Krew elfów

4 minuty czytania

krew elfów, okładka

Opowiadania Andrzeja Sapkowskiego sprawiły, że nazwisko pisarza stało się marką, co jest niewątpliwym plusem w tak kapryśnym świecie, jak nasz. Stanowi to jednakże spore zagrożenie, gdyż czytelnicy rozpieszczeni utworem odkrywczym i nowatorskim, bardzo wysoko stawiają jego twórcy poprzeczkę, a zatem kontynuacja bestsellera może być albo oszałamiającym sukcesem, albo spektakularną porażką. W myśl zasady: "nieważne jak mówią, ważne, że w ogóle mówią" należałoby się cieszyć z tej nasilonej uwagi publiczności. Jest tylko jedno "ale". Istnieje zjawisko, które w kinie nazywa się czasem "chorobą sequela" i choć nie funkcjonuje pod tym mianem w świecie literatury, to ma się tutaj równie dobrze. Na czym polega wspomniane przeze mnie zjawisko? Zazwyczaj można wyróżnić jego dwa warianty. Pierwszy, gdy twórca nie ma pomysłu na ciąg dalszy filmowej lub tekstowej opowieści, ale tworzy ją, by skorzystać ze zdobytej już popularności i na jej fali odciąć kupony od wcześniejszej pracy. Zrobił to chociażby Carlos Ruiz Zafón, pisząc trzy lata po sukcesie "Cienia wiatru" bardzo przeciętną i bardzo podobną "Grę anioła". Drugi polega na tym, że zdolny autor pisze dobrą kontynuację tak wspaniałego pierwowzoru, że w porównaniu do niego i oczekiwań odbiorców, "dobry" ciąg dalszy to trochę za mało.

Andrzej Sapkowski jest mistrzem opowiadań i co do tego osobiście nie mam żadnych wątpliwości, ale jego krótkie formy są wyjątkowe pod wieloma względami. Przede wszystkim tworzą spójną opowieść za sprawą tych samych bohaterów, a ramy formalne działają tylko na korzyść dzieła, gdyż nie ma lania wody i opowiadania o niczym. W przypadku sagi historia chwilami za bardzo się rozwleka i aż się prosi o kilka skrótów.

Ci, którzy tak jak ja zaczęli swoją przygodę z anachronicznym wiedźminem z zasadami od opowiadań, podobnie do mnie spodziewali się zapewne kolejnego wciągającego i chwilami zapierającego dech w piersiach nie tylko z wrażenia, ale też z powodu nagłych i zupełnie niekontrolowanych wybuchów śmiechu, spotkania z Geraltem, czarodziejką Yennefer, bardem Jaskrem, no i oczywiście dzieckiem przeznaczenia – Ciri. I tutaj czytelnika "Krwi elfów" może spotkać początkowe rozczarowanie.

Rozczarowanie nie polega na zmianie stylu autora czy sposobu prowadzenia narracji, ponieważ Andrzej Sapkowski ponownie tworzy niepowtarzalny klimat wykreowanego świata, w którym otaczają nas magiczne stworzenia, eliksiry i krew, pojawiająca się w tym tomie nie tylko w tytule. Co więcej, tytułowy płyn ustrojowy odegra bardzo istotną rolę w przebiegu fabuły całej sagi, więc warto zapamiętać ten wątek.

Nie można zarzucić pisarzowi braku poczucia humoru, lecz zabrakło mi trochę postaci, które pokochałam od pierwszej strony i chwytając w ręce kolejny tom opowieści, liczyłam na ich powrót. Nie zawsze największą sympatią darzę głównego bohatera, a nawet częściej właśnie wybieram na swojego ulubieńca mniej znaczącą postać, i tak w przypadku sagi o wiedźminie moim literackim pupilem stał się rozrywkowy poeta. Niestety, wiecznie wpadający w miłosne tarapaty Jaskier pojawia się tylko na początku, po to, by uciekać przed tajemniczym zbirem i usłyszeć od, jak zwykle sarkastycznej, Yennefer:

"Czekałam tu, w oberży, nie wypadało mi przecież iść tam, dokąd ty się udałeś, do owego przybytku wątpliwej rozkoszy, a niewątpliwej rzeżączki".

Przez kolejnych kilkadziesiąt stron towarzyszymy głównie Geraltowi, Ciri i Triss Merigold, której powinnam solidarnie i kobieco współczuć z powodu dość niefortunnie ulokowanych uczuć, ale jakoś nie przekonuje mnie ani ona, ani jej złamane serce. Doceniam za to jej więź z Ciri i umiejętność traktowania tej niezwykłej dziewczyny, nie jako środek do zdobycia władzy czy rywalkę, gdyż – jakby na to nie patrzeć, serce wiedźmina należy do dwóch kobiet – ale jak młodszą siostrę. Poza tym w swoich działaniach nie ustępuje uporem, gorliwością i umiejętnościami bohaterom męskim, co jest kolejnym przykładem na to, że Andrzej Sapkowski lubi silne kobiety. Właściwie cała saga jest swoistym hołdem złożonym kobiecości, ale to temat na inny tekst.

krew elfów, okładka

Jaskier pojawia się ponownie, by znowu usłyszeć coś ciekawego na swój temat, choć tym razem jest to opinia szpiega Dijkstry:

"Masz lat blisko 40, wyglądasz na blisko 30, wyobrażasz sobie, że masz nieco ponad 20, a postępujesz, jakbyś miał niecałe 10".

Mój ulubiony wędrowny poeta mógłby zdecydowanie przywłaszczyć sobie popularne hasło reklamowe, bo w końcu: jest Jaskier, jest impreza. Poza tym bard jest żywą ilustracją wypowiedzi niektórych kobiet, dotyczących zdziecinnienia przedstawicieli tak zwanej płci brzydkiej, lecz nawet biorąc to wszystko pod uwagę, jak tu go nie uwielbiać?

Mimo całej sympatii do wiedźmina, bardziej interesowało mnie spotkanie dwóch kobiet jego życia – Ciri i Yennefer i łączące się z tym emocje, niż wymachiwanie mieczem i planowanie osadzenia Lwiątka na tronie Cintry. Przy okazji możemy dowiedzieć się, jak bardzo należy uważać z magią, że walka o dobro jest dużo bardziej skomplikowana niż w baśniach z dzieciństwa, a świat nie powinien dzielić się na ludzi i całą resztę. Bardziej niż inności należy obawiać się głupoty, zabobonów i zaślepienia. "Krew elfów" jest zapowiedzią nie tylko całej sagi poświęconej Geraltowi, Ciri, Yen i Jaskrowi, ale – przede wszystkim – zapowiedzią nowego porządku świata. Świata, który spłynie krwią, by ponownie się odrodzić.

"Zaprawdę powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy, Tedd Deireádh, Czas Końca. Świat umrze wśród mrozu, a odrodzi się wraz z nowym słońcem. Odrodzi się ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem. Ess'tuath esse! Tak będzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to będą znaki, rzeknę wam – wprzód spłynie ziemia krwią Aen Seidhe, Krwią Elfów...".

Skoro napisałam, że na początku poczułam się rozczarowana, to teraz czas to wyjaśnić. Brakowało mi rzeczywiście Jaskra i Yen, ale nie zmienia to faktu, że powieść czyta się bardzo dobrze, a ja mam zamiar spotkać moich ulubionych bohaterów w "Czasie pogardy" i mam nadzieję, że tam autor poświęcił im więcej powieściowej przestrzeni.

Ocena Game Exe
9
Ocena użytkowników
8.3 Średnia z 5 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Mnie najbardziej przyciąga do sagi Wiedźmina nie ten baśniowy świat, potwory, elfy i eliksiry, ale właśnie łatwość autora we wplataniu istotnych wątków, które są obecnie i wiecznie będą (?) aktualne - segregacja, polityka władzy, uprzedzenia itd. Dawno nie czytałem książek fantastycznych, które poza baśniowymi zdarzeniami, potrafiłyby w nienachalny sposób poruszyć wspomniane tematy. Aż żal, że tak późno zainteresowałem się Sapkowskim, bo autor potrafi w autentyczny sposób pisać o rzeczywistych problemach, co we współczesnym pisarstwie fantastycznym często nie występuje lub jest to przedstawione sztucznie lub "bo takie są teraz trendy". No i nie powiem, niby to książka o Geralcie, ale wciąż mam wrażenie, że znacznie ciekawszymi postaciami od głównego bohatera są wszyscy naokoło, zwłaszcza silne kobiece postacie.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...