona i Finka spotkały się. Porozumieli się bez słów. Mag skoczył na ziemię i powoli ruszył w stronę, z której wcześniej słyszał melodię.
-Ciekawe czy ma to związek z tym dziwnym krukiem – pomyślał zagłębiając się w gęstwinę drzew.

-------------------------------------------------------

Med przystanął. Jeden krok dzielił go tylko od tego przerażającego momentu ze snu. Czy to była prawda? Czy może tylko głupia mara, świadcząca o odchodzeniu od zmysłów? Nie był pewien żadnej odpowiedzi. Przełknął ślinę. Syknął z bólu, gdyż strasznie zapiekło go od tego gardło. Uniósł nogę. Jeden krok. Wstrzymał oddech. Drugi… trzeci… Z głośnym sykiem wypuścił powietrze. Od razu zmaterializowało się w duży obłok lodowatej pary. Czwarty krok… piąty… Nic się nie stało. Spokojnie doszedł do końca mostu. Powoli odwrócił się za siebie. Na początku mostu stał dzik.
-Skąd taki zwierz w takim klimacie?
Wszedł on na most. Doszedł do połowy i… most się zarwał. Zwierzę z dzikim kwikiem leciało w przepaść. Po kilku sekundach można było usłyszeć ciche *puk*. Mag odwrócił się i ruszył przed siebie. Powoli próbował zastanowić się nad tym co zobaczył.
-Co to było? Ostrzeżenie? Jeżeli tak to przed czym? Czemu to miało służyć? Demonstracja siły? Kto wie…
Wiatr był coraz silniejszy i coraz mocniej padało. Powiewy szarpały przemokniętą szatę pół-elfa. On sam już nie miał sił.

-------------------------------------------------

Ramizes klęczał za gęstwiną krzaków. Niezauważalny, ukryty, niewidzialny… Trwał tu już dobre kilka minut, od momentu gdy z niedaleka usłyszał trzask gałęzi. Mógł to być zwierz, ale w takiej sytuacji lepiej nie ryzykować. Wampir był cierpliwy. Przeżył już tyle lat… Co szkodziło mu tu poklęczeć kilka minut. Nagle usłyszał kolejny trzask przed sobą. I kolejny, i następny, i znowu… Kroki były coraz bliżej. Lecz wampir nie był głupi. Odczekał chwilę. Kroki z przodu były jeszcze bliżej. Zdawało się, że ta osoba zaraz wpadnie w krzaki i zderzy się z Ramizesem. W końcu usłyszał to na co oczekiwał. Bardzo ostrożne i ciche stąpnięcie tuz za jego plecami. Błyskawicznie przeturlał się w bok. W samą porę, aby uniknąć nadziania na drowi sztylet…


Tonari no Totoro!
Tymczasem zatopiony w snach Ven’Diego, śnił o rzeczach przerażających.
Jego opiekun Aghari robił mu awanturę. Znajdowali się jakby w ogromnej sali, panował tam wszechobecna ciemność, tylko małe okienko oświetlało postać Vena
-Pokładałem w tobie moje nadzieje, a ty zamiast ćwiczyć magię, wziąłeś się za tą kretyńską muzykę-Postać ubrana w ciemną zieleń stojąc przed Ven’Diegiem, miała zaciągnięty kaptur na głowę, widać było tylko wściekle poruszające się usta starszej osoby- Mogłeś być kimś, wiesz jaki potencjał w tobie drzemie, nie po prostu nie umiem tego zrozumieć, dlaczego!?
-Ale mistrzu ja wiem że mam wielki potencjał ale magia nie interesuje mnie tak bardzo jak muzyka- Poczym Ven odszedł trochę od mistrza- Tylko w muzyce mogę odnaleźć spokój.
-CO!!!, znaleźć spokój w muzyce, to jakiś obłęd ,wiesz że gdy raz wejdziesz na ścieżkę magii, to niema odwrotu.
-Mistrzu, muzyka to pewnego rodzaju magia, kiedyś powiedziałeś mi że mam wygrać rodzaj magii, jaki najbardziej mi odpowiada, ale ty nie dałeś mi wyboru i zmusiłeś do wybrania magii przywołań, ale ja już wtedy wiedziałem że moim przeznaczeniem jest muzyka.
-NIE TEGU JUŻ ZA WIELE!, JAK ŚMIESZ SIĘ TAK DOMNIE ODZYWAĆ ŚMIECIU- Mag wyciągnął ręce w kierunku Ven’Diega, z jego palców wystrzeliły zielone linki, które oplotły Vena- Zapłacisz za to!
-Thúle Súle vala halla alda arda- Powiedział Ven’Diego, jakby w transie
-Ten twój kretyński przyjaciel ci nie pomoże, jesteś zdany na moją łaskę, będziesz robił to co ci karzę- Linki oplatające Ven’Diega zaciągnęły się mocniej.
Nagle ze strony okna dał się słyszeć głos krakania. Na oknie usiadł wielki kruk, jego ciemne oczy jakby doskonale widziały każdy zakamarek sali.
-Witaj Roaku, czyżby bycie krukiem to za mała kara dla takiego głupka jak ty?
-Agharze, wiesz że to co się stało to był wypadek- odparł kruk ludzkim głosem- wypuść Vena, jest mu pewnie ciasno.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić- Jakby na złość więzy zacisnęły się jeszcze mocniej.
-Mistrzu, ja nie mogę tak żyć- Jego ręce jakby zmalały, twarz wydłużyła się, na całym ciele zaczęły wyrastać czarne pióra. Zamienił się w kruka- Żegnaj mistrzu, może nie na zawsze...
Usłyszał donośne krakanie, które wyrwało go ze snów.
-Wstawaj, jakiś facet się tu zbliża- Dobiegł go głos znajomego kruka- Ukryj się.
Ven’Diego wziął swój plecak, lutnie i położył je do krzaków, poczym podniósł sejmitar i wspiął się na drzewo.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Ramizes wpadł, o ironio, na krzak dzikiej róży. Wyplątanie się z niego zajęło mu wiele czasu, choć tak naprawdę były to ułamki sekundy. Tajemniczy drow zadał kolejne cięcie, tym razem celniejsze. Cieniutka stróżka krwii spłynęła po twarzy wampira. Mroczny elf coraz szybciej napierał na Ramizesa, a ten cofał się coraz dalej, instynktownie omijając drzewa.
- Kto i czemu cię na mnie nasłał, a może pomyliłeś osoby?! - wampir z trudem wypowiedział te słowa. Poprzez ciągłe uniki nie mógł złapać tchu.
- Po co zadajesz takie bezsensowne pytanie skoro znasz odpowiedź? - głos napastnika był melodyjny, wielka szkoda, że musi umilknąć.
Drow był szybki, ale Ramizes szybszy. W końcu był wampirem. Kiedy uświadomił sobie swoją przewagę nad przeciwnikiem, odskoczył do tyłu. Mroczny elf także wykonał skok, ku swojej ofierze. Jednak Ramizes był przygotowany na to i wiedział co zrobić. Drow podczas naparcia miał wyciągniętą rękę ze sztyletem do przodu, co przypieczętowało jego zgubę. O zwycięstwie decydowały ułamki sekundy, ale wampir był bardzo pewny siebie. W jednym momencie złapał za rękę napastnika i wygiął ją w nieludzki sposób, tym samym ją łamiąc. Mogąc tak swobodnie nią manipulować (ręką XD), skierował ją w stronę gardła drowa i przeciął mu tętnicę jego własnym sztyletem. Martwe ciało padło na ziemię.
- Cholera jasna, nie dość, że zaatakował mie ten drow to do tego wpadłem w jakiś cholerny krzak! - Padło trochę więcej przekleństw z ust Ramizesa, ale owiele cichszych (czy jak to się tam pisze {tak się pisze ; )}). Po co ona wysłała do mnie jednego drowa? Czemu akurat jednego...i to do mnie?....
Wampir poczuł ciepły oddech na karku oraz dotyk dłoni na ramionach.
- Brawo Ramizes, poradziłeś sobie pierwszorzędnie... - głos był urzekający, ale jednocześnie dziwnie chłodny.
- Po co poświęciłaś życie tego drowa? Żeby sprawdzić jak sobie radzę? - Ramizes pragnąć zadrwić z tajemniczej osoby, nawet nie raczył się do niej odwrócić.
- Ich życia to tylko moje zabawki....twoje także może się nią stać.....
- Mnie nie przekonasz do siebie, Joan. - Ramizes dalej stał spokojnie.
- Takiś tego pewien?....- Joan odwróciła wampira w swoją stronę jednocześnie przygiągając go do siebie, a w następnej chwili pocałowała go...


EUREKA! JOAN SIĘ DOPISAŁA! XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD ŚWIĘTO NARODOWE! XDDDDDDDDDDD
Finkregh przedzierał się przez gęstwinę krzaków, starając się dostrzec źródło tej tajemniczej, dziwnej muzyki. W pewnej chwili coś zaszeleściło w oddali, rozległ się bulgot i padły soczyste przekleństwa.
"Ramizes! W końcu!"
Mag rzucił szybko zaklęcie zamrożenia i szedł teraz wąską dróżką powstałą z rozsypanych z zimna gałęzi i liści. Właściwie biegł. Starał sięjak najszybciej dostać do wampira, by przestrzec go przed tą muzyką... I zatrzymał się jak wryty.
- Joan...?
Po chwili zobaczył też, co robiła. Jej usta namiętnie stykały się w ustami wampira, który jakby sparaliżowany trwał w miejscu i nie ruszał żadnym mięśniem.
"Opętanie!"
- Joan... ty... suko! - wrzasnął. W napływie ślepej furii wyciągnął ręce przed siebie. Zamierzał rzucić jakimś potężnym zaklęciem, zamrozić ją, cokolwiek!... Ale z jego rąk wyleciała ognista kula. Właściwie kula lodowatego ognia, można by powiedzieć.
Joan w ostatniej chwili odskoczyła i rozpłynęła się, gdzieś znikając, z parszywym uśmiechem, a sam czar, prawie dotknąwszy wampira, zniknął. Finkregh szybko podbiegł do Ramizesa i przewrócił go na ziemię. Tak jak padł, tak leżał, sparaliżowany, niezdolny ruszyć ani jednym mięśniem.
"Joan! Suko! Niech no ja cię dopadnę!"
Chlasnął wampira po twarzy. Nie pomogło.
"Ale... Co ja zrobiłem? Co to był za czar? Ja... Ja nie mogę władać ogniem! Wypaliłem tą zdolność!"
Jeszcze raz. Znowu bez efektu.
"Więc jak? Jak? Coś się odblokowało? Jakiś nowy krąg? Co to mogło być?"
- Cholera! Obudź się!
Z jego oczu popłynęły łzy.
"Co ona mu zrobiła?!"
______________________________________________

Ven'Diego spojrzał w dół, by zobaczyć, kto też zamierzał złożyć mu wizytę. W plamie światła rzucanego przez księżyc zobaczył wysokiego wojownika.
"Drow?"
Mężczyzna rozglądał się uważnie, najwyraźniej kogoś szukając. Zobaczył krzaki, w któych Ven ukrył swe rzeczy, i podszedł do nich. Wyciągnął najpierw plecak, i wyrzucił z niego wszystko, co było w środku, przeszukując go dokładnie. Następnie wziął lutnię i obejrzał ją dokładnie. Widocznie uznał, że w środku coś jest, bowiem wzniósł ją do góry, najwyraźniej starając się ją zniszczyć... i nie zdążył. Popatrzył w dół, na wystające z jego piersi ostrze sejmitaru, i padł martwy na ziemię.
- No co się tak patrzysz? - Diego zapytał swego kruka. - Przecież chciał mi zniszczyć lutnię.



[krótko, bo spać idę... W każdym razie, jakby to ładniej opisać, to tylko tyel chciałem wam przekazać. Ciao!]
-Wiesz co Roaku, tej nocy chyba nie będę już spał- Powiedział cicho Ven’Diego do Roaka- Nie chcę być zadźgany we śnie, tych drowów może tu być więcej.
-Jak chcesz, ja lecę coś sobie podjeść- Odpowiedział kruk.
-Posil się jego oczyma- Powiedział żartobliwie Ven
-Bardzo śmieszne, lecę, jakby co to wiesz co robić- Powiedział Roak odlatując w mrok nocy.
Ven’Diego szybko spakował swoje rzeczy, dokładnie obejrzał lutnie czy nie jest uszkodzona, przypiął sejmitar do pasa i ruszył w gęstwinę drzew.
Po paru minutach tułaczki usłyszał jakieś krzyki, były to wrzaski typu: „ty suko”, „cholera” i „obudź się”.
Cicho podchodząc do źródła dźwięku, Ven’Diego mruczał cicho pod nosem zaklęcie, dzięki któremu mógł bezszelestnie się poruszać. Było to kolejne zaklęcie, które go nauczył Aghari.
-‘’Przynajmniej niekiedy te zaklęcia się przydają’’- Powiedział do siebie pół-elf
Odchylił lekko gałęzie jakiegoś krzaku, i zobaczył jak jakiś człowiek klęczy nad innym.
-Spróbuję zaklęcia- Powiedziała pierwsza postać i zaczęła wypowiadać inkantacje zaklęcia- Szlag! Nic nie daje, co teraz
Wielka łza spadła na listek, lekko go zamrażając.
-"Hmmmmm...może mógłbym mu pomóc, chyba widziałem takie przypadki, Aghari mówił że tylko muzyka może pomóc ofierze, tylko wtedy powiedział ze muzyka się do czegoś przydaje"- Powiedział cicho Ven.
Powoli wstając, Ven’Diego nie pozwolił aby ten jegomość mógł go zobaczyć, powiedział:
-Tylko muzyka może tutaj pomóc- Powiedział spokojnie i spojrzał na ofiarę, dopiero teraz spostrzegł że to wampir.
-Co! Kim ty jesteś- Powiedziała zaskoczona postać- Nie możesz tak po prostu tu przychodzić i mówić co może mu pomóc.
-Nazywam się Ven’Diego, jestem wędrownym bardem-magiem- Powiedział Ven tak jakby mówił to już sto razy.- A kim ty jesteś?
Nazywam się Finkregh, a to jest Ramizes, jestem magiem lodu i powietrza- Odparł Finkregh- Dlaczego sądzisz że muzyka może tu cokolwiek zdziałać, gdy magia nie mogła nic?
-Ponieważ muzyka dotyka samego serca, może o wiele więcej niżeli magia- Powiedział z zapałem Ven’Digo- Może ludzie tego nie zauważają ale tak jest.
-Nie wiem czy mogę ci ufać? Te ataki drowów, a może jesteś z nimi w zmowie CO!
-Nie, nie jestem, sam niedawno zabiłem jednego, po tym jak chciał zniszczyć moją lutnie, ale niema czasu na sprawdzanie tego, bo jeżeli będziemy zwlekać, twój przyjaciel może zostać na wieki żywym posągiem.
Na twarzy Finkregha było widać wahanie, nie wiedział czy może ufać temu Ven’Diegowi, ale nie było wyboru, jeżeli chce uratować Ramizesa.
-No dobrze, ulecz go- Powiedział z wahaniem w głosie- Lecz jeśli mu coś zrobisz to cię zabiję.
-Niema takiej potrzeby- Uśmiechnął się i wyciągnął z plecaka lutnie.
Ledwo dotknął strun, a słodka melodia zaczęła wypełniać las, nawet leśne zwierzęta podbiegły aby posłuchać tego niezwykłego koncertu,
Finkregh lekko przymknął oczy i mimo swojej woli zaczął mżyć o rzeczach o których nigdy jeszcze nie śnił w najpiękniejszych snach.
Ven’Diego wpadł jakby w trans, jego palce poruszały się coraz szybciej a muzyka wydobywana z instrumentu, zdawała się być jeszcze piękniejszą.
Ramizes jakby zaczął drzeć, jego palce poruszały się w rytm muzyki a z oczu zaczęły płynąć łzy, prawdziwe rzęsiste łzy,
Muzyka dotknęła czarnego serca Ramizesa, dotknęła miejsc gdzie jego wampirze ja próbowało ukryć przed światem. Miejsca gdzie zwykli ludzie niewiedzą o jego istnieniu.
Melodia ta każdemu przypominała co innego. Była to muzyka dusz.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
← Fan Works
Wczytywanie...