Lot sowy

3 minuty czytania

Mercedes Lackey nie bez powodu znajduje się w ścisłym gronie pisarzy, etykietowanych przeze mnie naklejką "ulubiony". Jej nazwisko można ujrzeć na naprawdę wielu okładkach i choć nierzadko nie występuje na nich samotnie – nijak nie można umniejszyć dokonań autorki. Na pierwszy plan wysuwa się seria o Valdemarze. Seria, na którą składają się pomniejsze trylogie. Seria, do której – ku mojemu (właściwie przyjemnemu) zaskoczeniu (naprawdę myślałam, że to coś całkiem odrębnego!) – przynależy pierwszy tom trylogii Sowiego maga – "Lot sowy", napisany razem z mężem, Larrym Dixonem.

Można rzec, że historia zaczyna się klasycznie. Osierocony chłopiec został oddany wioskowemu magowi do terminu, co niekoniecznie przypadło mu do gustu. Ciśnienie wywierane przez mieszkańców osady ("bądź wdzięczny, bądź wdzięczny, bądź wdzięczny i nie podskakuj, bo jak podskakujesz, to tylko udowadniasz, że tak naprawdę nie jesteś godzien naszego wsparcia") nijak nie ułatwiało dostosowania się do nowego – bo bez rodziców – świata. I nawet nie zdążył się z nim oswoić, gdy ponownie wszystko się zawaliło – barbarzyńska armia napadła na wioskę, odbierając resztki tego, co było domem.

Darian – bo tak ma na imię bohater – ma przed sobą naprawdę ciężkie zadanie. Przeżyć. Znacznym ułatwieniem jest to, że nie raz i nie dwa towarzyszył swym rodzicom w wyprawach do lasu, unikanego przez wszystkich, z wyjątkiem jego rodziny. Nie bez powodu, bowiem kryje się w nim wiele niebezpieczeństw (także urojonych). Wiadomo, to jest domena drapieżników, ale nie ma w nich nic niezwykłego. Odpowiednia broń i hajda! Już ma się stosy skór przed kominkiem. Sprawy jednak komplikują się w momencie, gdy w grę wchodzi magia, zmieniająca wszystko, co napotka na swej drodze. Zaś magicznego oraz nieznanego należy się bać. Mimo wszystko wspomniane ułatwienie nie rozwiąże wszystkich problemów... Zresztą, wtedy nie mielibyśmy historii, prawda?

Małżeńskiemu duetowi udało się stworzyć coś, co czyta się z przyjemnością, o ile nie jest się nastawionym na sieczkę rodem z "Sagi Pieśni Lodu i Ognia". Po przyciężkawym początku (jednak co za dużo opisów, to niezdrowo; niemniej nie zaprzeczę, że są naprawdę dużym atutem "Lotu sowy") opowieść rozwija swe skrzydła, niepostrzeżenie wciągając czytelnika do całkiem odmiennego świata, gdzie obok największych potworności można odnaleźć iście sielskie obrazki, podszyte jednak niepewnością o jutro. Niemniej warto zwrócić uwagę na to, że tempa akcji właściwie się nie zauważa – nie uświadczy się tu mnóstwa trzęsień ziemi; ot, po prostu płynie leniwie, niczym wielka rzeka. Ciężko też zignorować fakt, że atmosferę tej pozycji odczuwa się jako bajkową. Młodszy czytelnik pewnie nawet tego nie zauważy, starszy zaś, który zjadł zęby na fantastyce – jak najbardziej. Czy jest to duży minus? Zależy; mi właściwie na dłuższą metę to nie przeszkadzało; ba, ośmielę się stwierdzić, że ta swoista łagodność jest nie tyle znakiem rozpoznawczym Lackey, co jej siłą.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów – nie jest niespodzianką, że na pierwszy plan wysuwa się Darian, któremu towarzyszymy przez większość czasu. Właściwie nie mam nic do zarzucenia autorom, jeśli chodzi o sposób jego kreacji – wszelkie puzzle idealnie do siebie pasują, tworząc obraz osieroconego, niezrozumianego przez otoczenie, dojrzałego ponad wiek młodzieńca, próbującego na nowo odnaleźć swoje miejsce w tym świecie. Co do reszty – przeważnie mamy tu do czynienia z plejadą imion, ale u części postaci zarysowane jest tło, które – mam nadzieję – zostanie rozwinięte w kolejnych częściach.

lot sowy

Patrząc na techniczny aspekt wydania – Zysk zasłużył na pochwałę. Rysowana okładka cieszy oko, składając obietnicę (spełnioną!), iż pod nią kryje się fascynująca lektura. Do korekty większych zarzutów nie mam, ale gdy spojrzałam na blurba... Cóż, deklarowanych Jastrzębich Braci nigdzie nie spotkacie, zapewniam. W przeciwieństwie do Sokolich.

Jak na początku wspomniałam, "Lot sowy" jest częścią serii o Valdemarze. Czy znaczy to, iż nie ma co się zabierać za tę książkę, bez znajomości wcześniejszych? Nie. I mówię to jako ktoś, kto przeczytał raptem dwie trylogie, oddzielone od siebie znaczącą liczbą woluminów. Na szczęście autorzy nie zapominają, że być może po ich dzieło sięgnie ktoś nieznający tego świata i wyjaśniają jego podstawy. Nie da się jednak ukryć, że niektóre aspekty umykają – nie raz i nie dwa z uśmiechem wspominałam postaci i wydarzenia, do których odwoływano się w tej pozycji, a wytłumaczenia jednego z użytych słów próżno szukać w tym tomie – można je odnaleźć jedynie we wcześniejszych pozycjach.

"Lot sowy" nie jest książką wybitną, tak samo jak nie określiłabym tym mianem Mercedes Lackey. Nie zaklasyfikuję jej też jako coś odkrywczego, choć być może zrobiłabym to, gdybym zetknęła się z nią tuż po tym, jak ujrzała światło dzienne (pierwsze wydanie datowane jest na 1997 rok). Jest to pozycja przeciętna, zwłaszcza dla osoby doskonale obeznanej w literaturze i raczej skierowana do młodzieży, ale czy to znaczy, że należy ją skreślić na wstępie? Nie. Tak naprawdę magia "Lotu sowy" kryje się nie w litrach krwi, mnóstwie niespodziewanych zwrotów akcji i maksymalnej oryginalności wykreowanego świata, ale w tym, jak ta historia została opowiedziana.

Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...