Co robimy w ukryciu

5 minut czytania

Krzyslewy: Niestety na wampirach nadal ciąży klątwa „Zmierzchu”. Sprawia, że kojarzone są one z przystojnymi młodzieńcami, którzy kochają się w zakompleksionych nastolatkach, niż z mrocznymi, żądnymi krwi potworami. Oczywiście w tym momencie generalizujemy, ponieważ ukazują się tytuły próbujące odbudować reputację nocnych istot. Czy skutecznie – to już inna sprawa. Miejmy nadzieję, że profanacja wampirów autorstwa niejakiej Meyer kiedyś wreszcie odejdzie w niepamięć. Nowozelandzki film, jaki mam przyjemność recenzować, nie stara się jednak zaprezentować słynnych stworzeń jako złe do cna oraz przerażające monstra. Wręcz przeciwnie – twórcy zdecydowali się na zrealizowanie satyry o wampirach, przypominającą kiepskiej jakości produkcje paradokumentalne... na przykład takie „Dlaczego ja?”.

Co robimy w ukryciu

„Co robimy w ukryciu” przedstawia więc życie krwiopijców od podszewki. Bohaterami są cztery długowieczne istoty plus od pewnego momentu jedna nadprogramowa. Najważniejszą z nich wydaje się Viago, pilnujący porządku i czystości, najbardziej rozważny oraz najłagodniejszy z grupy. Jednakże równie dużo ekranowego czasu dostają także Deacon, Vlad i Petyr. Każdy z nich może się pochwalić zupełnie inną osobowością, a widz ma okazję śledzić ich zachowania w różnych sytuacjach. W jaki sposób zdobywają pożywienie we współczesnych czasach? Jak radzą sobie z policją? Co z wypadami na miasto? Jak wygląda przemiana w wampira? Na te i wiele innych pytań odpowiedzą wam nowozelandzcy twórcy, którzy swoją produkcją już oczarowywali publiczność, otrzymując prestiżowe nagrody (między innymi na Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym).

Co robimy w ukryciuCo robimy w ukryciu

Film to przede wszystkim świetna satyra, wyśmiewająca wszelkie stereotypy na temat wampirów. Realizatorzy często porozumiewawczo mrugają do widza, prezentując bohaterów w starciu z absurdalnymi problemami zwykłego dnia, które nam wydają się zabawne, zaś główne postacie podchodzą do nich śmiertelnie poważnie. „Co robimy w ukryciu” charakteryzuje się więc luźnym podejściem do wampirów, nie należy spodziewać się czegoś bardziej dramatycznego. Nawet jeśli w tle słychać smutną i pełną melancholii muzykę, która spokojnie mogłaby znaleźć się w „Trudnych sprawach” (gdy np. żona dowiaduje się, że jej mąż woli koty zamiast niej... straszne), widoczny jest dystans twórców, starających się uzyskać klimat groteski. Muszę jednak przyznać, że zaledwie kilka żartów w „Co robimy w ukryciu” naprawdę mnie rozbawiło. Nie oznacza to, że film jest zły – wciąż potrafi dostarczyć rozrywki na wysokim poziomie, ale ostrzegam – oceniając pod względem wyłącznie komedii, nie byłbym raczej tak łaskawy w ocenie.

Co robimy w ukryciu

Największą zaletę nowozelandzkiej produkcji upatruję głównie w formie zaprezentowania wampirów, trzymającej w zainteresowaniu do ostatniej minuty. I aż żałuje się, że całość tak szybko zmierza do końca. Po prostu chce się poznawać kolejne sekrety bohaterów, podobnie jak ich dalsze losy. Bo jednak film pokazuje też przełomowe wydarzenia w życiu postaci – a to pojawia się nowy wampir, zaczynają przyjaźnić się z człowiekiem, a ponadto niedługo nadejdzie Piekielny Bal... Także scenariusz to nie tylko zbiorowisko atrakcyjnych gagów, mniej lub bardziej śmiesznych, ale i wciągająca historia podana w ciekawy sposób.Co robimy w ukryciu Naprawdę przyjemnie odkrywa się fantastyczny świat wampirów, mimo że niesamowitych zaskoczeń czy innowacyjnych pomysłów raczej w nim nie ma. Balans między elementami komediowymi a samą fabułą został zachowany, dlatego gdy te pierwsze zawodzą, wciąż można się dobrze bawić. „Co robimy w ukryciu” daleko również do kiczu, którego przekroczenia początkowo się obawiałem.

Wśród recepty na sukces istotnym składnikiem są bohaterowie, wzbudzający sympatię widza ekscentrycznymi zachowaniami oraz zacofaniem. Trudno nie kibicować takiemu Vladowi, będącemu święcie przekonanym o roztaczaniu wokół siebie aury grozy... Podczas gdy w rzeczywistości budzi uśmiech politowania, szczególnie biorąc pod uwagę jego absolutnie niemodny ubiór. A z morderczymi zapędami staje się dla wielu ulubioną postacią. To tylko jeden z przykładów – przy czym nędzne istoty ludzkie wcale nie są na straconej pozycji, czego najlepszym przykładem jest Stu, który przez cały film przybiera niewzruszoną postawę, jakby nic nie mogło zrobić na nim wrażenia, czym skutecznie rozładowuje napięcie w sytuacjach zagrożenia. Trzeba przy okazji pochwalić casting, bo aktor wcielający się w Stu (Stu Rutherford) ze swoimi rumieńcami i niewinnym wyglądem doskonale pasuje do granej postaci.

Reszta obsady również spisuje się na medal. Jonathan Brugh świetnie wczuwa się w rolę leniwego i pyszałkowatego wampira. Taika Waititi miał przed sobą trudniejsze zadanie, ponieważ grał osobę trzymającą się zasad i porządku, przez co mógł być trochę irytujący. Tymczasem aktor z korzyścią dla bohatera dodał mu odrobinę (fałszywej?) niepewności i skromności. Jemaine Clement jako słynny Vlad zachowuje grobową powagę, przyczyniającą się do nasilenia efektu komicznego. Poza tym on zwyczajnie przyciąga uwagę – zawsze i wszędzie, roztaczając... nie atmosferę grozy, ale władzy to na pewno. Cori Gonzalez-Macuer też nie przyczynia się do żadnych skarg – nie frustruje nieco egoistycznym i lekceważącym nastawieniem, mimo że taki mógłby być tego skutek, a jako wampir jest szalony i pomysłowy. Cóż, do wyboru, do koloru! Tylko brakuje Edwarda... rozszarpywanego przez wilkołaki (tak, te również występują w filmie).

Co robimy w ukryciu

Ati: Porównywanie „Co robimy w ukryciu” do paradokumentów pokroju „Dlaczego ja?” czy „Trudne sprawy” jest mocnym niezrozumieniem konwencji filmu. To nie jest sitcomowy chcę-być-dokument, „Co robimy w ukryciu” w pełni wykorzystuje formę pełnometrażowego, poważnego reportażu. Jego tematem jest współczesne życie i problemy wampirów, żyjących w jednym z nowozelandzkich miast.Co robimy w ukryciu Myśleliście, że ciężko wytłumaczyć obsługę komputera waszym rodzicom lub dziadkom? Spróbujcie wyjaśnić to 300-letniemu wampirowi! Największym żartem, moim zdaniem, były nie tyle wplatane w fabułę gagi, co ciągła nieodpowiedniość głównych bohaterów. Nie tylko idealnie zagrana, ale także napisana w scenariuszu. Wyraźnie widać, jak bardzo starają się pokazywać, że rozumieją obecny świat i wiedzą, jak w nim żyć, ale zdajemy sobie sprawę, że jest zupełnie inaczej. Szybko rozpoznamy tę typową niezręczność, kiedy ktoś nagle musi opowiadać o swoim życiu codziennym, o bardzo zwykłych dla niego sprawach i kiedy przy tych wszystkich codziennych zajęciach towarzyszy mu ekipa filmowa. Co więcej, film wyśmienicie łączy mitologię wampirów z prozą codzienności. To właśnie buduje całą magię filmu, bo równie dobrze mógłby opowiadać o jakiejś mniejszości seksualnej czy ludziach o nietypowym stylu życia, którzy mimo swojej odmienności bardzo, ale to bardzo chcą zostać zrozumiani i polubieni. Opowieść jest jednocześnie zgrabną parafrazą wszystkich opisywanych w reportażach mniejszości. Sceny wywiadów udzielanych wprost do kadru przeplatają się z rzeczami rejestrowanymi z boku kadru bądź przypadkowymi zdarzeniami, które udało się nagrać.

Co robimy w ukryciu

Jednak wszystkiemu jest bardzo daleko do spłyconej konwencji polsatowskich paradokumentów. I chociaż nie jest to pierwsza próba satyrycznego ujęcia wampirów, to jest w niej pewna świeżość, a także miła nuta absurdu, która całkowicie ujęła moje serce. Wrażenia nie zepsuły nawet kiepskie efekty specjalne, których „taniość” wyraźnie była spowodowana niskim budżetem (1,6 mln $!). Przeciwnie! Zrealizowano je z niezwykłą wprawą, zamiast CGI używając... magii pracy kamery! Co jest chyba najbardziej odświeżające we współczesnym przeładowaniu filmów efektami specjalnymi, gubiąc przy tym dawną sztukę iluzji, co już krytykował też „Birdman”. Z całą pewnością dołączę ten film do listy tytułów, które będę gorąco polecać wszystkim znajomym. 9/10.

„Co robimy w ukryciu” to ostatnimi czasy jeden z najlepszych (najlepszy?) filmów o wampirach. Obraca w żart każdy znany stereotyp i pogląd dotyczący krwiopijców, sprawiając, że trudno nie podejść do produkcji z uśmiechem na ustach i delektować się ukazaną historią. Nowozelandzcy twórcy nie próbują oszukać widza, sprzedając kiepski produkt – tutaj od razu widać, o co im chodziło i spokojnie widz może sam stwierdzić, jak bardzo przyjęta forma zaprezentowania wampirów mu się podoba. Już przed seansem. Czy zechcecie wybrać się na satyrę z przymrużeniem oka, sporym dystansem do siebie oraz z sympatycznymi bohaterami, przypominającą filmy dokumentalne (nie brakuje obowiązkowych monologów na fotelu!) – to już zależy od waszych oczekiwań. Ja polecam i zachęcam – „Co robimy w ukryciu” to dla mnie pozytywne zaskoczenie. 8/10.

Ocena Game Exe
8.5
Ocena użytkowników
8.17 Średnia z 6 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Mnie się podobał ten film i nie krzywdziłabym go porównaniami do pseudotelewizyjnych pseudoprogramów. Jasne, trzeba go przyjąć z przymrużeniem oka, bo to w końcu przerysowany, groteskowy obraz wampirów, ale bardzo dobrze zrobiony. Trochę mi przypomina niektóre wypowiedzi Regisa z "Wiedźmina". Regis oczywiście lepiej sobie radzi, ale jest tu ta sama potrzeba rozprawienia się z legendami, wyśmiania pewnych przesądów i założeń. No bo właściwie jak wampir może się naprawdę bać krucyfiksu i chodzić po ulicy skoro wszystkie płoty są tak wykonane, że zawsze można zauważyć gdzieś krzyż. Albo jak jednocześnie być koszmarnie naiwnym i spotkać się z chyba jeszcze głupszą policją? W każdym razie warto, chociażby po to, żeby obejrzeć wampirze zamiłowanie do porządku podczas zjadania ofiary (ach, te aorty) i cudne stroje
9/10

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...