[ekhp1] Początek - Medivh

Ledwo przyłożyłes głowę do poduszki a już zasnąłeś.

Reszta nocy mija spokojnie. Brutalnie przerwany sen już nie powrócił.

Nagle zrywasz się na równe nogi ledwo przytomny. Ktoś ostetnatcyjnie wali w drzwi. Jednak tym razem już jest widno. Szynki rzut oka za okno wystarcza ci by stwierdzić, ze jest już dość późno.

- Panie Shantal! Niech pan wstaje. Jak mamy pana przerzucać to najlepiej rano. - słyszysz głos Trentziusa zza drzwi.
-Już, już chwileczkę.

Szybko zrywam się z łóżka. Ubieram sie we wczorajsze rzeczy, przygładzam włosy i otwieram drzwi.

-Proszę wejść. Nie przejmuje się pan bałagnem. Dopiero co wstałem. Tak więc co mam robić?


Tonari no Totoro!
- Co? Tutaj? Nie ma mowy! Ja nie specjalizuje się w przerzutach bojowych. Udamy się do mojej pracowni i wszystko załatwimy tam elegancko i tak jak się to powinno robić, ale najpierw - sniadanie! - mówi czarodziej zacierając dłonie. Jest wyraźnie weselszy a podbite oko straciło już swą fioletową barwę.
-Proszę bardzo. To pan decyduje. A zresztą ja też chętnie coś zjem.

Zeszliśmy razem z purpurowym końcem na dół, do sali głównej. Mimo późnej pory sala była tylko w połowie pełna. Zajęliśmy dwuosobowy stolik przy ścianie. Pan Inmar Kroot zaraz nas zauważył i podszedł.

-Dzień dobry panom! Mam nadzieję, że się wam dobrze spało. Co podać?

-Solidne śniadanie i butelkę wina. - powiedział Trentzius.

Pan Inmar zapisał sobie to na karteczce i zaraz zaczął krzyczeć do swojej służby co ma przynieść. Uwinęli się dosyć szybko i po chwili na stole stało ciepłe śniadanie. Składało się ono ze wspomnianej butelki wina, jajecznicy, bekonu, parówek, warzyw i jakiś smacznie wyglądających sałatek. Obydwoje zabraliśmy się do jedzenia. to jest niesamowite ile dwóch ludzi może pomieścić w swoim żołądku.

-Jak się panu spało, panie Shantal? - zapytał Trentzius.

-Nienajgorzej jeżeli nie liczyć pewnej nocnej wizyty. Opowiedziałem telenetykowi o całym zdarzeniu. Moją przemowę zakończyłem wkladając sobie do ust bardzo smaczną parówkę.

-Na świecie żyją różni fanatycy. - wzruszył ramionami. Nie wiem czy miał coś jeszcze na myśli poza komentwaniem mojej historii. Stwierdziłem, że lepiej się w to nie zagłębiać. Gdy skończylismy jeść wstaliśmy do stołu. Pan Inamr podszedł do nas.

-Na zdrowie panowie. Nie jesteście mi nic winni. Odwdzięczycie mi się kiedyś.

Wzruszyliśmy ramionami, a ja po raz kolejny w życiu zastanowiłem się nad ludzką głupotą. Wyszliśmy z budynku. Na dworze świeciło przyjemne słońce, ogrzewając mile ciało. Szedłem za telenetykiem, który prowadził. Po drodze do jego pracowni opowiedział mi trochę o mieście. Mówił bardzo ładnie i wiele się dowiedziałem, aczkolwiek wczśniej sam co nie co wiedziałem o mieście. Trzeba przyznać, że Tardion jest bardzi ładny. Ma swoją fontannę na placu, dwie karczmy, kilka wiież - wśród nich Zegarowa i Czat. No ale nad miastem można się zastanowić później. Teraz są ważniejsze rzeczy do wykonania.

-Daleko jeszcze?

-Nie. Już prawie jesteśmy na miejscu...


Tonari no Totoro!
Siedziba Trentziusa, tzreba było to przyznać, wyglądała okazale. Mały ale dwupiętrowy domek sprawiał wrażenie conajmniej bajkowe. Mimo nie najlepszej pogody mały ogródek przed domem wyglądał schludnie i bardzo kolorowo. Dostrzegłes kilka dziwnych roślin które właśnie kwitły (sprowadzanie nawet najegzotyczniejszych roślin dla telenetyków nie jest żadnym problemem bądź co bądź). Ku twojemu zdziwieniu mineliście jednak główne wejscie do posiadłości. Skręciliście za róg, przeszliście przez furtkę w płocie i weszliście do ogrodu właściwego. Tutaj też również uderzyła cię mnogość roślin i egzotycznych ozdób z różnych zakatków świata. Przeszliście przez ogród i skierowaliscie się do dziwnej owalnej konstrukcji wysokości jakichś 2 metrów. Trentzius powiedział: Trestrene! i sznurowa drabinka spadła z góry.
- Pan pozwoli. - powiedział do ciebie wchodząc na góre.

Znajdujesz się na okrągłej wybrukowanej drobnymi kostkami układającymi się w symbol cechu telenetyków platformie. Jej promień nie przekracza 4m. Zauważasz, że konstrukcja znajduje sie na tyłach domu. Przylega do niej przeszklone pomieszczenie, najwyraźniej pracownia czarodzieja. Trenztius podszedł do drzwi, wyszperał w kieszeni klucz i po chwili weszliscie do środka.

Tak, to z pewnością była pracownia maga. Energię było czuć w powietrzu, była wręcz namacalna. Liczne porozwieszane mapy, dziwne przyrządy optyczne, model sferowy (nie widziałes takiego od czasów studiów na uniwersytecie) i wszechobecne grube tomiska zapiasne rzędami cyfer wskazywały na pracownie telenetyka. Jakieś dziwne puchate zwierzątko siedziało w klatce przyglądając ci się olbrzymimi oczami i strzygąc dużymi uszami. Mag zaczął się krzątać po pracowni, ewidentnie starajac się ogarnąć je troche w obecności niespodziewanego goscia.

- Nie powinno chyba być problemów z przerzutem pana... - usłyszałes nutkę niepewności w jego głosie.
Oparłem sie o ścianę, cieszylem się popołudniowym słońcem i rozgladałem po pracowni. Szczególnie zainteresowało mnie to dziwne zwierzątko w klatce. Chwilę patrzyliśmy na siebie. Stwierdziłem, ze jest w nim coś dziwnego. Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałem uważnie na Trentziusa.

-Co to znaczy: "chyba"?


Tonari no Totoro!
- Co? Eee tam... Takie tam małe niestabilne koinduktancje transferowe. Wyższi już nad tym łamią sobie głowy, niedługo wszystko wróci do normy. Jakiś ładunek przypraw zamiast wylądowac w porcie znalazł się wg. naszych wyliczeń na dnie morza. Aha no i był jeszcze jeden kupiec... W sumie to nawet było ich dwóch przez pewien czas, póki Wyższi go nie poskładali. Ojjj wkurzył się facet. - mag zauważa twoja przerażoną minę - Ależ proszę się nie marwtić. To były przerzuty hiperodległościowe. A panu robimy hopa na raptem 150km. Nie ma się czego obawiac - mówi przeszukując jakąś księge. - Pan mi teraz powie ile waży, czy nie ma przy sobie korali, pereł, ozdób wykonanych z rogu lub tym podobnych? - Podchodzi do przyrządu składającego się z kilku dużych kul, przesuwa je i zapisuje na świstku papieru jakies pomiary. - Aha, woli pan zimno czy wode?
-Waga około 70 kg. Tak mi sie zdaje. Nie ważę sie dosyć często... Żadnych ozdób, korali innego tałatajstwa nie posiadam. (Może bym posiadał jakby było mnie stać...). Mam tylko mój stary kostur. - Pokazuję go Trentziusowi. - A jeżeli chodzi o zimno i wodę... Hmm... Wie pan, to zależy. Wodę to ja lubię w wannie i do tego ciepłą. A zimno to lubię mieć w domu jak jest lato. Ale jeśli miałbym wybierać to wolę pomarznąć niż zmoknąć. - Wzruszam ramionami - Mam parę pytań. Gdzie (oczywiście o ile wogóle...) wyląduję na kontynecie? Czy przeniesienie będzie natychmiastowe czy może potrwa chwilę? I ostatnie pytanie. Takie z ciekawości. Co pan z tego ma?


Tonari no Totoro!
Mag chwilę majstrował przy jakimś instrumencie sprawdzajac coś jednocześńie w małej książeczce.
- Dobrze, dobrze, 70kg, aha, i woli pan zimno. Słyszałeś Frix? Sfera zimna, Virsanale! - powiedział czarodziej w jakimś dziwnym języku stawiajac przed zwierzątkiem małe lusterko.

Stworek podszedł do niego i zaczął się wpatrywać we własne odbicie. Jego oczy mimo iż wydawało się to niemozliwe stały się jeszcze większe, uszy zaczęły drgać tak jakby czegoś nasłuchiwał. Po chwili zwierzątko kichnęło i zaczęło poprawiać łapkami wąsy. Mag uważnie je obserwował. Nagle zaczęło chichotać, a przynajmniej tak byś określił dzwięk który wydawało. Trzęsło się w drgawkach śmiechu od wąsatego pyszczka po puchatą kulkę na końcu ogona. Po chwili jednak się uspokoiło i spojrzało na maga.

- No i pięknie. Virsanale jest wolna, żadnych przerzutów i anomalii. Może pan mi wierzyc Frix to profesjonalista - powiedział mag wyjmując jakiś orzech z kieszeni i dając go zwierzątku które zabrało się za jego pałaszowanie.
- A co do pana pytań to tak: zostanie pan przerzucony do Dumanisfestin do telenetyka... - zajrzał do jednej z ksiąg - Rumiwira. Zaraz wyjdziemy na platforme przed pracownią, pan stanie w środku i po chwili będzie pan w Dumanis na takiej samej platformie. A co ja z tego mam? To kontrakt z gildią, oni mi dają wyposażenie a ja im oferuje swoje usługi.
-Świetnie. Zaczynajmy.

Przeciągnąłem się i jeszcze raz spojrzalem na zwierzątko. Pokręciłem głową i wyszedlem przed chatkę na platformę.

-(Ciekawe jak on się z nim porozumiewa)

-Dziękuję za wszystko, panie Trentziusie! Powodzenia w pracy i w życiu

Mrugnąłem do niego i skoncentrowałem się. Mialem nadzieję, ze to wszystko szybko się skończy.

-(Ciekawe tylko co to jest ta cała sfera zimna Virsanale. Mam nadzieję, że nie to co myślę...)

Ścisnąłem kostur w ręku i czekałem.


Tonari no Totoro!
Trentzius stanął przed tobą wyprostowany i zamknął oczy.

- Po prostu zrób krok jak będziesz w sferze. - powiedział po czym zamilkł.

Zatoczył rękoma duże koło słyszałeś jak szeptał po cichu jakieś inkantacje. Po chwile ręce, dłonie i palce zaczęły wkonywać coraz bardziej skomplikowane ruchy. Zacząłeś zauważać migoczące nici podobne do pajęczych nici unoszące się w powietrzu. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Nagle mag wyraźnie przyśpieszył inkantacje. Ledwo widoczne nictki zaczęły sie ze sobą splatać tworząc kształt... po chwili zauważyłes, że przybierają kształt człowieka, kształt ciebie! W pewnym momencie Trentzius pchnął dziwną postać prosto na ciebie.

Poczułeś się bardzo dziwnie. Wydało ci się, ze nagle całe otoczenie wokół ciebie wywinęło się na lewą stronę. Chwila zawrotów głowy i juz byłes w innym miejscu.

Jest zimno, bardzo zimno. Znajdujesz się chyba w jakiejś grocie. Niebieskie przyćmione światło wydobywa sie z jakiegoś wielkiego pięknego kryształu. Delikatne fasetki załamują je tworząc na ścianach cudowne kształty. Jest bardzo zimno, widzisz jak twój oddech momentalnie zamienia się w śnieg. Nagle wchodzi jakaś postać. Istota jest bardzo wysoka i wydaje się być zbudowana z krytszału albo z lodu. Spogląda na ciebie ze zdziwieniem. Dotyka ręką długiej brody która skrzy się miliardami iskierek. Zimno wdziera ci się do płuc. Czujesz jak policzki zaczynają cie boleśnie szczypać...
-Cholera... Jak zimno. Gdzie ja jestem? Jak znam życie to ten gigant mnie zaraz rozszarpie na kawałki. Jak stąd wyjść? Jeżeli przeżyję i stąd wyjdę to zamorduję Trentziusa za to, że mnie nie uprzedził co się stanie... Zaraz, zaraz... Co on mówił? Zrobić krok? Spróbować nie zaszkodzi. A lepiej się pospieszyć, bo mózg mi zamarznie, a ja sam stanę sie figurą z lodu jak ten tam.

Nie spuszczając z oczu lodowego giganta próbuję przełamać wszystkie opory i zrobić krok.

-Wolę nie myśleć jakby wyglądała sfera wody...


Tonari no Totoro!
Pokonując przenikajace zimno robisz krok. Znowu chwila zawrotów głowy i czujesz przyjemne ciepło na twarzy. Stoisz na takiej samej platformie jak u Trentziusa. Jednak okolica się zmieniła, domy są wyższe i jakieś bogatsze. Stoi przed tobą starszy mężczyzna ze wściekle rudą brodą. Ubrany jest w powłóczystą szatę koloru fioletowego, na nosie ma okulary. Wygląda na około 70 lat lecz prawdziwy wiek w przypadku magów zawsze pozostaje tajemnicą.
- No jeszcze kroczek złociutki. Nie chcemy przeciez zadnego kontrprzerzutu. Coś taki zziębnięty, aa ten młodzik przez Virsanale cie wysłał. Nono, rzadko tamtędy kogoś wysyłamy. Ale Trenztius zawsze był zdolny, choc empatii za grosz. Mógłby ci chociaż szalik dać... - mówi wskazując drzwi do pracowni.
-(Niech tyko dostanę Trentziusa w swoje ręce...)

Wszedłem do środka i usiadłem we wskazanym przez telenetyka fotelu.

-Czy mógłbym poprosić o coś ciepłego do picia? Chociażby herbatę?

-Oczywiście. Masz tu koc chłopcze.

Mag podszedł do jednego ze stołów i rozgarnął wszystkie rzeczy na nim aby zrobić miejsce. Postawił palnik, na nim czajnik i gotował wodę. Ja tyczmasem rozglądnąlem się po pracowni. Była ona bliźniaczo podobna do tej, którą widzialem u Trentziusa. Była położona tylko trochę wyżej. Wszędzie walały się jakieś graty. Mapy, grube tomiska, model sferowy i różne przedmioty użytku codziennego. W klatce siedziało podobne zwierzątko. Miało tylko trochę krótszą sierść i uszy. (Pewnie jakaś inna populacja). Nagle coś sobie przypomniałem.

-Panie Rumiwirze, czy wie pan coś na temat niejakiego... - Wyjmuję list od Tix'a i szybko przebiegam go wzrokiem - Rincewinda Softleafera?


Tonari no Totoro!
Starzec chwile stoi nieruchomo w zamyśleniu. Jego koścista dłoń przeczesuje ryżą brodę (wydaje ci się, ze jej kolor musi być jakoś wzmocniony) po czym pociera tatuaż cechowy na prawym policzku.

- Softleafer hmmm, nazwisko brzmi elfio. Znałem ja ci kiedyś pewnego Softleafera! Ale dawno to było, oj dawno. Podpalił ci on kiedyś pół targu, ale wzieliśmy my ci go w karby. Całkiem porządny z niego mag wyszedł, no oczywiscie jak na czarownika
- mówi mag wypominając wiecznie żywą niechęę pielęgnowaną między czarodziejami a czarownikami - Ale czy przyjechał on do Dumanis? Nic mi o tym nie wiadomo. Na uniwersytecie bedą z pewnością coś o tym wiedzieli. Jak jakiś mag się pojawia to zawsze tam prędzej czy później trafia. A i dla ciebie młodziku kwatera się znajdzie.

- Po paru chwilach spędzonych pod kocem i wypiciu szklanki (a właściwie próbówki - Ruwimir nie mógł znaleźć nic stosowniejszego) kakaa przyjemne ciepło rozeszło ci się po ciele.
Dopijam kakao, oddaję probówkę Rumiwirowi i wstaję. Przeciągam się chwilę, aby rozprostować kości.

-Dziękuję panu za napój. Bardzo dobrze mi zrobił. Posiedziałbym dłużej, ale niestety mam ważne sprawy do załatwienia.

-Oczywiście - odpowiedział mag. Odprowadził mnie do wyjścia i uścisnął mi rękę - Polecam się na przyszlość!

Kiwnąłem głową i wyszedłem na ulicę Dumanisfestinu. Dumanis było pięknym, dużym miastem. Ulice tętniły życiem. Prawie na każdym kroku stał jakiś kupiec i nawoływał do kupna swoich towarów. Takie tłumy na ulcach zazwyczaj niosły ze sobą mnóstwo zlodzieji. Przywiązalem sobie mocniej przy pasku pod płaszczem sakiewkę ze złotem. Na wszelki wypadek rzuciłem na siebie czar ochronny przed bronią białą.

-(Ech... nie lubię dużych miast. Jeden moment nieuwagi i już leżę w rynsztoku.

Zaczepiłem jednego z przechodniów.

-Przepraszam. Jak dojść do uniwersytetu magii?

Przechodzień - mężczyzna oceniał mnie przez chwilę wzrokiem. Burknął coś o cholernych magusach po czym wskazał mi palcem kierunek. Wzruszyłem ramionami i poszedłem w tamtą stronę.


Tonari no Totoro!
Zbliżasz się do okazałego czerwonego budynku. Mimo panującej szarej i smutnej aury pogodowej budynek wydaje się emanować jakąś wesołością. Długie szerokie, schody pną się w góre do dużych potrójnych drzwi. Wysokie ściany z czerwonej cegły są podpierane przez ozdobne i wydające się przeczyć jakiejkolwiek fizyce filary. Wysokie witrażowe okna mieniące się jakimś dziwnym światłem zapierają dech w piersiach. Jednak tym co najbardziej przykuwa twoją uwagę jest nietypowy zegar znajdujący się nad wejściem. Ma on formę misternie wykonanej fontanny której bijące strumyki wody raz po raz układają się w symbole poszczególnych cechów magicznych. Dostrzegasz poza dobrze ci juz znanym znakiem telenetyków, znak rady, znak wtajemniczonych i jeszcze kilka innych.

Dostrzegasz liczne postacie stojące na małym skwerze przed schodami. Sądząc po strojach są to głównie magowie zarówno ci młodsi jak i ci starsi. Dyskutują zebrani w małych grupkach. W pewnym momencie zauważasz jak dwaj siedzący przy jednym ze stolików (najwyraźniej w coś grali) zaczyna się kłócić.
-Haha. Przypomina mi to czasy kiedy ja studiowałem na uniwersytecie magii. Zdaje się jakby to było wczoraj. Ach to było życie. Dalekie od trosk codziennego życia. Haha. Wtedy największym problemem było przygotowanie się do egzaminów z magii. Nie jeden z nich prawie się oblało przez wylegiwanie na słońcu zamiast nad książkami. Dopiero gdy oblaliśmy pierwszy z nich, twardo stanęliśmy na ziemi i zaczęliśmy się uczyć. To były czasy...

Rozbawiony podchodzę do kłócącyh się graczy przy stoliku.

-Witam, panowie. Pomóc w czymś?


Tonari no Totoro!
Magowie początkowo nie zwracaja na ciebie uwagi. Gapią się na siebie jak dwa żbiki. Jeden z nich ma kozią bródkę i zaczyna pąsowieć już na twarzy. Drugi, o oliwkowej cerze, wyraźnie zaciska zęby z gniewu. Na stole zauważasz dobrze ci już znane kamienie i magiczny słownik. Najwyraźniej magowie o coś się pokłócili. Sądząc po ich tatuażacj jeden należy do cechu wysokich energii a drugi do iluklenyków (te dwa cechy nigdy za sobą nie przepadały). W pewnej chwili obydwaj odwracają głowy w twoją stronę.

- Może pan nas rozsądzi. Czy wąź północnowermisjański cętkowany to Themicoasaetleon czy Themicaosaetleon bo ten PAN
- ten z kozią bródką piorunuje spojrzeniem drugiego - twierdzi, zasłaniając się tym amrnym słownikiem, ze JA nie mam racji!
- Marnym?! Toż to jest słownik mistrza Epnera! Wielkie dzieło
- Może i wielkie, ale powszechnie wiadomo jest że pan Epner nie uznaje dialektów nordyckich i traktuje je wyjątkowo po macoszemu. I stąd ten oczywsity błąd!
- Phi! Znalazł się znawca językowy. A co pan sądzi -
ten o oliwkowej cerze zwraca się do ciebie.
-Ale panowie! O co wy się wogóle kłócicie?! Zrozumiałbym jakbyście się kłócili np. skąd się bierze ogień kiedy rzucacie Kulę Ognia! Ale, żeby o jakiegoś węża. Toż to niegodne panowie takiej kłótni.

-(Powrzechnie wiadomo, że Epner to świr, ale raczej rzadko się myli. Skąd ja mam do cholery wiedzieć czy jakiś wąż nazywa się Themiscocośtam czy Thecośtammis.... Za moich czasów takie kłótnie to była codzienność i widać, że teraz jest tak samo. Ja w nich raczej nie bralem udziału... No dobrze może w kilku.)

-A możecie mi powiedzieć gdzie znajdę rektora waszego uniwersytetu?


Tonari no Totoro!
← [ekhp] Sesja 1
Wczytywanie...