Aluuvialowe

Uh, Szeeept...zgubiłam myślnik '' zatem wrzucam. Może kolejne o wampirze?

"Aby żyć"

Siedziała w zatłoczonym i zadymionym pubie. Mimo tłoku w tym niskim i ciemnym pomieszczeniu nie było zbyt gwarno. Przychodzili tu najczęściej ludzie po pracy, zmęczeni, aby wypić piwo, które u nich w domu było trunkiem niepożądanym. Pili powoli, żeby gorzki napój nie skoczył im do głowy, a później zagryzali orzeszkami i paluszkami modląc się o to, by nikt nic nie wyczuł. Jednakże średnio co drugiego spotykała wielka awantura w domu. Ale każdy z nich i tak tu wracał.
Było coś urzekającego w tym miejscu. Z zewnątrz pub się niczym nie wyróżniał, sprawiał wrażenie speluny dla najgorszych typków. Ale nawet te „najgorsze typki” twierdziły, że mają klasę i zaglądali do bardziej ekskluzywnych miejsc. Dla zapracowanych mieszkańców tego miasta, ten pub był najlepszy, bo znajdował się zaraz przy stacji metra. W środku nie było w sumie przyjemnie, lecz klimatycznie i spokojnie. Zdarty dębowy parkiet, okrągłe stoliki i krzesła dość przypadkowo zebrane, nie duży barek i mała scenka. W powietrzu unosił się dym tytoniowy i zapach tanich cygar. Światło lamp ledwie się przebijało przez tą białoszarą masę.
Barman o dziwno nie był żadnym starym, ospałym mężczyzną, ani tym bardziej wytatuowanym typkiem spod ciemnej gwiazdy. Za ladą stał wysoki i chudy blondynek, jedyny radośniejszy promyk, witający każdego klienta z szerokim uśmiechem.
Kiedyś w tym pubie odbywały się wieczory karaoke, ale z roku na rok coraz mniej chętnych było na takie rozrywki, więc zaniechano ich. Do czasu, gdy jeden młody człowiek z gitarą nie chwycił starego krzesła, nie postawił na scenie i nie zaczął brzdąkać cichutko na swoim instrumencie. Od tego momentu, czyli od około pół roku, każdy wieczór uprzyjemniał i rozluźniał przybyłych.
Ją też urzekło to miejsce. Ale nie była tu ani przypadkiem ani bez celu. Od kolegi z pracy usłyszała o tym nietypowym pubie. Szczególnie, że on wiedział kogo ona szuka. Przychodziła tu od paru tygodni, starając się upewnić. Nocami biła się z własnymi myślami, nadzieja na koniec poszukiwań wzrastała w niej. Obserwowała samotnego gitarzystę; jego wygląd, to jak trzyma instrument i jak na nim gra. On doskonale wiedział, że jest obserwowany i przez kogo, ale ukrywał to. Nie z obawy. Ta już dawno nie witała w jego sercu. Chciał żeby to ona pierwsza podeszła, żeby odważyła się, aby przestała się czaić na niego.
Lecz ją zżerała niepewność. Patrzyła na niego ze łzami, bo jej oczy drażnił dym. Mężczyzna ten nie był przystojny, ale też nie powiedziałaby, że przeciętny. Miał w sobie jakąś magię, jakiś sekret, który przyciągał jak magnes. W brązowych oczach kryła się kpina, a zmysłowe usta nieczęsto się uśmiechały. Był wysoki, a pod czarnym golfem i sztruksowymi spodniami prężyły się mięśnie. Krótkie blond włosy jako jedyne dodawały mu niewinności.
Ale od całej jego postaci biła siła, tak wielka, że strach ją przejmował i ciągle odkładała swój zamiar na następny dzień, łudząc się, że „jutro już na pewno...”.
Poza tym ona właśnie znała tą tajemnicę, którą on uparcie skrywał. Jednakże nie chciała go demaskować, bo któżby jej uwierzył?! Nie....Chciała pomocy.
I właśnie tego wieczoru zdecydowała się wreszcie. Pijąc mocne piwo przy barze, jak zwykle obserwowała grę mężczyzny. I jak zwykle koło dziesiątej przerwał, odłożył gitarę i powolnymi krokami zbliżył się do baru, aby zamówić sobie piwo. Nie zdążył nawet słowa powiedzieć, a pełen kufel już przed nim stał. Mężczyzna bez zaskoczenia chwycił go i opróżnił do połowy. Widząc zdumienie kobiety uniósł lekko brew. Usiadł na stołku przodem do sali, głęboko oddychając jakby dym tytoniowy był dla niego najczystszym, górskim powietrzem.
Kobieta w końcu wzięła się w garść. Chwyciła swój kufel i usiadła na stołku obok niego. Mężczyzna ponownie uniósł brew, chociaż oczy nadal były wpatrzone w głąb sali.
- Meravip!- powiedziała cicho nie odrywając wzroku od piwa. Mężczyzna na to lekko się uśmiechnął. Znała jego imię. Wchodziła na niebezpieczny grunt.
- Nie wymawiaj lepiej tego imienia..- burknął. Odwróciła się twarzą do niego.
- Ale to twoja wizytówka!
Meravip parsknął cicho do kufla, z którego właśnie pił.
- Czego chcesz?
- Jestem Dona- wyciągnęła do niego dłoń. Mężczyzna spojrzał na nią, po czym zlekceważył i łyknął piwa. Zakłopotana kobieta cofnęła swoją dłoń.
- Czego chcesz?- zaczynał się niecierpliwić, choć z zewnątrz zachowywał twarz pokerzysty. Nie obchodziło go kim ona jest. Znała jego imię- trudno. Przecież w pewnych kręgach jest ono znane. Chociaż są to kręgi bardzo zamknięte. Kobieta się wahała. Widział jej strach, w każdym geście, w każdym szczególe jej bladej twarzy; ładne usta lekko drgające, zielone oczy widocznie rozszerzone, dłonie ciągle odgarniające rudy lok za ucho.
Gdyby nie to, że znała jego imię, na pewno by ją przyjaźniej traktował. Ale cóż... musiał być ostrożny. Jego pytanie jakby zawisło w powietrzu.
- Ale...- tutaj wymownie spojrzała na barmana, który odwrócony plecami czytał jakąś książkę. Meravip machnął lekceważąco ręką.
- On jest głuchy jak pień! Czyta z ruchu warg. Możesz spokojnie mówić.
- Wiem kim jesteś...- zaczęła, ale przerwał jej wybuch śmiechu mężczyzny.
- Wiem kim jesteś...lub czym- drżącym głosem zza zaciśniętych zębów powtórzyła.- Potrzebuję twojej pomocy.
Meravip postawił kufel na ladzie i obrócił się do niej z dość dziwnym uśmiechem. Teraz wkraczała na kruchy lód.
- Jeśli wiesz kim jestem to właściwie nie powinnaś mnie o nią prosić, ale Łowcę.- powiedział świdrując ją spojrzeniem swoich brązowych oczu.
- Słuchaj! Nie boję się ciebie ani trochę, więc nie trwoń czasu na straszenie mnie!- powiedziała twardo, zaciskając dłonie w pięści. Meravip wstał i zbliżył się do niej. Stanął za jej plecami i odgarnął jej z szyi rude loki.
- Nie boisz się?- odezwał się cicho, mówiąc do jej ucha.- To czemu twoje serce tak szybko bije? Słyszę je.- palcem wskazującym przejechał powoli po jej szyi.- Twój puls łomocze jak skrzydła przerażonej gołębicy...- pociągnął nosem.- Cała pachniesz strachem...- pogłaskał ją po policzku i dłonią obtoczył nagą skórę jej krtani.- A to wzmaga we mnie pragnienie i głód...
Wyrwała mu się szybko i cała czerwona stanęła przed nim w bezpiecznej odległości.
- Zostaw mnie!- krzyknęła ściągając na siebie uwagę pozostałych klientów.
- Sama mnie szukałaś...- oparł się nonszalancko o ladę z drwiącym uśmiechem. Dona potrząsnęła głową próbując się uspokoić.
- To może teraz powiesz czego chcesz?
Kobieta usiadła na jego stołku z nagłym zmęczeniem.
- To dość trudne...- odezwała się już spokojnie.
- Dobrze, ja mam czas!- odparł z sarkazmem, rozsiadając się wygodnie. Dona spojrzała na niego niepewnie. Powinna nadal być czujna.
- Mam 35 lat i jestem samotna!- zaczęła.- Nie mam rodziny, w pracy zarabiam tyle, że mi ledwo na czynsz i jedzenie starczy!
Jak się spodziewała, Meravip roześmiał się.
- Przecież tak ma 90 procent społeczeństwa na świecie!- spojrzał na nią z ukosa.- Chyba nie chcesz żebym pomógł ci się wzbogacić?
Potrząsnęła rdzawymi lokami, a jej oczy zrobiły się nagle ogromne.
- Nie!- odpowiedziała.- Nie o to mi chodzi. Moje życie po prostu...nie ma najmniejszego sensu...Nie lubię mojej pracy, nie mam szans na jakąś inną, rodzice już dawno nie żyją, żaden chłopak nie wytrzymuje ze mną dłużej niż miesiąc...Moja egzystencja jest więc bezcelowa...
Zamilkła i zawiesiła głowę, ręką zasłaniając oczy. Meravip patrzył teraz na nią z powagą, ale wciąż z takim ironicznym błyskiem w oku. Już chyba wiedział do czego ta kobieta dąży...i niepokoiło go to.
- Załóżmy...- przerwał milczenie.- Załóżmy, że ci pomogę. Ale na czym moja pomoc miałaby polegać?
Te wielkie zielone oczy znów na niego spojrzały.
- Zabij mnie!- szepnęła drżącym z emocji głosem. Meravip nie wiedział czy ma wybuchnąć śmiechem czy złością. Jej słowa zamurowały go. Starał się opanować, co zajęło mu jakieś pół minuty. Dona patrzyła na niego uważnie z błagalnym wyrazem twarzy.
- Nie możesz łyknąć jakichś tabletek albo podciąć sobie żył?- prychnął.- Myślisz, że nie mam nic innego do roboty jak tylko zabijać na życzenie?
Przygryzła lekko wargę zbita z pantałyku.
- Sama wybieram sobie śmierć.- odparła po chwili.- Pragnę nakarmić cię sobą i w ten sposób odejść.
Spojrzał na nią jak na kompletnego pajaca.
- Jestem w stanie zabić cię na wszelakie sposoby. Nie tylko na ten jeden.
Zacisnęła mocniej pięści i spojrzała na niego z tłumioną irytacją.
- Czytałaś chyba za dużo romansów!- zaśmiał się na koniec. Podeszła do niego mrużąc oczy i syknęła mu prosto w twarz:
- W takim razie poszukam innego, który nie będzie tchórzył.
Po czym obróciwszy się na pięcie opuściła szybko lokal. Była jednocześnie zła na siebie i na niego. Tyle czasu go szukała, a on ją wykpił!

~~~ *** ~~~

Nie minęło parę dni, a ona znów chciała tam wrócić. Nadzieja na taką śmierć jakiej pragnęła, mimo tego, że wykpiona, nadal w niej tkwiła. A codzienne sprawy zdawały się ją tylko pogłębiać coraz mocniej. Chęć zejścia z tego świata prześladowała ją i przyciągała w okolice pubu. W nocy zawsze śniła o Meravipie marząc o tym, że jednak spełni jej prośbę. Śniła o własnej śmierci.
Nic więc dziwnego, że w końcu spacerując po mieście, bezwiednie zbliżyła się do pubu przy stacji metra. Wahała się czy wejść czy nie. W końcu jednak zwyciężyła duma i odeszła. Podążyła ku przejściu podziemnemu, gdzie idąc ciągle prosto mogła dojść w ciągu parunastu minut do domu. W połowie drogi jednak z zamyślenia wyrwał ją nagły powiew wiatru. Poczuła, że nie jest sama. Z mocnych lamp sączyło się jaskrawe światło. Rozejrzała się szybko wokół siebie, a jej rudawe loki płynęły koło jej twarzy urywaną falą. Słyszała swój szybki oddech i czuła bladość. Dziwne...Cały tunel był pusty.
Wtedy usłyszała nad sobą szelest. Spojrzała w górę i jedyne co ujrzała to dwoje ciemnych oczu. Krzyknęła. Potem była tylko cisza.

~~~***~~~

Pulsowanie. To cholerne pulsowanie w głowie. I ta przejmująca cisza, taka martwa.
Otworzyła oczy. Dopiero po chwili przyzwyczaiła się do ciemności. Pomieszczenie, w którym się znalazła było bardzo małe, może w kształcie kwadratu...W każdym razie nie mogła przejść w nim nawet trzech kroków.
Była całkowicie zdezorientowana. Szczęście, że nie bała się małych pomieszczeń. Otępiała głowa nie pozwalała jej na panikę. Wszędzie czuła wilgoć; w powietrzu, na podłodze, na ścianach. Gdzieś w pobliżu nawet słyszała szum wody. Musiała być w jakiejś piwnicy. Zaczęła szukać wyjścia. Nie minęło wiele czasu a natrafiła na żelazne drzwi z małą klapką na dole. Gdy wyczuła klamkę w jej sercu zaświtała nadzieja, jednak kiedy ją nacisnęła okazało się, że drzwi są zamknięte.
Została ogłuszona, porwana i wciśnięta do piwnicy- dedukowała na sucho. Prawda dochodziła do niej bardzo powoli. Za tokiem myślenia nie nadążały normalne reakcje psychiki. Dopiero po paru minutach zaczął dławić ją strach.
Przypadła do drzwi i waląc w nie jak opętana, ciągnąc i szarpiąc klamkę wrzeszczała:
- Ratunku! Pomocy! Niech ktoś mnie stąd wypuści!
Wysilała się tak parę minut, aż do momentu, gdy opadła z sił, a obolała głowa nie była w stanie znieść natłoku emocji i takiego wysokiego tonu. Usiadła naprzeciwko drzwi, opierając się plecami o ścianę i najzwyczajniej w świecie rozpłakała się. Czuła się taka samotna. Nie chciała tu być...chciała wyjść...Jak opętana myślała tylko o tym, by wrócić szybko do domu, bo jej kot umrze z głodu. W pracy pewnie będą się martwić gdzie też ona się podziewa i czemu się nie odzywa...Zaczęła żałować, że nie chciała iść z nimi wszystkimi po pracy do baru. Zapraszali ją. Sarah chciała ją przedstawić swojemu kuzynowi. Ale ona odmówiła. Chciała być sama.
I teraz była. Całkowicie. Tak jak zapragnęła.

~~~***~~~

Klapka w drzwiach uniosła się, a do środka wsunięta została miska, dość głęboka. Podskoczyła jak rażona, bo gdy łzy wyschły ona zapadła w lekką drzemkę z wyczerpania. Na klęczkach podeszła szybko do klapki i zawołała:
- Halo?! Kim jesteś? Wypuść mnie!
Zapadła chwila milczenia. Po chwili odezwał się przytłumiony męski głos, którego nie umiała rozpoznać.
- Załatw swoje potrzeby. Teraz. Więcej dziś już nie będziesz mogła. Dopiero jutro.
Słuchała jego słów wpatrując się w miskę. Skrzywiła się lekko. Wiedziała jednak, że tu nie ma czegoś takiego jak wychodek. Była zdana na jego łaskę lub niełaskę. Drżąc z obrzydzenia i zimna spełniła jego prośbę.
- Już.- powiedziała wycofując się w jak najdalszy kąt klitki. Blada ręka sięgnęła po miskę. Klapka zamknęła się.

~~~***~~~

Raptem po około godzinie, jak myślała, klapka znów uniosła się, a już mniejsza miska została wsunięta przez tą samą dłoń. Ucieszyła się, bo to oznaczało posiłek. Podeszła bliżej, aby zobaczyć co dostała do jedzenia. Jednak kiedy już spojrzała skrzywiła się i z jękiem odskoczyła.
- Co to jest?!- zawołała. Głos się zaśmiał.
- Twój posiłek.
- Ale...!
- Tak...to jest to co sama zrobiłaś. Zjesz to, albo umrzesz z głodu.
Klapka zamknęła się. Nastała cisza. Dona wzgardziła takim jadłem. Czując jego śmierdzące opary omal nie zwymiotowała. Trochę czasu później klapka znów się otworzyła, a dłoń zabrała nietknięte „jedzenie”.

~~~***~~~

Następnego dnia to samo. A raczej tak myślała, że następnego dnia, ponieważ w ciemnej piwnicy zagubiła się w czasie. Klapka. Misa. Jej potrzeby. Dłoń. Misa. A parę godzin później znowu miska z jedzeniem. Wzgardzenie. Dłoń. Klapka się zamyka.
Próbowała wyciągnąć jakieś informacje od tego mężczyzny, ale słyszała albo śmiech albo słowa: „ Czemu ci tak zależy? Chciałaś umrzeć”.
Próbowała zapomnieć o burczeniu w brzuchu. Głowa już ją nie bolała, ale płacz i strach nadal sprawiały, że każdy następny dzień, a raczej cykl z klapką, był udręką. A jedyne o czym marzyła to o powrocie do domu, o pójściu do pracy.

~~~***~~~

Nie wiedziała ile już czasu siedzi tak zamknięta. Przeziębiła się. Ta ciągła wilgoć. Miała gorączkę i zawroty głowy. Włosy już się jej tak przetłuściły, że cieszyła się z braku lustra. A mężczyzna cały czas postępował tak samo. Co dzień. A ona nie mogła się przemóc. Mimo głodu, mimo wyczerpania, nadal załatwiała swoje potrzeby, ale nic nie jadła. Przez jej gardło nie mogłoby to przejść. W końcu nie spała już normalnie, a zapadała w letarg, w czasie którego śniła o wszystkim co jest teraz tak daleko. O tym czym chciała jeszcze niedawno wzgardzić, zostawić. Myślała, że takie jest najlepsze wyjście. Teraz uważała, że nie miała najgorzej.
Miała dom, pracę. Gdyby zechciała mogłaby mieć jakiegoś miłego męża. Nie była brzydka w końcu. Gotować zawsze można się nauczyć.
Marzyła o tym, że otwiera wielką książkę kucharską i że gotuje coś pysznego. Czasem była to nadziewana kaczka, a innym razem zwykły strudel. Później oczywiście siadała do stołu i spożywała gotowe danie.

~~~***~~~

Gdy raz klapka uniosła się wyrywając ją z tych majaków o gotowaniu i wsunięta została miska z jedzeniem, dziewczyną zaczął przewodzić instynkt. Instynkt przetrwania i w sumie też choroba. Rzuciła się na miskę i jak obłąkana zaczęła wpychać sobie do ust kał, który parę godzin wcześniej oddała i popijała moczem. Nie czuła zapachu, ani smaku. Prawdopodobnie sama nie wiedziała co robi. Opróżniła całą miskę i zaczęła wrzeszczeć:
- Wypuść mnie!!! Chcę do domu! Pozwól mi żyć!!!
Krzyczała tak sporo czasu. Aż krzyk nie przeszedł w ciche jęki. Skrobała w drzwi, zdzierała sobie paznokcie do krwi. Błagała, przeklinała. Gdy na chwilę zamilkła, aby zebrać siłę do dalszych żalów, nagle droga wyjścia stanęła przed nią otworem. Żelazne drzwi były otwarte na oścież. Oszołomiona postąpiła krok naprzód. Wpierw jeden, później drugi, coraz odważniej, szybciej, aż w końcu zaczęła biec korytarzem piwnicy ku schodom w górę, gdzie były następne drzwi- także otwarte. Wyszła na zimną przestrzeń. Była noc, gwiazdy świeciły. Były takie piękne. Zachwycona spoglądała w niebo, oddychała pełną piersią. Plany na przyszłość odżyły w niej z nową mocą. Zaczęła się śmiać i płakać jednocześnie. Krzyczała z radości. Tak bardzo chciała żyć.
Dopiero po chwili poczuła, że coś jej się wbiło w brzuch. Nieprzytomnie spojrzała w dół i zobaczyła blade ręce zagłębiające się w jej żołądek. Wtedy też poczuła ból, ale nie krzyczała. Za sobą czuła mężczyznę. Obróciła lekko głowę, na tyle by spostrzec uśmiech...ten uśmiech, o którym tyle śniła. I te zęby.
Znów spojrzała na swój brzuch. Dłonie zaczęły go rozciągać coraz bardziej. Krew spływała jej po nogach i kapała na ziemię. Nie zdążyła krzyknąć. Jej usta i głowa patrzyły spokojnie na okrwawione nogi młodej kobiety, parę metrów dalej.
www.redrevange.photoblog.pl
Odpowiedz
Clar...czy mogę cię prosić o dłuższe, konstruktywne i pełniejsze wypowiedzi? Nie nabijaj sobie postów =.=''
www.redrevange.photoblog.pl
Odpowiedz
O Jezu nie nabijam, a więc dłuższe. Fajne i ja coś mam że jak czytam to zawsze sobie ten obraz umiem wyobrazić, a przy tym mało w ekran się nie wlepiłam, za bardzo to sobie wyobraziłam i co ja bym zrobiła w takiej sytuacji, ale liczę na więcej tych powieści...?Jak by to ładnie nazwać
Odpowiedz
thiller naturalistyczny? czyżby jedzenie i picie ekskrementów? hehehe
www.redrevange.photoblog.pl
Odpowiedz
"Lód i ogień"

Patrzyła zza okna na tańczące na wietrze gałęzie; bezlistne, smutne, lecz twarde i pewne lepszego jutra. Szare chmury pokryły całe niebo, zapowiadał się ponury dzień. Drgnęła, gdy ostry wiatr zaświstał w szparach okna. Odsunęła się oplatając ręce wokół brzucha. Od miesiąca był to jej odruch, mimowolny i jakby naturalny.
Lillith była w drugim miesiącu ciąży. Bardzo się bała tego, ale miała tyle czasu do porodu, że pewnie przywyknie. Czuła się całkiem dobrze, chociaż męczyły ją ciągle nudności. Ale i to minie. Najgorsze jednak dla niej było to, że Nertharin wyjechał teraz na dłuższy czas. Przez najbliższy tydzień nie będzie miała z kim porozmawiać. Wszyscy są zbyt zajęci swoimi obowiązkami, żeby zabawiać ją. Chociaż to nie był jej pomysł, z zamieszkaniem w siedzibie. Chorrol to o tej porze roku, najzimniejszy region Tamriel. Musiała więc o siebie dbać, no i tym bardziej nie wychodzić na dwór.
Przygnębiała ją ta myśl. Bo ileż można czytać książki? Pisać listy? Albo spać? Odciążają ją nawet od obowiązków Maga Gwardii. Westchnęła głęboko zraszając szybę swoim oddechem. Musiała wytrzymać. Chociaż do powrotu Nertharina....Byle by tylko szybko zleciało...
Gdy tak zapatrzyła się w dal, poczuła nagłe zawirowanie w głowie. Pociemniało jej w oczach, a kiedy znowu mogła wyraźnie widzieć, w odbiciu na szybie zobaczyła za sobą zakapturzoną postać. Gwałtownie się odwróciła, szeleszcząc długą suknią.

- Kim jesteś?!- zawołała chłodnym i władczym tonem. Spod kaptura dobiegł chichot. Białe i smukłe ręce odsłoniły kobiecą twarz.
- Cava...- wyszeptała mrużąc oczy merka. Od razu rozpoznała altmerską wiedźmę. Trudno było jej nie poznać. Brązowe włosy, wysokie czoło, grube brwi i mięsiste, pełne usta. Teraz wygięte w ironicznym uśmiechu.
- Miło, że mnie pamiętasz Lillith..- zasyczała lekko. Miała gardłowy głos i przeciągała głoski. Niemiło jej się słuchało, chociaż może jej mężczyźni mieli na ten temat inne zdanie. Zaplotła ręce na piersi patrząc nieufnie na altmerkę.
- Czego to szukasz, Cava?-spokojnym głosem mówiła, chociaż wszystko się w środku niej gotowało.
- Słyszałam, żeś jest już mężatką...i do tego będziesz rodzić dziecko...- odparła tym samym tonem, uśmiechając się nadal.- Więc pomyślałam, że wpadnę odwiedzić starą znajomą...- wzruszyła ramionami. Były równego wzrostu, więc każda patrzyła prosto w oczy drugiej. Jasnoniebieskie w ciemnoczerwone. Dunmer i altmer. Mag i wiedźma. Cava nie była prawdziwą Maginią. Zajmowała się zakazanymi rejonami magii.- Widzę, że całkiem dobrze się trzymasz...Brzuch ci jeszcze nie urósł. Ale wszystko przed tobą. A jak spuchniesz jak bania i będziesz ślamazarna to Nertharin odjedzie do swojej kochanki. Tak jak i teraz.
Spojrzała na nią z triumfującym uśmiechem. Lillith zmrużyła jeszcze bardziej oczy, tak że zamieniły się w wąskie szparki. Cichym i lodowato-zimnym głosem powiedziała:
- Nertharin wyjechał w sprawach służbowych Gwardii.
Cava się zaśmiała pod nosem.
- Skąd wiesz czy cię nie okłamał?- zapytała.- Mężczyźni, a szczególnie merowie nie słyną z uczciwości. Mogłaś mu już się znudzić. W końcu zawlókł cię przed ołtarz, złapał cię, więc jesteś, a raczej byłaś łatwą zdobyczą.
Dłonie merki zacisnęły się w pięści. Oczy puszczały błyskawice w stronę nieproszonego gościa, ale nakazała sobie spokój. Wiedziała, że nie chęć na pogaduszki sprowadziła altmerkę do niej.
- Czego chcesz Cava?- przeszła ostrym tonem ad rem. Elfka pokręciła głową z udanym zatroskaniem.
- No, no, no...jak ty traktujesz starą znajomą? Może tak zaproponowałabyś jakiś poczęstunek? Napitek? Co z ciebie za pani domu?
Kpiła ile mogła, ale Lillith nie dawała się zbić z tropu.
- Cava...nie prosiłam cię tutaj, częstować cię także niczym nie będę. Mów czego chcesz i zejdź mi z oczu.- powiedziała oschle. Altmerce zrzedł lekko uśmiech z twarzy, a wokół niej zaczynały się tworzyć małe zawirowania energii. Nie wróżyło to nic dobrego.Cava patrząc na nią zimno zaczęła się zbliżać.
- No cóż...nie powiem, że nie jesteś ciekawym obiektem Lillith.- stanęła przed nią. Merka uniosła brwi.- Ale ostatnio też wyjątkowo niebezpiecznym...
Mówiąc to moc wokół niej maksymalnie zgęstniała i Lillith sama nie wiedziała kiedy potężne zaklęcie posłało ją prosto na okno. Z głuchym jękiem, trzymając się za brzuch, opadła na podłogę.Uniosła głowę akurat w momencie, gdy Cava stanęła nad nią.
- Uważasz, że jesteś taka mądra...- prychnęła pochylając się.- Lillith, Dowódca Magów Mrocznej Gwardii....Phi! A tak naprawdę jesteś nikim. NIKIM.
- Co ty nie powiesz..?- zasyczała jej w odpowiedzi i korzystając z chwili jej nieuwagi, posłała w jej stronę kulę ognia. Krzyknęła zaskoczona i uderzyła o regał z księgami. Rozeszła się woń spalonego materiału, a na elfkę posypały się stosy zwojów i tomów. Lillith wstała ciągle trzymając się za brzuch, który od uderzenia zaklęciem nadal ją bolał.Skrzywiła się. Nie miała zamiaru podchodzić do altmerki. Ani tym bardziej wołać o pomoc. Z tą wiedźmą tylko ona sobie może poradzić. Zobaczyła, że ta powoli się podnosi klnąc tak, jak to rodowitej altmerce nie przystoi. Trzymając się szafy otrzepała się z kurzu i popatrzyła wściekłym wzrokiem na dunmerkę. I znowu zaatakowała znienacka, ale tym razem Lillith była przygotowana. Odbiła zaklęcie w stronę drzwi, które od razu całe zamarzły.
- Ha!- zaśmiała się Cava.- Odcięłaś sobie drogę ucieczki. Teraz ci już nikt nie pomoże!
Lillith zmrużyła oczy, ale wiedziała, że ta ma rację. Były tu szczelnie zamknięte. Nie mógł się tu dostać nikt z zewnątrz ani wydostać nikt z wewnątrz. Kiepska sytuacja. Jednak nie miała czasu na dalsze zastanawianie się. Cava zaatakowała ją znowu. Lodowy sopel przeleciał o centymetr od jej ciała. W tym momencie bardzo się cieszyła, że to dopiero początek ciąży i była jeszcze całkowicie sprawna fizycznie. Na podłodze posypały się odłamki lodu. Lillith chwyciła jeden z nich i rozgrzewając w dłoni stopiła, patrząc czujnie na altmerkę. Ta szykowała się na kolejny atak. Jednak dunmerka była szybsza i wyrzuciła z kieszeni parę nasion, nakazując im rosnąć. Cavę oplótł ognisty bluszcz. Im mocniej się szarpała tym on mocniej się zaciskał, a do tego przypalał jej skórę.
- Cholera!- zaklęła szarpiąc się z całej siły. Ale sama wiedziała, że bluszczowi rady nie da, była po prostu za słaba. W tym czasie Lillith podeszła do drzwi i skupiła całą swoją energię na roztapianiu lodu ogniem. Nie obserwowała już altmerki i to był jej błąd. Zdołała jakoś wyswobodzić swoją rękę i rzucić w dunmerkę kolejne sople lodowe. Lillith krzyknęła i nie opanowawszy swojej mocy wypuściła kulę ognia wprost na bluszcz. Ten zajął się ogniem, drgając i miotając się, a uwięziona w płomieniach altmerka wrzeszczała przerażona. Nie mogła uciec, spalała się żywcem razem z rośliną. Dunmerka patrzyła na to z drugiego końca pomieszczenia, z przerażeniem w oczach. Tak zszokował ją obraz ginącej wiedźmy, że nie poczuła nawet bólu. A z jej boku i ramienia wystawały dwa końce sopli. Ciepła krew zalewała jej ciało i podłogę na około niej.
Patrzyła jak ogień powoli przechodzi z bluszczu na książki, które zapalają wszystko co tylko mogą. Cava zamilkła, prawdopodobnie już na zawsze. Jej sczerniałe członki nadal się paliły, jedno nie spalone jeszcze oko wyleciało z oczodołu na palącą się podłogę. Zrobiło się gorąco i duszno jak w kuźni. Płomienie lizały ściany, pochłaniały wszystko dosłownie. Dopiero, gdy zaczęły zbliżać się do niej, ocknęła się z odrętwienia i pojąwszy co jej grozi, zaczęła krzyczeć. Nie mogła się ruszyć. Lodowe sople unieruchomiły ją i przybiły mocno do ściany. Mogła tylko wołać o pomoc. Ogień był coraz bliżej. Wtedy przypomniała sobie, że jest w siedzibie dosłownie sama, bo wszyscy mężczyźni byli zajęci, a kobiety wolały mieszkać w stolicy. Krzyczała jednak dalej, chociaż nie miała już nadziei na ratunek. Płomienie dochodziły dosłownie do jej nóg. Zaczęła wzywać Viveca na pomoc. Czuła zapach spalenizny, usmażonego ciała ludzkiego, swoją krew...wszystko zmieszane z duszącymi oparami dymu. Gdy ogień już był tuż tuż, usłyszała kroki na schodach. Po chwili drzwi zadrżały.
- Lillith!- usłyszała wołanie norda Kargrana.- Lillith, zaraz cię stąd wyciągnę..!!
Poczuła ulgę. Drzwi po paru sekundach zostały wywarzone potężnym barkiem nordyckiego wojownika. Ten podbiegł do niej od razu, poprzez ogień i dym.
- Żyjesz?- zapytał. Spojrzała na niego załzawionymi oczami, nie mogła nic odpowiedzieć, wszystkie siły strawiła na wołanie o ratunek i na wcześniejszą walkę. Widząc krew i sople wbite w jej ciało, lekko zbladł, ale jak to nord- chwycił ich końce i jednym ruchem wyciągnął z jej ciała. Krew trysnęła żywszym strumieniem. Wziął omdlałą dunmerkę na ręce i wyniósł ją z palącego się pomieszczenia. Lillith była uratowana...ale to dopiero początek koszmaru....
www.redrevange.photoblog.pl
Odpowiedz
Ah...te emocje aż mnie głowa rozbolała...początek koszmaru? Czyżby czarownica ożyje? No pisz dalej pisz!
Odpowiedz
Komentarz do "Aby żyć".

Błędy natury stylistycznej - składnia jest przekręcona, co nie buduje nastroju, a raczej utrudnia odbiór - tak ja uważam. Przycięłaś też drugie zdanie odnośnie tej osoby grającej co wieczór na gitarze - piszesz, że umila czas, ale warto wspomnieć raz jeszcze jak to robi, bo zdanie jest takie bezcelowe bez tej wzmianki. Przecinek czasem gdzieś uciekł.

Co do treści - pisałaś, że nie ma po co żyć, a w pierwszych przypływach rozpaczy myśli o kocie, o tym, że w pracy będą problemy itd. - tutaj za szybko załamałaś swoją postać - powinnaś byś konsekwentna. Lepiej chyba napisać to w tonie zrezygnowania, lub wręcz obojętności na monotonię życia, która chyba powodowała, że bohaterka chciała umrzeć.
Nie wiem też czemu akurat brzuch

Nie twierdze, że mi się nie podobało, ale wolę skomentować nieco profesjonalniej niż "fuj"
Znalazłem jedyne źródło i cel wszelkiej racji
Odpowiedz
← Fan Works

Aluuvialowe - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...