Krew i stal

3 minuty czytania

Pewnie nigdy jeszcze nie słyszeliście o Jacku Łukawskim? I nic dziwnego, dla mnie to też świeże nazwisko, ale wierzcie mi, niedługo będzie o nim głośno! Wydana właśnie nakładem wydawnictwa SQN „Krew i stal”, czyli pierwszy tom cyklu „Kraina Martwej Ziemi”, to prawdopodobnie coś, na co światek polskiej fantastyki bardzo długo czekał. Długo, czyli mniej więcej od czasów pierwszych wydań „Wiedźmina”. Wiem, że to dość odważne słowa, jednak skojarzenie z powieściami Sapkowskiego pojawia się u czytelnika już w prologu.

Królewski posłaniec Arthorn przybywa do twierdzy leżącej tuż przy pasie Martwej Ziemi – pozostałości po tajemniczym kataklizmie, który blisko sto pięćdziesiąt lat temu nawiedził Wondettel. Kawał ziemi, nazywany potocznie Martwicą, jest nie do przejścia, a obok ciała każdego, kto próbował znaleźć jego granicę, wbijany jest znak ostrzegawczy. Czegóż zatem chce za nim szukać Arthorn z oddziałem komesa Dartora? Tajemniczych artefaktów, a właściwie oddziału, który został po nie wysłany wcześniej i… zaginął bez wieści. Fabularnie wydaje się zatem, że będziemy mieć do czynienia z kolejną nieco sztampową opowieścią, osadzoną w jakże bardzo już wysłużonych klimatach średniowiecza. Do tego znowu jakaś tajemnicza magia i następny autor, który myśli, że zna słowiańskie klimaty.

Miałam poważne wątpliwości, jednak już po kilku stronach, ba, po kilku zdaniach, dałam się wciągnąć historii. Chociaż nazwisko autora jest całkiem nowe w naszej rodzimej fantasy, zręczność jego pióra jest wręcz zaskakująca. Język powieści oraz wszystkie dialogi są zgrabnie stylizowane na średniowieczną modłę, czym przywodzi na myśl Sapkowskiego. W natłoku książek pisanych coraz bardziej potocznym językiem, ta wydaje się wręcz perełką, ucztą dla czytelnika ceniącego dobry, budowany słowem klimat.

Co więcej, chociaż wydawałoby się sztampowa w swoim zawiązaniu, fabuła jest prowadzona naprawdę sprawnie. Czułam się przyjemnie wprowadzana w ten całkiem nowy świat, nie było to ani wrzucanie na głęboką wodę, ani nadmiernie przedłużane i bardzo nużące wprowadzanie w uniwersum. Informacje o nim były przemycane mimochodem, poprzez opisy i dialogi. Nie są to dialogi, przy których czytaniu ma się wrażenie, że ta postać dzielnego, zaprawionego w boju woja urodziła się wczoraj albo dostała nagłego ataku amnezji i dlatego trzeba mu opowiadać i tłumaczyć wszystko ze szczegółami. Łukawski wydaje się dokładnie wiedzieć, ile w danej chwili zdradzić czytelnikowi, aby nasycić jego apetyt na wiedzę o nowym świecie, ale też by się nie przejadł. To naprawdę rzadko spotykany talent.

Pisarz odważnie poczyna sobie ze znanymi już schematami. Porównanie do Sapkowskiego wypływa również z ogromnego podobieństwa głównych bohaterów obu powieści. Ale to nie wszystko – autor z podobną biegłością operuje wytartymi już motywami, z którymi, jeżeli czytujecie fantastykę, na pewno gdzieś już się spotkaliście. Nie da się mu jednak zarzucić ślepego kalkowania czy próby nieudolnego rewolucjonizowania schematów. Bardziej przypomina to zręczną żonglerkę, która trochę ma obudzić nostalgię, jednocześnie serwując to, na co polskie fantasy długo czekało: prostą, ale jednocześnie nietuzinkową opowieść o samotnym wilku.

krew i stal

Mnóstwo tu zręcznie wplecionych wątków słowiańskich – bo kto się nie uśmiechnie czytając o lichu skrytym za krzakami, dziwożonach czy biesach? Trzeba jednak przyznać, że są one ostatnimi czasy dość często wykorzystywane w książkach. Od sukcesu „Wiedźmina 3: Dziki Gon” możemy chyba mówić o istnym renesansie słowiańskiego folkloru. Trudno go jednak wiarygodnie wpleść w powieść i wielu autorów ma z tym poważne kłopoty. U Łukawskiego słowiańszczyzna wydaje się wrośnięta w klimat książki. W dużym stopniu naturalna.

„Krew i stal” to dla mnie bardzo przyjemne zaskoczenie. Dark fantasy, które odwołuje się do tego, co już znamy, a jednocześnie pozostaje świeże. Pełne niesztampowych, pełnowymiarowych postaci oraz nietuzinkowego, ciętego języka. Języka na dodatek przyjemnie stylizowanego i zręcznie wykorzystywanego. Jeżeli chcecie móc powiedzieć „lubiłem Arthorna, zanim był popularny”, lepiej już starajcie się zdobyć swoje egzemplarze „Krwi i stali”. Z niecierpliwością czekam na kontynuację „Krainy Martwej Ziemi”.

Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9.5
Ocena użytkowników
8.13 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Muszę przeczytać. Też pierwszy raz słyszę o tym autorze, a że jestem dość pesymistycznie nastawiony do debiutów, to nie spodziewałem się niczego zachwycającego. Skoro jednak polecasz, to sprawdzę - słowiańskie fantasy zawsze w cenie
0
·
Nie nastawiałabym się też aż tak na tą słowiańskość. Mimo wszystko Łukawski podkreślał gdzieś, że nie chciał napisać książki słowiańskiej, tylko okrasić swoją powieść wątkami z rodzimej wiary.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...